coryllus coryllus
538
BLOG

Żołądź niewidzialnego fallusa albo o odbrązawianiu

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 44

Wszyscy doskonale wiemy, jak inspirującym periodykiem jest tygodnik „Polityka”, szczególnie zaś te jego kolumny, które poświęcone są kulturze. Uwielbiam to czytać, ale nie mogę tego robić zbyt często, bo szkoda mi pieniędzy na kupno tego pouczającego pisma. Czekam więc zawsze na te wakacyjne dni, kiedy to przyjeżdża do nas moja teściowa, która zawsze kupuje „Politykę” i czyta ją od deski do deski. Kiedy zasypia w końcu, ja również mogę przez kilka chwil delektować się zawartymi tam treściami.

 
Zauważyłem oto ostatnio recenzję książki amerykańskiego pisarza nazwiskiem Cormac Mccarthy. Książka nosi tytuł „Krwawy południk” i jest ponoć odbrązowieniem mitu dzikiego zachodu. Zanim opowiem o tym całym odbrązowieniu rzeknę słówko o samej recenzji, której autorką jest Justyna Sobolewska, córka Tadeusza Sobolewskiego z GW, tego samego, który swego czasu opowiadał prezesowi Polskiego Związku Przedsiębiorców Pogrzebowych o Mironie Białoszewskim. Recenzja ta jest przykładem tego, jak reklamować nędzne książki i nie popaść przy tym w schizofrenię. Pani Justyna wzniosła się na wyżyny, znać że ma warsztat co się zowie, nie opanowała jak niektórzy kilku nędznych chwytów, którymi się szpanuje.
 
O tym, że książka McCarthy’ego jest słaba i żenująca dowiadujemy się właściwie w ostatnim akapicie. Przez całą trzyszpaltową recenzję karmieni jesteśmy hasłami o odbrązawianiu tego mitu i o tym, że McCarthy odkrył przed Ameryką najstraszniejszą prawdę – ludzkość zbudowała swoją cywilizację na terrorze, a zabójstwa są tej cywilizacji integralnym elementem. Ja nie wiem gdzie był pan McCarthy kiedy Sam Pekinpah kręcił film pod tytułem „Dzika banda”, nie wiem gdzie się podziewał kiedy w telewizji pokazywano obraz pod tytułem „Łowcy skalpów”, podejrzewam że przebywał wtedy w jakimś dobrym liceum, z którego usuwano uczniów za głośne wypowiedzenie słowa dupa, bo inaczej nie potrafię sobie wytłumaczyć tego, że on napisał te swoje książki.
 
Ja oczywiście wiem, że na rynku wydawniczym i filmowym najlepiej sprzedaje się seks, przemoc i Adolf Hitler, wiem że ten głupi McCarthy także to wie i dlatego właśnie pisze te swoje durnowate książki, ale chciałem się jeszcze chwilę nad nim poznęcać. A to z tego powodu, że pani Sobolewska cytuje w swojej recenzji fragment jego prozy. Fragment ów brzmi: „słońce ukazało, niewiadomo skąd swój wierzchołek jak żołądź ogromnego, czerwonego fallusa i przekroczywszy niewidoczny próg rozsiadło się za ich plecami”. Po przeczytaniu powyższego nie mogłem się po prostu powstrzymać. Jak tylko ktoś zabiera się za odbrązawiania czegoś od razu musi się w takim tekście pojawić fallus, w dodatku nabrzmiały i czerwony. Oczywiście nie w swej naturalnej postaci, bo to byłoby według obowiązujących dziś kryteriów prymitywnym nadużyciem, ale jako metafora. Metafora bowiem usprawiedliwia każdy idiotyzm. Im bardziej agresywna, brutalna i obsceniczna tym lepiej, ponieważ w ten sposób autor przekazuje nam prawdę o czymś tam, co wcześniej było zakłamane.
 
Otóż ja się trochę znam na dzikim zachodzie i wiem, że żaden mit dzikozachodni nie istnieje już od końca  lat sześćdziesiątych, czyli od chwili gdy na ekrany kim wszedł wspomniany już obraz zatytułowany „Dzika Banda”. Każda kolejna dekada zaś przynosiła kolejne odbrązawiające filmy i książki. Działo się tak aż do chwili, gdy wszyscy o dzikim zachodzie zapomnieli i już nikogo nie kręciło jego odbrązawiania. Teraz mamy chyba jakiś kryzys na rynku wydawniczym w Ameryce, bo Wildwest powraca i do tego w formie odbrązowionej. Tym razem zabieg ten polega na pisaniu o fallusach, choć ja sam gotów jestem postawić dolary przeciw orzechom, że żaden uczestnik wydarzeń rozgrywających się dawno temu na dzikim zachodzie, czy to generał Grant, czy Jessie James, czy któryś z wodzów Apaczów nigdy nie użył słowa „fallus”, już prędzej kutas, ale do tego odbrązawiacze dzikiego zachodu jeszcze nie doszli, a może dojść nie chcieli.
 
Sobolewska pisze jeszcze o tym, że świat jest według Mc Carthy’ego okrutny, a ci którzy chcieliby żyć w harmonii z innymi skazują się na zagładę. Ja się w zasadzie z tym zgadzam, ale nie rozumiem dlaczego wniosek ów poprzedza sto pięćdziesiąt stron opisu wędrówki przez pustynię i dlaczego owo okrucieństwo człowieka i przyrody trzeba odkrywać gdzieś tam daleko, łażąc w upiornym słońcu pomiędzy kaktusami.
 
Rano poprzez mój taras wielka samica gąsienicznika ciągnęła tłustą larwę. Larwa była sparaliżowana jadem, a gąsienicznik wkrótce złożył pewnie w jej żywym ciele jaja, z których wylęgną się jego własne larwy. Te zaś pożrą czujące wszystko i żywe stworzenie od środka.
Mój pies rozszarpał młodego bażanta, w kałużach po każdej większej burzy topią się dżdżownice, a ja sam podczas piłowania drewna dokonuję prawdziwej hekatomby mrówek żyjących w pniach. To samo czynię ze ślimakami poszukującymi cienia w stosie drewna. Z ludźmi nie jest wcale lepiej, jest tu obok wielki cmentarz, codziennie prawie kogoś chowają, a jakby tego było mało, w przewodach pokarmowych dzieci przedszkolnych żyje coraz więcej okropnych pasożytów. Tak, świat jest okrutny, niezrozumiały i podły. I co z tego? Czy ja do cholery muszę o tym czytać u jakiegoś Mccarthy’ego? Albo, czy ja sam zaczynam pisać książki o tych gąsienicznikach, pasożytach, dżdżownicach i ślimakach? Nie. Nie robię tego, bo wiem, że to tandeta.
 
McCarthy też to wie, ale wie także, że trzeba wciąż na nowo eksploatować amerykański mit, po to by rósł i mógł wykarmić wszystkie dzieci tego dziwnego kraju.
 
A co z nami? Wciąż nie możemy doczekać się na powieści o Powstaniu Warszawskim, a taki Rybicki nie potrafi nawet porządnie opisać bitwy pod Kłuszynem, pomaga sobie źródłem. Niecałe 200 lat historii opowiedziane po tysiąckroć, za każdym kolejnym razem gorzej tworzy legendę właściwie niezniszczalną. Nasza zaś historia nie może nawet głębiej odetchnąć z obawy by nie zostać źle zrozumianą lub niezrozumianą w ogóle.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura