coryllus coryllus
1776
BLOG

Kobiety polskie. Zofia Kossak

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 38

Spośród polskich pisarzy, których dziś nie pamiętamy lub – nie wiedzieć czemu wstydzimy się pamiętać – najbardziej nieprawdopodobnie prezentuje się Zofia Kossak-Szczucka. Ma ona bowiem wszelkie dane – więcej niż dane – atrybuty wręcz, stawiające ją na piedestale cnót narodowych i międzynarodowych. Jej życie było zaś tak niezwykłe i znaczone takim bohaterstwem, że starczyłoby tego bohaterstwa na obdzielenie dwóch pułków piechoty i szwadronu kawalerii.

 
To ona, a nie jakieś niedorobione feministki, nie profesor Środa z profesor Szyszkowską i bełkocąca Joanna Senyszyn, powinna symbolem kobiecości a la Pologne. Patriotyzm, talent literacki i przywiązanie do tradycji katolickiej to cechy, które w postaci Zofii Kossak wybijają się na plan pierwszy. Zaraz za nimi rysuje się góra nieprawdopodobnej energii, determinacji, woli życia, nad którą unosi się błękitny obłok dobroci i prostej, ludzkiej przyzwoitości.
 
O czym pisała Zofia Kossak wiedzą wszyscy, nie muszę tego przypominać. Wspomnę tylko, że w roku 1945, kiedy ona sama ukrywała się jeszcze pod fałszywym nazwiskiem w Polsce, obawiając się aresztowania przez NKWD, jej książka „Bez oręża” sprzedała się w Ameryce w ilości ponad 500 tysięcy egzemplarzy. Przy śladowej promocji i nieobecności autorki, co oznaczało brak wsparcia medialnego dla książki . Niech tego dokona jakiś współczesny tuz literatury, a napiszę mu laurkę.
 
Wiadomo, że Zofia Kossak wraz z Wandą Krahelską stworzyły najpierw Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, a potem „Żegotę”. Przez pierwsze lata okupacji, aż do aresztowania Zofia Kossak pomagała ukrywającym się w Warszawie Żydom. Było to przedsięwzięcie wymagające nieprawdopodobnej siły, odwagi i hartu ducha. Uratować Żyda to było znacznie więcej niż dać mu jeść i znaleźć schronienie na strychu. Trzeba było zaangażować w to przedsięwzięcie dziesiątki osób, mieć do dyspozycji lokale, w których ukrywający się człowiek mógłby bezpiecznie przebywać i zmieniać je, gdyby Niemcy lub szmalcownicy wpadli na jego trop. Zofia Kossak poprzez swoje dobre kontakty z hierarchią kościelną korzystała z pomocy księży, zakonników, sióstr zakonnych i zwyczajnych katolików, którzy ratowali Żydów ryzykując życie swoje i swoich bliskich. Wiele żydowskich dziewcząt przechowanych zostało na przykład w prowadzonej przez siostry szkole w Szymanowie.
 
Zofia Kossak została aresztowana na warszawskiej ulicy, z koszem pełnym nielegalnej, podziemnej prasy, w dłoni. Na Pawiaku, w czasie śledztwa wybito jej zęby. Nie załamała się i nikogo nie wydała. Gestapo nie rozpoznało w niej poszukiwanej od początku wojny wielkiej, polskiej pisarki Zofii Kossak. Gdyby doszło do identyfikacji zostałaby zastrzelona. Ocalenie oznaczało jednak tylko tyle, że pisarka została wywieziona do Oświęcimia. A może to było – aż tyle? Trudno to ocenić z dzisiejszej perspektywy. W obozie koncentracyjnym pisarka spędziła kilka miesięcy. Kiedy ją w końcu rozpoznano wróciła na Pawiak, tam miała być dalej przesłuchiwana i zabita, po wydobyciu z niej potrzebnych Niemcom informacji. Wobec braku wyników śledztwa oficer prowadzący przesłuchania wpisał jej nazwisko na listę osób przeznaczonych do rozstrzelania. Jednak Zofia Kossak przeżyła. AK postawiło odpowiedzialnego za zabijanie więźniów Niemca przed następującą alternatywą – ona albo ty. Wobec takiego postawienia sprawy Zofia Kossak została po prostu wypuszczona z Pawiaka, bez żadnych wyjaśnień.
 
W czasie powstania pisarka przebywała w Warszawie, pomagała ludziom, mimo że jej zdrowie było mocno nadwyrężone pobytem w obozie. Opiekowała się także swoją, niedołężną już matką.
 
Żeby wyraźnie oddać charakter pisarki i jej niezłomność, opisać trzeba pewne wydarzenie, które miało miejsce podczas ewakuacji Powiśla. Ludzie byli wyganiani z domów, a same domy burzone i podpalane. Matka Zofii Kossak nie miałaby szans na przeżycie w czasie transportu. Pisarka postanowiła więc ukryć się wraz z nią i innymi niedołężnymi kobietami w ruinach płonącej kamienicy. Wraz z kobietami pozostał tam jeszcze pewien młody zakonnik. Wyobraźcie sobie teraz taką sytuację, choć wiem, że będzie trudno. Oto niemłoda już i chora pani, wraz z odzianym w habit braciszkiem usiłują ochronić przed ogniem kilkanaście przerażonych staruszek siedzących w piwnicy. Dookoła wszystko się pali, Niemcy nie wiedzą o ich istnieniu, rozlewają płyn zapalający wszędzie, rozwalają mury i niszczą dom po domu. Zofia Kossak i ten zakonnik przez cały ten czas noszą z piwnicy, z czynnego jeszcze ujęcia, wodę wiadrami na górę i gaszą to co Niemcy podpalili. Nie licząc się z tym, że mogą umrzeć w płomieniach, że Niemcy mogą ich zabić, że może już nie warto, że nie trzeba, że koniec…
 
O żadnej z tych rzeczy nie pomyślała wtedy Zofia Kossak, po prostu nosiła na górę wiadra z wodą, w czasie gdy dookoła szalał potworny pożar. Po wszystkim odnalazł ich jakiś niemiecki oficer i zdziwiony tym, że ktoś ocalał w tym morzu ognia, pozwolił im żyć i ewakuować się na Wolę. Tam, na dziedzińcu wolskiego szpitala zmarła matka Zofii Kossak. O ileż lepiej się stało, że umarła w spokoju, wśród bliskich? Prawda? O wiele lepiej niż miałaby zginąć w płomieniach.
 
Po wojnie pisarka ukrywała się wraz z córką w Częstochowie. Wydawało się, że nikt jej nie rozpoznał, aż do chwili, gdy listonosz przyniósł jej wezwanie na spotkanie z samym Jakubem Bermanem, ministrem spraw wewnętrznych. To był szok. Oznaczało to bowiem, że NKWD wie o niej wszystko i nie wiadomo dlaczego jeszcze jej nie aresztowało. Berman, który zaprosił pisarkę do swojego gabinetu powiedział jej wprost, że jedyną rzeczą, jaką może dla niej zrobić to wręczyć jej paszport. Po to by uciekła za granicę. Inaczej zginie.
 
Był to, jak przypuszcza córka pisarki, gest wdzięczności za uratowanie tych kilku tysięcy Żydów w czasie okupacji. Podobno sam Berman nie wpadł by na ten pomysł, ale jego brat Adolf, który współpracował z Zofią Kossak ratując ludzi wymusił to na nim.
 
Pisarka wyjechała najpierw do Szwecji, a potem do Londynu. Tam jakaś „życzliwa dusza’ napisała w prasie polskiej, że Zofia Kossak była w kraju sekretarką Bolesława Bieruta. Miało to fatalne następstwa. Część emigracji odsunęła się od niej, ale Ci którzy nie dali się oszukać tej perfidnej grze, jak na przykład generał Sosabowski pozostali w serdecznej przyjaźni z Zofią Kossak.
 
Był rok 1945 kiedy pisarka odebrała wielkie honorarium za wydaną w USA książkę „Bez oręża”. Wraz z mężem kupiła farmę w Kornwalii i rozpoczęła życie dalekie od tego, które zwykle prowadzą popularni autorzy, było to jednak życie szczęśliwe.
 
W roku 1957, w czasie odwilży pisarka i jej mąż powrócili do Polski, zamieszkali w Górkach nieopodal Bielska Białej, gdzie przed wojną stał dom jej rodziców. Tam Zofia Kossak zmarła w roku 1968.
 
W roku 1982, już po śmierci jej męża, przyznano jej medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata i posadzono drzewko w Yad Vashem.
 
Wiele się tu ostatnio pisze o książkach, o autorach i geniuszu. Radzę wam więc, abyście wrócili na chwilę do książek Zofii Kossak. Jeśli zaś idzie o dzieła współczesne to właśnie, całkowicie nie zauważona, leży sobie w księgarniach książka Anny Szatkowskiej – Rosset – Bugnon, córki pisarki z drugiego małżeństwa. Książka nosi tytuł „Był dom…”. To wspaniały i wstrząsający tom wspomnień z lat dzieciństwa i okupacji. Mnóstwo tu bohaterstwa przez duże „B” i poświęcenia przez wielkie „P”. I mnóstwo Polski i polskich spraw. Żaden Kapuściński temu nie dorówna.
 
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura