coryllus coryllus
2605
BLOG

Historie amerykańskie. Tashunka Witko

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Na starej fotografii widzimy drobnego, długowłosego mężczyznę o oczach tak małych i ciemnych, że prawie zlewają się z karnacją skóry. Wystające kości policzkowe nadają jego twarzy wygląd charakterystyczny dla mieszkańców wielkich stepów Azji. To jedyna fotografia jaka się zachowała, ale jej atrybucja jest bardzo niepewna. Nie wiadomo więc dokładnie jak wyglądał ów mężczyzna. Dobrze za to wiadomo kim był. Nazywał się Tashunka Witko i pochodził ze szczepu Oglala, z ludu Lakota zamieszkującego dzisiejszy stan Montana. Amerykańska prasa nazywała go jednak inaczej – Szalony Koń.

 
Tak jak inne historie tę również opowiem od końca to znaczy od momentu śmierci wodza Tashunka Witko, która to śmierć dokonała się w forcie Robinson 5 września 1877 roku. Szalony Koń nie znalazł się w forcie Robinson przypadkiem, został tam doprowadzony przez osiem kompanii kawalerii, które wysłał po niego generał Crook. Jeśli gdzieś znajdziecie tę fotografię przyjrzyjcie się jej dokładnie. Nawet jeśli człowiek, którego przedstawia nie jest wodzem Tashunka Witko – warto się jej przyjrzeć. Osiem kompani amerykańskiej kawalerii wyruszyło do obozu wodza imieniem Dotykający Chmur po to, by aresztować tego drobnego mężczyznę o wystających kościach policzkowych, który się tam ukrywał. Akcja żołnierzy powiodła się, bo osiem kompanii wojska to w końcu nie byle co i wódz Szalony Koń znalazł się w forcie, gdzie miał rozmawiać z generałem Crook’iem. Było już późno i generał spał. Zaproponowano więc wodzowi, by on także się przespał i rano spotkał się z generałem. Mając za plecami osiem kompanii kawalerii Szalony Koń przyjął tę propozycję. Był wieczór 4 września 1877 roku.
 
Poprowadzono wodza w kierunku niewielkiego budynku zbitego z drewnianych bali, asystował mu żołnierz i indiański policjant pochodzący z tego samego co wódz szczepu, policjant ów nazywał się Mały-Wielki- Człowiek. Idąc w kierunku drzwi konwój minął jeszcze jednego żołnierza stojącego z karabinem u nogi i bagnetem zatkniętym na lufie tego karabinu. Kiedy wódz zbliżył się do budynku, w którym miał spędzić noc zauważył, że w oknach są kraty. Było to po prostu więzienie, a w całym forcie Robinson nie było chyba nikogo, włączając w to samego generała Crooka, kto przypuszczałby, że Tashunka Witko nawet otoczony przez osiem kompanii kawalerii pozwoli się zamknąć w więzieniu.  Konwój był więc pułapką. Wódz odwrócił się widząc kraty, ale Mały-Wielki- Człowiek przytrzymał go na chwilę, by dać czas żołnierzowi z bagnetem na karabinie. Ten zaś wbił bagnet w brzuch wodza Tashunka Witko.
 
Szalony Koń nie umarł od razu. Żył jeszcze cały dzień, ale nie mówił nic i nie wyraził żadnej ostatniej woli. Zmarł następnego dnia wieczorem nie doczekawszy się spotkania z generałem Crook’iem.
Jego ciało zostało oddane rodzicom. Wódz miał zaledwie 35 lat, był młody i mógł żyć jeszcze bardzo długo. Żyli przecież wszyscy wielcy wodzowie ludu Lakota. Niektórzy z niech mieli dożyć bardzo sędziwego wieku, ale dotyczyło to głównie tych, którzy walczyli z rządem w latach 1866-1868, czyli wodza Czerwonej Chmury i jego ludzi. O pokolenie młodsi – Szalony Koń, Siedzący Byk, Deszcz w Twarzy nie mieli tyle szczęścia. To oni właśnie pokonali Custera nad Little Big Horn w Montanie i tego właśnie nie mogli im zapomnieć amerykańscy generałowie. Jednak Siedzący Byk dożył roku 1890, a Deszcz w Twarzy 1905. Jedynie Szalony Koń umarł rok po bitwie nad strumieniem Małego Wielkiego Rogu. Dlaczego?
 
Stało się tak ponieważ Tashunka Witko nie zrobił dwóch bardzo ważnych z punktu widzenia amerykańskich wojskowych rzeczy. Nie odwiedził nigdy Waszyngtonu do którego był zapraszany i nie zgodził się na udział swoich wojowników w wyprawach przeciwko innym plemionom.
 
Taki angaż pokonanych Indian do służby wojskowej przeciwko innym czerwonoskórym był praktyką nagminną. Pawnee służyli przeciwko Siuksom, podobnie, jak Szoszoni i Wrony, Siuksowie zaś czyli lud Lakota wyruszali na wyprawę za Świecące Góry przeciwko Indianom z plemienia Nez Perce. I na to właśnie nie było zgody Szalonego Konia. Fakt ów szalenie denerwował generała Crook’a, który uważał, że Tashunka Witko demoralizuje w ten sposób młodych ludzi. Odwodzi ich od rzeczy istotnych i kieruje uwagę ku tym, które są już nieważne, czyli ku dalszej walce przeciwko armii Stanów Zjednoczonych. Z wizytą w stolicy sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana. Szalony Koń doskonale rozumiał co działo się w sercach wodzów, którzy odwiedzili stolicę, wielkie kamienne miasto za morzem traw. Wracali stamtąd złamani i pognębieni ogromem tego co widzieli. W ten sposób Amerykanie złamali ducha czerwonej Chmury i Cętkowanego Ogona, który przyczynił się do aresztowania Tashunka Witko. Obaj starzy wodzowie nie znosili go, właśnie dlatego, że nie pojechał do Waszyngtonu i nie dał wlać sobie do serca tej grozy, która od wizyty na wschodzie była ich udziałem.
 
Mimo tych wszystkich niesprzyjających okoliczności i znaków Szalony Koń nie myślał o śmierci i nie spodziewał się jej. Wierzył, że w forcie Robinson rzeczywiście czeka nań generał Crook, który chce negocjować kwestię umieszczenia grupy Indian Oglala dowodzonej przez wodza Tashunka Witko w rezerwacie. Była więc śmierć dla wodza pewnym zaskoczeniem, ale niezbyt wielkim. Tashunka Witko tym bowiem wyróżniał się wśród swoich ludzi, że nie wierzył on w istnienie tego świata, który miał przed oczyma. Tak po prostu kwestionował jego realność, podkreślając przy tym zawsze, że prawdziwy świat jest daleko poza jego zmysłami. Konsekwencje tego sposobu myślenia i życia były zaskakujące i nie do przewidzenia dla ludzi posługujących się kategoriami logicznymi.
 
Oto wódz Szalony Koń, nie zajmował się praktykami magicznymi, ani leczeniem, był znany ze swej życiowej praktyczności i prostego trybu życia. Kiedy nad Little Bg Horn zaczęły grać trąbki, a kawaleria ruszyła do ataku Tashunka Witko kopał właśnie dziką rzepę na prerii wraz ze swoją żoną i innymi kobietami. Nie modlił się w odosobnieniu, ani nie naprawiał swej broni. Kopał rzepę. Chwilę później wydawał już rozkazy wypędzając młodych wojowników z tipi i kierując ich na drugi brzeg strumienia, gdzie formowała swój szyk kawaleria, ale wcześniej zajmował się właśnie takimi prostymi czynnościami.
 
Do tego innego, prawdziwego świata Tashunka Witko przedostawał się sam podczas długich medytacji nad strumieniami w górach Black Hills, o które stoczył wojnę z Custerem. Właśnie w czasie tych samotnych seansów wódz dowiadywał się tego wszystkiego co pozwalało mu odnosić sukcesy w walce z kawalerią. W innym, prawdziwym świecie była cała dostępna wiedza dotycząca sposobów walki z żołnierzami uzbrojonymi w szable. Tashunka Witko poznał ją dosyć wcześnie i tylko dzięki niej mógł pokonać kapitana Fettermana w 1866 roku, a potem zatrzymać żołnierzy generała Crooka zmierzających w początkach czerwca 1876 roku w kierunku strumienia Little Big Horn.
 
Łączność ze światem duchów była potrzebna wodzowi do bardzo praktycznych celów. To było wiadome także dla generała Crooka, pułkownika Gibbona i innych wojskowych. Za wiedzę swą płacili oni jednak drogo, był bowiem Tashunka Witko jedynym chyba Indianinem, który potrafił pokierować masami swojej niezdyscyplinowanej kawalerii bez siodeł i strzemion tak, by nie dać się zaskoczyć żołnierzom, ale – na przykład – uderzyć na nich z flanki lub od tyłu. Manewry kawaleryjskie to nie jest prosta sprawa i trzeba było w stuleciu XIX skończyć poważną wojskową uczelnię, by móc stosować je w praktyce. Ci zaś, którzy nie mieli takiej możliwości musieli szukać kontaktu z nadzmysłowym światem i stamtąd czerpać niezbędne informacje.
 
Gdyby Szalonemu Koniowi powiedziano, że nie ma żadnego drugiego świata, a to o czym on mówi i w co wierzy, wynika po prostu z jego niezwykłej osobowości, zupełnie unikalnego połączenia spostrzegawczości z doskonałym wręcz i błyskawicznym wykorzystaniem zebranych informacji w praktyce, nie uwierzył by na pewno. Był bowiem człowiekiem głęboko religijnym i siłę swoją czerpał z wiary, nie z egoizmu, którym żywił się rozum amerykańskich generałów. To także spowodowało, że musiał umrzeć tak szybko.
 
Śmierć Szalonego Konia była również na rękę kilku Indianom. Ich świat się kończył i jak powiedział wódz Mały Wilk z plemienia Czejenów – wiatr, który tak długo poruszał ich serca miał wkrótce ucichnąć. Tashunka Witko uosabiał zaś wszystko to co przemijało. Nie negocjował z Amerykanami, nie kokietował ich i nie prosił o nic. W dodatku miał sławę większą niż wszyscy ci, którzy szli posłusznie do rezerwatu razem wzięci.
Miał także Szalony Koń wrogów osobistych. Jako bardzo młody człowiek uwiódł żonę wojownika imieniem Bez Wody. Ciągnęło się to za nim przez całe życie. Bez Wody kilkakrotnie próbował go zabić, a niektóre źródła twierdzą, że tamtego feralnego dnia w forcie Robinson obserwował całą scenę wraz z innymi Indianami i krzyczał do otaczających Szalonego Konia żołnierzy – zastrzelcie go, zastrzelcie!
 
Dla ludzi takich jak Bez Wody, Mały-Wielki-Człowiek czy nawet Cętkowany Ogon Tashunka Witko był jak palący wyrzut sumienia. Oni tak nie potrafili, dwaj pierwsi byli po prostu pyszałkami i służalcami, a wódz i stryj Szalonego Konia – Cętkowany Ogon człowiekiem zdruzgotanym wiedzą o potędze Amerykanów. Nikt z nich nie szarżował nigdy samotnie w sam środek zgrupowania żołnierzy strzelających bez przerwy z karabinów, a Tashunka Witko robił takie rzeczy na oczach wszystkich. Ostatni raz w czerwcu 1876 podczas starcia z wojskami Crooka. Widziało to wielu wojowników, a zapisał ów fakt w swoich wspomnieniach Indianin imieniem Wielki Gacek, syn wędrownego handlarza.
 
Wszyscy zgodnie podkreślali, że przez całe swoje krótkie, ale pełne niebezpieczeństw życie Tashunka Witko nie został ani razu trafiony kulą z karabinu białego człowieka. Jedyny postrzał jaki otrzymał byłby może śmiertelny, bo Bez Wody trafił go w górną szczękę tuż pod nosem, ale Tashunka Witko przeżył ten wypadek. Dla Indian było jasne, że stało się to dzięki kontaktom ze światem duchów. Owe niezwykłe kontakty z prawdziwym światem była także przyczyną wielkiego szczęścia, które nie opuszczało wodza w walce. Aura mistycyzmu otaczała nie tylko jego samego ale także jego konia. Rumaki, których dosiadał Tashunka Witko zawsze były dziwne. Od ich temperamentu pochodzi podobno imię wodza, choć niektóre źródła twierdzą, że tak samo nazywał się jego ojciec, który pewnego dnia, widząc jak odmiennym od innych człowiekiem jest jego syn, nazwał go swoim imieniem, a na siebie od tamtej chwili kazał mówić – Robak.
 
Ponoć zanim zyskał swoje sławne imię Szalony Koń nazywany był zupełnie inaczej – Kędzierzawy. Wszystko przez to, że miast twardych prostych włosów nosił na głowie szopę miękkiej wełny, podobną do tych, które ugniatali pod kapeluszami niektórzy wędrowni handlarze i traperzy ciągnący przez prerie. Mówiono także, że siostra Cętkowanego Ogona, która była jego matką znała jednego z takich traperów, kiedy była jeszcze młodą dziewczyną. Opowiadano, że każda karawana przeciągającą w pobliżu wioski Oglalów , gdzie żył, chciała go zabierać ze sobą uważając, że jest porwanym przez Siuksów białym chłopcem. On jednak nigdy nie dał się zwieść tym namowom. Pozostał wojownikiem Oglala. Kto może jednak wiedzieć, jaki ślad owe wizyty osadników pozostawiły w sercach jego współplemieńców. Pamiętajmy, że jedyna fotografia jaka po nim została pozostawia dużo wątpliwości, nie wiemy jak wyglądał. Jeśli rzeczywiście był inny, jeśli rzeczywiście omijały go kule, jeśli naprawdę miał kontakt z duchami i potrafił poprowadzić dwa tysiące jeźdźców do szarży na karabiny prawie bez strat, musiał mieć wielu zapiekłych wrogów. Czy byli zawsze blisko, czy czekali całe lata, by tamtego wrześniowego dnia krzyknąć do żołnierzy – zastrzelcie go, zastrzelcie!? Nie wiem. Mówiono, że urodził się gdzieś na terenie stanu Wyoming, w początkach lat czterdziestych, ale nikt póki co nie ustalił dokładnej daty tych urodzin.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura