coryllus coryllus
573
BLOG

Kapuściński non-fiction. Ocena produktu

coryllus coryllus Gospodarka Obserwuj notkę 7

 

Jestem przekonany, że leżącej właśnie przede mną książki pod tytułem „Kapuściński non-fiction” nie można i nie trzeba oceniać w innych kategoriach, niż kategorie rynkowe. Innymi słowy to co jest w tej książce najważniejsze to okładka, nakład, ilość sprzedanych egzemplarzy i sławnych nazwisk, które udało się pozyskać do promocji dzieła. Reszta jest nieistotna ponieważ o przedstawionych tam rewelacjach wszyscy wiedzą od dawna i dyskretnie milczą. No bo i o czym tu gadać. No, ale skoro uczeń i przyjaciel mistrza napisał książkę i jeszcze na tym zarabia, warto przyjrzeć się zjawisku i spróbować je opisać.
 
Zawsze miałem jakiś dziwne wątpliwości kiedy brałem do ręki grubą księgę, która – zważona w dłoni – okazywała się podejrzanie lekka. Wiem, że nie zawsze tak jest, ale często ma to związek z zawartymi w księdze treściami. „Kapuściński non – fiction’ waży lekce – sama siebie i czytelnika. Poznaje się to po tym, że księga jest zaczepna i drapieżna, widać to już na okładce – wypukły tytuł na obwolucie i zdjęcie „mistrza” który orlim, pełnym nieufności wzrokiem spogląda gdzieś obok czytelnika. Długo z pewnością deliberowano nad wyborem tej jakże ciężkiej od znaczeń fotografii.
 
W środku miast wstępu mamy opinie wielkich o księdze i autorze. Jak to zwykle bywa w strukturach hierarchicznych, w których obowiązuje kolejność dziobania, jedzenia i opowiadania kawałów, a także śmiania się z nich, mędrcy omawiający księgę ustawieni są według klucza: największy, większy, wielki, taki sobie. Zaczyna się od Zygmunta Baumana, którego nikomu przedstawiać nie trzeba – jest to wybitny polski socjolog, który podobnie, jak Kapuściński dla reporterów, stał się autorytetem dla innych – zagranicznych socjologów. Zygmunt Baumann w typowym dla dawnej Gazety Wyborczej stylu kreśli najpierw tło, a potem ustawia na nim samotną i monumentalną figurę mistrza. Chwilę potem zaś wyprowadza Bauman z cienia jakąś mniejszą postać, ale równie intrygującą – to Domosławski – autor książki – który tyle nauczył się od Ryszarda. Mamy więc tutaj starą i mieloną bez przerwy fikcję o tym, jakoby mistrz kształcił uczniów, a ci spijali mądrość z jego ust i przenosili kunszt w przyszłe pokolenia. Jest to jedna z najbrutalniejszych fikcji jakich dorobiliśmy się współcześnie i wkrótce o tym napiszę. Na podparcie swych tez o wielkości i głębokim humanizmie Kapuścińskiego i Domosławskiego wyciąga Bauman płaski jak naleśnik frazes o tym, że nieważne, czy człowiek jest biały, czarny, czy różowy. Ważne, żeby był człowiekiem. Podane jest to w formie wiersza, który nie wiadomo kto napisał – Ryszard czy Artur.
Zdanie to jasno i na samym wstępie określa target do jakiego adresowana jest książka – są to licealiści ostatnich lat szkoły średniej i studenci pierwszych lat studiów.
Opisuje więc Bauman Kapuścińskiego tak, jak swego czasu GW opisywała Suchocką i Rokitę. Pamiętam to do dziś, ten klimat, żeby nie powiedzieć zapaszek – Suchocka była równą babką z głową na karku, zaś Rokita był według gazety wyborczej – piekielnie inteligentny, co ponoć widać było w jego oczach.
 
Kiedy zerknąłem niżej na mistrza mniejszego byłem trochę zaskoczony, bo okazał się nim Andrzej Stasiuk. Czy nie było już kogoś innego? Środowisko musi mieć doprawdy bardzo złą opinię o czytelnikach wstawiając na pierwszą stronę opinię Stasiuka – pomyślałem.
Kiedy przeczytałem co napisał pan Andrzej dotarło jednak do mnie dlaczego właśnie on, a nie kto inny. O ile Bauman podkreślał duchową wielkość Kapuścińskiego i proporcjonalnie mniejszą doń wielkość Domosławskiego, o tyle Stasiuk gada o słabościach mistrza. No bo i który miałby o tym gadać, jak nie były więzień, chłop co z niejednego pieca chleb jadł, nie jedną mordę wyklepał i niejeden tyłek wymiętosił? Nie ma lepszego kandydata. Całe szczęście Stasiuk się streścił i zamknął swoją laudację w siedmiu linijkach.
 
Następna w kolejce jest pani Torańska, która prawi nam o tym, że nie ma jednej prawdy. Może i nie ma, ale co ma z tym wspólnego Kapuściński? Słaby autor z pretensjami i dziwaczną manierą, która każe mu skręcać i wyżymać fakty, a potem je pokazywać – łopoczą, jak szmaty na wietrze - sami możecie sprawdzić – mówiąc, że to takie zagęszczanie rzeczywistości. Nie wiem, doprawdy po co Kapuściński zagęszczał rzeczywistość, bo ja na przykład od jakiegoś czasu boję się wychodzić z domu i włączać komputer, ponieważ rzeczywistość wydaje mi się tak gęsta, że aż nie do przebrnięcia. A tu proszę! Facet jedzie do Afryki, gdzie wszystko jest egzotyką i wszystko jest informacją i musi zagęszczać rzeczywistość. Dlaczego? Torańska tego nie wyjaśnia, skupiając się na dywagacjach natury optycznej dotyczących kolorów. Myślę jednak, że chodzi o to, że zleceniodawca miał bardzo konkretne wymagania wobec pana Ryszarda i nie mógł on po prostu pisać prawdziwych reportaży, jak inni korespondenci. Musiał tłuc, po pierwsze, pod tezę, po drugie tak, żeby pierwszy czytelnik zrozumiał. Nie mogło być więc tam zbyt wiele „informacji niepotrzebnych”, bo mąciłyby pierwszemu czytelnikowi odbiór.
 
Następny w kolejce jest Marcin Kula. Ja nie wiem kim jest Marcin Kula, ale zaczyna on swój wywód zdaniem: Największym myśliciel jest jednak dzieckiem swoich czasów. Zdanie to, co może być dla niektórych zaskoczeniem, nie dotyczy Józefa Stalina.
 
Dalej Kula wtrąca takie zdanie: Żyjąc w Polsce jest bardzo trudno zaistnieć w skali światowej.
No cóż ja mogę powiedzieć? A żyjąc w Belgii to niby jest łatwo zaistnieć w tej skali? No, a przecież takiej Marii Curie się udało i nie musiała przy tym zagęszczać rzeczywistości.
Następnie Kula pisze: W zawodach twórczych trudno jest wyjść z roli.
No właśnie łatwo, bo na tym polega istota zawodów twórczych, a jak ktoś tego nie potrafi to nie jest po prostu artystą lub nie jest zwyczajnie dość profesjonalny, by twórczy zawód wykonywać.
Dalej Kula twierdzi, że Domosławski nie pisze o Kapuścińskim na klęczkach. No, co jest do cholery? To po co te wstępy Baumana, Stasiuka, Torańskiej i Kuli?! No i kim jest pan Kula? Ktoś wie?
 
Dalej mamy stronę tytułową, a jeszcze dalej spis treści, w którym na uwagę zasługuje rozdział zaczynający się na stronie 523. Nosi on tytuł „Maestro Kapu”. Tak podobno mówili do Kapuścińskiego w Ameryce Południowej. Pamiętam nawet taki tytuł z gazety wyborczej – „Kapu uczy Latynosów”. Uśmiałem się jak nie wiem co. Są granice, których przekraczać nie wolno – tak napisała Zofia Nałkowska. Jak o kimś, kto donosił na panie sypiające z Murzynami mówi się oficjalnie Kapu i chce się do tego sprzedawać o tym człowieku książki to znaczy, że nie ma się pojęcia o strategiach rynkowych. Ludzie może i tego nie zauważą, ale wystarczy, że jeden zauważy. No! I właśnie zauważył. Pozdrawiam autora księgi.
 
Dalej zaś, jakby było mało naszych podwórkowych mędrców, mamy wyimki ze złotych myśli mędrców zagranicznych. Zaczyna się mocno, bo od Marqueza – człowiek ma trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne. Ach drżę już z niepokoju, żeby dobrać się do sekretnego życia mistrza! Znam lepszą sentencję, podobną do tej, którą wygłosił Marquez, tyle, że ona nie nadaje się do sprzedawania książek – Ludzie kłamią, kradną, puszczają się na prawo i lewo, czasem ktoś kogoś zabije. Nie ma w tym, doprawdy, niczego interesującego.
 
Dalej mamy jakiś bełkocik samego mistrza o tym, że biografie są czytane po to, by podpatrzeć u ludzi wielkich, jak dochodzili do wielkości.
 
 No to ta akurat będzie czytana w innym celu.
 
Dalej mamy cytat z pana nazwiskiem Ian Buruma, potem leci V.S. Naipaul, pisarz i noblista, a na końcu zaś Patrick French, biograf pana Naipaula.
 
Potem jest 605 stron druku i zdjęcie zamyślonego Domosławskiego. No, a na końcu cena 54,90. Ja jednak dałem za tę frajdę jedynie 38 złotych, bo tak się dzieje na rynku wydawniczym, że można kupić sobie książki przed promocją po niższych cenach i wszyscy o tym wiedzą. To taki sprzedażowy „myk”.
 
Resztę –czyli te 605 stron z indeksami – przeczytajcie sobie sami.
 
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka