coryllus coryllus
494
BLOG

Wizerunek Rosji

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 35

Dawno temu sprzedawano pocztówki z reprodukcją obrazu Wojciecha Kossaka zatytułowanego „Obrazki z mojego dzieciństwa”. Było to wiele lat przed moim urodzeniem i nie widziałem tych kartek w kiosku czy na poczcie, mogłem je obejrzeć jedynie na internetowych aukcjach. Ten skromny obrazek namalowany w kossakowskiej, dynamicznej manierze przedstawia ulicę Krakowskie Przedmieście w Warszawie, a konkretnie jej fragment od pałacu Staszica do uniwersytetu. Ulicą wprost na widza pędzi sotnia Czerkiesów, konie rwą po bruku, jakby nie były w mieście tylko na stepie, groźne miny jeźdźców nie wróżą niczego dobrego, świszczą nahajki, jeźdźcy pogwizdują donośnie i wesoło. Na czele pędzi oficer w białej futrzanej czapie, nie zwraca uwagi na nic, na przechodniów, na domy, na kościół, gna przed siebie, jakby był odurzony. Czerkiesi i ten ich dowódca są tu samą egzotyką, dynamiką i siłą. Są obcy, silni i do nich należy władza. To oni panują nad skromnymi warszawskimi przekupkami, nad panem z palestry, który idzie w kapeluszu po trotuarze i studentami snującymi się ulicą. To do nich należy to miasto. Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, kiedy jednak popatrzymy na obrazek dokładniej zobaczymy tam coś innego. Oto z lewej strony, nie widząc co się dzieje wprost pod rozbuchane konie weszła dziewczynka, małe dziecko w płaszczyku, z warkoczykami. I ten pan z palestry, w kapeluszu, nie bacząc na swoje życie i pozycję towarzyską rzuca się wprost pod te czerkieskie konie, żeby wyciągnąć spod nich dziecko. A przecież mógł nawet tam nie spojrzeć, szedł sobie właśnie do cukierni, albo na wista to kolegi oficera, który służy w dragonach. I nagle coś takiego, a on bez zastanowienia pod te konie…

                                                  

I myślę sobie zawsze widząc ten obrazek, że ci Czerkiesi na ulicy w tych swoich baszłykach i ów pan w paltocie i kapeluszu zupełnie nie a propos tej galopady, to Rosja i Polska. I wcale nie mogę się tej myśli pozbyć.

 

Inny obraz maluje przed naszymi oczami Leopold Tyrmand w swoim „Dzienniku 1954”. Opisuje on tam spotkanie ze Stefanem Kisielewskim, który z kolei relacjonuje Tyrmandowi to co wydarzyło się w trakcie meczu pomiędzy Wisłą Kraków a jakąś drużyną radziecką. Przyjechali ci Rosjanie do Krakowa i kibice byli do nich nastawieni dość dobrze, a sam Kisielewski sądził, że mecz będzie rozgrywany w atmosferze fair play. Swoje przypuszczenia opierał na założeniu, że przecież to tylko sport i drużyna radziecka będzie chciał pokazać się z jak najlepszej strony, że będą ci Rosjanie grali czysto, bo przecież Polska i tak jest już ich, więc trzeba chociaż w sporcie zachowywać pozory. Jakże mylił się wtedy Stefan Kisielewski. Mecz był wyjątkowo brutalny. Ruscy kopali naszych bez litości wiedząc, że sędzia i tak jest po ich stronie, publika ryczała z wściekłości i przeklinała tych Rosjan, a oni śmieli się jej w kułak z boiska, bo wiedzieli, że milicjanci pilnujący stadionu na jedno skinienie rozpędzą kibiców na cztery wiatry. Musieli poza tym pokazać kto rządzi. No i pokazali. Po 90 minutach nieczystej gry drużyna radziecka wygrała spotkanie, a kibice krakowscy poszli się schlać do nieprzytomności z rozpaczy.

 

Przypominają mi się te scenki kiedy słyszę dochodzące z salonu głosy zastanawiające się dlaczego Rosjanie w sprawie katastrofy smoleńskiej zachowują się w sposób tak dalece psujący ich wizerunek. Moim zdaniem oni się zachowują jak zwykle i nie ma w tym nic dziwnego. Rosja nie musi w relacjach z Polską budować sobie żadnego wizerunku, bo Polska nie jest dla niej partnerem do dyskusji. Rosja może zachowywać się wobec Polski tak, jak ci piłkarze w Krakowie w 1954 roku, a Polska może co najwyżej – jak krakowscy kibice – iść się uchlać do nieprzytomności. Wizerunek Rosja buduje, owszem, w dodatku bardzo dobry, ale w relacjach z innymi krajami i innymi narodami. We Francji promuje się rosyjską literaturę, rosyjskie filmy i rosyjskie jedzenie. To samo w Niemczech. Chór im. Aleksandrowa jeździ po całym świecie i śpiewa Kalinkę. Wszystkim się to szalenie podoba i tak właśnie wygląda budowanie wizerunku. Dla nas Rosjanie mają coś innego – Czerkiesów na koniach.

 

W jaki sposób wobec takiego postawienia sprawy powinna zachowywać się Polska. Można oczywiście rzucić się pod pędzące konie, ale tylko pod warunkiem, że ratujemy właśnie jakąś dziewczynkę. Nie widać póki co szarżującej konnicy więc trzeba mieć inny jakiś sposób. Moim zdaniem właściwa metoda pokazana została w filmie pod tytułem „Patton” . Mamy głównego bohatera generała Pattona, który w jednej z końcowych scen świętuje wraz z radzieckimi sojusznikami zakończenie wojny. Rosjanie i Rosjanki tańczą kozaka, trepaka i co tam jeszcze potrafią, wódka leje się strumieniami, a Patton siedzi za stołem i milczy. Obok niego jego oficerowie, którzy także milczą. Czekają co zdecyduje ich dowódca – pić z Rosjanami i bawić się czy milczeć dalej. Patton milczy. Nagle jeden z rosyjskich ordynansów przynosi tackę, na której stoją pękate stakanki z wódeczką. Podsuwa je Amerykanom. Patton ani drgnie. Jego oficerowi to samo. Jeden się jednak łamie pod presją tych szalejących dookoła Rosjan i sięga po kieliszek. Generał powoli odwraca głowę, a w jego wzroku jest coś takiego, co powoduje zwykle, że cyrkowe tygrysy kulą pod siebie ogon i usiłują zagrzebać się w piasku areny.

 

Póki co nie możemy nic więcej. A obecny rząd nie może nawet tego. To spojrzenie jest poza możliwościami i percepcjami premiera i marszałka. Ale jeśli mogę, to bardzo bym prosił, by ci, którzy mnie reprezentują w relacjach z Rosją nie sięgali po ten kieliszek. Bo to święto trwające dookoła nie dotyczy nas wcale.

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka