coryllus coryllus
260
BLOG

Czy sport jest politycznym barometrem?

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 21

 
Spora grupa obecnych tu kolegów-blogerów pamięta występ naszej reprezentacji w piłkarskich mistrzostwach świata w Hiszpanii w roku 1982. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce pokonując w ostatnim meczu z Francję. Po zwycięstwie odbyła się dekoracja zawodników, która dla mnie – małego wtedy chłopca była czymś tak niezwykłym, że zapamiętałem ją do dziś i będę pamiętał do końca życia. Oto jacyś ważni panowie z FIFA podeszli do przegranych Francuzów i każdemu z nich zawiesili na szyi medal. Wcześniej zaś wręczyli pudełko z medalami kapitanowi polskiej reprezentacji, piłkarzowi nazwiskiem Żmuda. I on, osobiście rozdawał te medale kolegom. Tak, jakby zwycięzcy w tym meczu byli gorsi od pokonanych, jakby nie oni zasłużyli na wyróżnienie tylko ci cholerni Francuzi, którzy jakimś cudem doszli wtedy do małego finału. Nie rozumiałem tego i szczerze mówiąc do dziś nie rozumiem.
 
Załóżmy, że cały ten sport nie ma już żadnego emocjonalnego znaczenia, że chodzi tylko o szmal, o oglądalności i temu podobne bzdety, załóżmy że wszystko jest z góry ustawione i przekręcone już na samym początku. Założyliśmy? To dobrze. Tylko, że w takiej sytuacji gra nie ma sensu, bo ludzie przychodzą na zawody sportowe, jak do kina, przychodzą oglądać pewną iluzję, którą się karmią i która im smakuje. Jeśli zaczną ową iluzją rzygać, nie będzie pieniążków, oglądalności, nie będzie niczego (copyright by K. Kononowicz). Po co więc działacze sportowi w roku 1982 odstawili taki chamski numer? Dlaczego postąpili w sposób całkowicie niezgodny z misją programu telewizyjnego, w którym uczestniczyli i na oczach milionów widzów pokazali czym jest ten sport w rzeczywistości? Ano dlatego, że wtedy nie chodziło o oglądalność tylko o politykę.
 
Jeśli zaś o politykę, to – jak mawiał pewien baca – mamy dwa wyjścia. Pierwsze – działacze mieli w dupie Polskę i jej piłkarzy, bo to słaby kraj uzależniony od Rosji, którym nie trzeba się przejmować, bo i po co. Wygrali, ale nie ma to żadnego znaczenia. Najważniejsze, żeby nasi chłopcy z zachodu poczuli się dobrze i nie stresowali się zbytnio porażką. Drugie – cholerni komuniści po rozprawieniu się z „Solidarnością” w 1981 roku potrzebowali czegoś, co dałoby ludziom jakiś fun  w ponurych czasach i tak długo łazili za działaczami FIFA, że ci w końcu zgodzili się wydrukować kilka meczów. Przecież co to za problem? Załatwiało się swoim, załatwi się i komuchom, tym bardziej że płacą. Pierwszego miejsca nie można im dać, to oczywiste. Drugie jest za dobre, ale trzecie będzie w sam raz. Najważniejsze, żeby zadowolić Niemców i Włochów, którzy są faworytami. Południową Amerykę kopnie się póki co w zadek, a Francuzom powiemy, żeby poczekali cztery lata. No, bo w końcu z kim ci Polacy musieli wygrać? Z jakimś Kamerunem? Z Peru? Z Wochami zremisowali, a potem przegrali. Belgia? A co to jest Belgia? Numer nie był wcale trudny.
 
Możecie sobie wybrać, która z tych wersji jest bardziej prawdopodobna. Ja nie podejmuję się oceniać.
 
Najciekawiej jednak było kiedy przeciwko sobie stawały drużyny z bratnich krajów socjalistycznych. Najweselej zaś wyglądało to w boksie. Oczywiste było, że musi zwyciężyć drużyna radziecka. Tak było zawsze i ja nie pamiętam sytuacji – ale być może za krótko żyję lub za mało sportu oglądałem – kiedy pierwsze miejsce na podium zajmowałby kto inny. No, może Kubańczycy.
 
Inna opcja była nie do pomyślenia. Zawodnicy radzieccy z nielicznymi wyjątkami mieli wygląd i usposobienie rozbudzonych seksualnie pensjonariuszy domów dla obłąkanych i tak do końca człowiek nie miał pewności czego oni chcą od tego drugiego faceta, który jest z nimi w ringu. Facet ten nie bacząc na wyraźne zagrożenie występował w gaciach i obnażającej duże obszary ciała koszulce. Sędzia, człowiek przewidujący, był zawsze całkowicie ubrany. Być może tylko ja – dzieciak – tak to zapamiętałem, ale mecze bokserskie z ludźmi radzieckimi wyglądały dla mnie zawsze jednakowo. Najpierw zawodnik radziecki usiłował – wolno i bezskutecznie - trafić przeciwnika, potem dostawał po mordzie tak, że krew bryzgała na wszystkie strony. Potem konferansjer usprawiedliwiał jego niedołęstwo i brak wyszkolenia jakimiś durnowatymi komentarzami, a na koniec sędzia podnosił jego rękę do góry na znak zwycięstwa. Charakterystyczne w tym wszystkim było to, że ten nieszczęśnik w ogóle się nie uśmiechał, ani nie wyrażał radości skakaniem, czy wymachami ramion. Wszystko to robił za to jego przeciwnik – ten przegrany. Był on bowiem świadom politycznych zależności, którym podlega sport, nie czuł żadnej presji, od początku widział, że przegra mógł więc sobie pozwolić na swobodę skucia mordy przeciwnikowi i okazania szaleńczej radości z tego powodu.
 
Czasy się ponoć zmieniły i sport nie jest dziś upolityczniony, jest urynkowiony. Tyle, że – może to tylko moje wrażenie – im mniej kraj nasz znaczy w politycznych rozgrywkach tym bardziej widoczne są próby wykolegowania naszych zawodników na różnych imprezach sportowych. Te dwie sprawy mogą, rzecz oczywista, nie mieć ze sobą żadnego związku, Mogą, ale nie muszą. Ktoś doniósł wczoraj, że ponoć sympatyczni panowie z Pucharu Świata w skokach znów wykolegowali Małysza.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości