coryllus coryllus
422
BLOG

Mundiale naszego dzieciństwa

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 27

Nie pamiętam mistrzostw świata w piłce nożnej z roku 1974 kiedy to polska reprezentacja zajęła trzecie miejsce. Miałem wtedy pięć lat i piłka nożna nie interesowała mnie wcale. Kolejne mistrzostwa były dla mnie wydarzeniem trochę bardziej istotnym ponieważ zapamiętałem z nich wygląd maskotki i nazwisko najlepszego piłkarza na boisku. Maskotką był mały chłopczyk ubrany w argentyńską koszulkę - impreza odbywała się właśnie w tym kraju – który miał na głowie wielki, wywinięty do góry kapelusz. Był rok 1978 i nikt wtedy w Polsce nie rozumiał słowa „promocja”, a w kioskach już sprzedawano breloczki z tym właśnie chłopczykiem. Miałem taki breloczek i przypinałem go codziennie do szlufki moich krótkich spodenek.

                                            

Transmisje meczów pamiętam słabo, bo mistrzostwa oglądałem u dziadków, gdzie stał jakiś mikroskopijny telewizorek z czarnobiałym ekranem, w którym widać było głównie śnieżycę wywołaną zakłóceniami transmisji, a nie piłkarzy biegających po boisku. Pamiętam, że nasza drużyna przegrała mecz o wejście do półfinału i została zakwalifikowana przez UEFA jako piąty zespół mistrzostw. Pamiętam też, że Holendrzy przegrali a Argentyńczykami, a najlepszym piłkarzem imprezy okazał się Mario Alberto Kempes. Długowłosy dryblas, który sprawił, że Argentyna zdobyła mistrzostwo świata. Dziś nikt już nie pamięta tego faceta, bo sezon czy dwa później na boiskach Argentyny pojawił się osobnik, który przyćmił wszystkie gwiazdy – krzywonogi konus nazwiskiem Maradona.

 

Kibice nie byli zadowoleni z mistrzostw roku 1978 i przez cztery lata z niecierpliwością oczekiwali na kolejne. Rok 1982 to był najważniejszy rok mojego dzieciństwa. Pamiętam to wszystko jakby minął od tamtego czasu tydzień. Wszystkie gazety, sportowe i nie sportowe umieszczały na swoich stronach zdjęcia piłkarzy i całych drużyn. My dzieci zbieraliśmy tę makulaturę i wklejaliśmy to sobie do specjalnych zeszytów. Miałem taki zeszyt ze zdjęciami zespołów wyciętymi z tygodnika „Panorama Śląska”. Wszystkie uczniowskie teczki pełne były wycinków z prasy sportowej, wszyscy nawet największe ofiary losu, takie jak ja, zaczynały kopać piłkę jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw.

 

My z chłopakami mieliśmy takiego pecha, że nie było u nas na łąkach porządnego boiska. Postanowiliśmy więc zrobić je samodzielnie i – nie wiem jak to było możliwe, kiedy dziś o tym myślę – ukradliśmy z lasu spore, mniej więcej trzydziestoletnie sosny, które przenieśliśmy na odległość około dwóch kilometrów do miejsca, które nadawało się w sam raz do tego, by stać się boiskiem piłkarskim. Nieśliśmy te pnie na własnych barkach i do dziś czuję ten ciężar i zapach żywicy, która oklejała mi ramię. Pnie okorowaliśmy bowiem jeszcze w lesie, żeby nie robić tego na boisku. Boisko, na którym ustawiliśmy nasze bramki zbudowane z nielegalnie pozyskanych sosnowych pni było, o ile pamiętam, boiskiem prawie pełnowymiarowym. Z trudem więc mogliśmy rozgrywać na nim mecze, ponieważ nigdy nie zdarzyło się, by naprzeciwko siebie zagrały dwa pełne składy. Było nas zbyt mało po prostu i lataliśmy po tym ogromnym placu jak małe zadyszane koguciki. Byliśmy jednak szczęśliwi, mieliśmy boisko i to w dodatku zbudowane samodzielnie. Nie pamiętam czy ktoś się wtedy przyczepiał o to drewno, ale chyba nie, bo nie ponieśliśmy z tytułu tej kradzieży żadnych konsekwencji.

 

Kiedy mieliśmy już boisko nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać na rozpoczęcie mistrzostw świata w piłce nożnej. Drżeliśmy na samą myśl o tym, jak wspaniałe będą te mecze. Polska była w jednej grupie z Włochami, Peru i Kamerunem. Pierwszy mecz nasi zremisowali z Włochami, drugi – o zgrozo – zremisowali z Kamerunem. Trzeci wygrali pięć do zera z Peru. Biegaliśmy po naszym boisku jak poparzeni, wrzeszczeliśmy co sił i każdy chciał być Bońkiem. Potem był mecz z Belgią, który wygraliśmy trzy do zera, a potem kolejny mecz z Włochami i porażka zero do dwóch. No, a później mecz o trzecie miejsce i zwycięstwo z Francją, oraz to haniebne wręczanie medali przez przedstawicieli UEFA – oni wręczali Francuzom, a kapitan polskiej reprezentacji – Żmuda wręczał je swoim kolegom.

 

Po mistrzostwach dalej graliśmy w piłkę, trwało to aż do zimy. W kolejnym roku także graliśmy, a potem okazało się, że nasze boisko, które leżało na terenie należącym do gminy kupił pewien facet, który zamierzał coś tam na nim posadzić i kazał nam zdemontować bramki. Nie zrobiliśmy tego, więc je wyciął. To był koniec piłki, przynajmniej dla mnie. Nigdy nie potrafiłem tak naprawdę grać w football i robiłem to tylko dlatego, że były mistrzostwa, a potem kiedy się skończyły, dlatego,  mieliśmy tak wspaniałe boisko. Kiedy i tego zabrakło piłka przestała dla mnie istnieć.

 

Kolejne mistrzostwa roku 1986 oglądałem już w internacie. Odbywały się one w Meksyku i polska reprezentacja nie potrafiła ta zdobyć ani jednego gola. To był horror. Kiedy w końcu udało się Włodzimierzowi Smolarkowi strzelić bramkę w meczu z Portugalią, było już po tak zwanych ptokach, bo i tak nie zakwalifikowaliśmy się do dalszych rozgrywek.

 

Potem Polacy przestali grywać w mistrzostwach, aż do pamiętnego występu drużyny Jerzego Engela, który był przygotowany od strony technicznej prawie tak dobrze, jak występ drużyny Piechniczka w roku 1982 w Hiszpanii, ale okazał się niewypałem. Widziałem dwa mecze tych mistrzostw, nie byłem już dzieckiem, ale chciałem żeby czas się cofnął i żebym znów mógł poczuć ten entuzjazm, który przezywaliśmy wykradając drzewo z lasu, żeby zrobić z niego bramki. Niestety działalność PZPN uniemożliwiła mi tę frajdę. Później już nigdy nie zasiadłem przed telewizorem by oglądać mistrzostwa świata.

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości