coryllus coryllus
611
BLOG

Boże Narodzenie 1914

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Napisałem kiedyś taki tekst. Nawet go opublikowałem. Stara i znana wszystkim historia. Warto ją jednak przypomnieć. Dedykuję tę notkę Odzie i Amsternowi,  których czytam regularnie, nie zgadzając się z ani jednym zdaniem przez nich napisanym. Ale jakie to ma znaczenie skoro są Święta Bożego Narodzenia? 

Wojna na którą Europa wybrała się w latem 1914 roku miała być krótka, efektowna i nie krwawa. Ot, taki nowy rodzaj sportowej rywalizacji, ktoś tam co prawda miał zginąć, ale przy ogólnym entuzjazmie nie było to ważne. Cesarz Niemiec Wilhelm II mówił swoim wyruszającym na front żołnierzom, że na gwiazdkę będą już w domu.
 
To co miało być dla Niemców krótką wycieczką do Francji połączoną ze zwiedzaniem Paryża i uwodzeniem Francuskich dziewcząt zamieniło się w ciągu późnego lata i jesieni roku 1914 w najbardziej koszmarny ze snów. Na lodowatych równinach Flandrii wyryto dziesiątki kilometrów okopów, w których siedzieli przemarznięci do szpiku kości żołnierze. Przeżyli już kilka ataków na bagnety zakończonych rzezią, widzieli trupy swoich kolegów i swoich wrogów. Niektórzy zdążyli być już na urlopach w domu i ponownie powrócić na front. Wielu wydawało się, że wojna jest straszna, choć najgorszy czas dla żołnierzy miał dopiero nadejść. W powietrzu nie było jeszcze czuć smrodu rozkładających się ciał, nie było jeszcze tego upiornego wrażenia, które miał później każdy człowiek zbliżający się do linii frontu, a które zostało później nazwane ziejącą paszczą wojny. Boże Narodzenie, które nadeszło w roku 1914 było jeszcze witane przez ludzi cywilizowanych, nie zdemoralizowanych przez śmierć i tysięczne mordy na umundurowanych i cywilach, w głowach i w sercach działały jeszcze hamulce, które wszczepiło tam wychowanie domowe, szkoła i kościoły wszystkich wyznań nakazujące kochać bliźniego swego. Nie doszło jeszcze do apokalipsy.
Jest zimowa, wigilijna noc pod flandryjskim niebem, od początku wojny zginęło już milion ludzi, ale ciągle się tego nie czuje. W okopach naprzeciwko siebie siedzą z jednej strony żołnierze brytyjscy, głównie Szkoci a z drugiej Niemcy. Wszyscy mają już dość strzelania. Jest cicho. Nagle z niemieckich okopów podnosi się cichy śpiew – stille nacht, heilige nacht – nuci jakiś żołnierz. Po chwili dołącza się do niego drugi, potem trzeci i za kilka minut „Cichą noc” śpiewa już setki głosów. Przemarznięci do szpiku kości Szkoci słuchają, po czym zaczynają bić brawo, stukać bagnetami w blaszane puszki i domagają się więcej. To dodaje Niemcom otuchy, śpiewają głośniej. Nikt nie protestuje, nie padają rozkazy by przestać. Nastrój wigilijnej nocy udziela się wszystkim. Niemcy wbijają na bagnety zapalone świeczki i wsuwają je ponad krawędź okopu. Wrażenie jest niesamowite. Nagle ktoś po niemieckiej stronie zaczyna śpiewać popularną angielską piosenkę „Annie Laurie”. Brytyjczycy podnoszą nieśmiało głowy, niektórzy zaczynają wyglądać ciekawie z okopów. Nagle z niemieckiej strony pada propozycja: nie strzelajcie, my też nie będziemy strzelać. Na krawędzi niemieckiego okopu pojawia się jakaś postać; to oficer, który pierwszy zaczął śpiewać kolędę. W ręku trzyma pokrzywioną, udekorowaną kawałkami jedzenia i błyskotkami choinkę. Krzyczy do Brytyjczyków, żeby nie strzelali, że jego życie jest w ich rękach. Powoli zaczyna zbliżać się do linii alianckich okopów.
 
„Widzieliśmy ich pierwszy raz z bliska” - zanotował pewien szkocki ochotnik. Po obydwu stronach było dużo zdziwienia. Brytyjczycy ze zdziwieniem spostrzegli, że Niemcy są mniejsi i drobniejsi od nich. Na ziemi niczyjej, pomiędzy liniami wrogich okopów zaczyna się festiwal przyjaźni. Ktoś kopnął pustą puszkę, ktoś inny podrzucił ją nogą do góry i posłał w niebo, kiedy spadała przechwycił ją but jakiegoś niemieckiego kaprala i wyekspediował wprost do brytyjskiego okopu. Chłopcy przestali się zabijać, zaczęli grać w piłkę. Nie piłką oczywiście tylko wszystkim co akurat było pod ręką. Niemcy wywlekli skądś świnię, którą zarżnęli i na miejscu zaczęli ćwiartować i piec. Zrobiło się rodzinnie i wesoło. W dzień bożego narodzenia sytuacja się powtórzyła. Nikt nie strzelał, nie było zabijania i krwi. Pomiędzy liniami okopów płonęły ogniska, słychać było śpiewy i gwar rozmów. Świąteczny nastrój przeniósł się na inne odcinki frontu, wczorajsi wrogowie bratali się i padali sobie w ramiona. Do podobnych scen doszło także na tych odcinkach, gdzie w okopach siedzieli Francuzi. Nikt nie miał ochoty na dalszą wojnę. Niektórym wydawało się nawet, że uda się zakończyć działania zbrojne poprzez ten spontaniczny zryw prostych żołnierzy i oficerów frontowych. Jest to jednak złudzenie. Dowództwo po obydwu stronach frontu jest zaskoczone i całkowicie nie przygotowane na tego rodzaju niesubordynację ze strony podwładnych. Gdyby chodziło o dezercję, bunt lub zbrodnię sprawa byłaby łatwa – sprawców należałoby rozstrzelać po uprzednim osądzeniu w trybie doraźnym. Kiedy żołnierze śpiewają, wspólnie jedzą i kopią puszki nie wiadomo co zrobić. Przytomniejsi niemieccy generałowie reagują po ludzku. Zabraniają swoim żołnierzom strzelania. Nie ma wojny, przynajmniej na razie, niech trwa gwiazdkowy festiwal. Dowództwo brytyjskie zareagowało zupełnie inaczej. Dowódca brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego marszałek polny John French nie mógł przez kilka dni wyjść z osłupienia. Pierwszą reakcją na jaką się zdobył był ostrzeżenie wystosowane do żołnierzy bratających się z Niemcami, że nie dostaną urlopu. Nakazuje także żołnierzom by nie dopuszczali do podobnych zajść w przyszłości. Siedzący w okopach wojacy niewiele sobie robią z pomruków groźnego dowódcy. Nie ma on zbyt dobrej opinii wśród żołnierzy. Krąży plotka, że został dowódcą korpusu ekspedycyjnego wyruszającego do Francji tylko ze względu na nazwisko. Brytyjski dowódca nie ma też zbyt dobrej opinii wśród francuskich sojuszników. Generał Joffre wręcz go nie znosi. Brytyjczycy nie są podporządkowani francuskiemu dowództwu, mogą podejmować operacje na własną rękę. Ta sytuacja także jest przyczyną, opóźniających się reakcji generalicji na spontaniczny, świąteczny zryw wojska. Rozejm trwa kilka dni. W końcu Brytyjczycy i Francuzi przytomnieją. Kiedy kolejnego ranka Niemieccy żołnierze i oficerowie podnoszą się z okopów, by pójść z wizytą do swoich brytyjskich i francuskich kolegów wita ich salwa karabinów maszynowych. Padają ranni i zabici, wstrząs jest ogromny. Wściekli Niemcy walą we wszystko co się rusza. Nikt nie zbiera rannych i zabitych z korony okopu. Słychać krzyki i przekleństwa, nikt nie śpiewa. Piekło znów zstępuje na ziemię.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura