coryllus coryllus
267
BLOG

O stylizacji i nędzy

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 9

 

Kiedy studiowałem, na Uniwersytecie pełno było tam rozmaitych typów podkreślających swoim wyglądem różne aspiracje intelektualne i estetyczne. Był więc facet z filozofii, który nosił okrągłe okularki i śmieszną bródkę, do tego bardzo wypielęgnowane włosy, tużurek i spodnie pumpy, do których zakładał skarpety oraz buty całkiem prawie identyczne, jak te które noszono w XIX wieku. Nazywano go nie wiedzieć czemu Sokratesem. Był to młody, dwudziestoletni student filozofii, który chciał uchodzić za mędrca i podkreślał to tym idiotycznym przebraniem. Na historii sztuki był z kolei taki gość, co nosił przy koszuli żabot. Czyniło to z niego żigolaka, ale jemu się wydawało, że wygląda jak Canova, który przed chwilą opuścił pracownię.
Były też inne stylizacje, na Stachurę na przykład, które z prawdziwym Stachurą, człowiekiem majętnym i ustosunkowanym niewiele miały wspólnego. Ludzie, którzy owe zabiegi stosowali na własnej osobie przekonani byli, że dodaje im to powagi i czyni lepszymi, a jeśli ktoś tego nie rozumie to znaczy, że jest niewrażliwym chamem i prościelem. Dziś podobne zabiegi stosuje najbardziej pretensjonalny pisarz, jaki kiedykolwiek pojawił się na planecie Ziemia czyli Jacek Dehnel.
 
W stylizowanie się i autokreację bawią się nie tylko studenci i artyści, ale także publicyści i pisarze. Jest to w mojej ocenie zjawisko tyleż powszechne co upiorne oraz odbierające wszelką wiarygodność człowiekowi stosującemu takie zabiegi. A jednak cieszy się ono powodzeniem. Powodem są oczywiście media, w których zawsze ciekawiej wypada jakiś przebieraniec niż człowiek wyglądający przeciętnie i zwyczajnie.
 
Nie pamiętam kto, Łysiak chyba, przytacza taką anegdotę; pewien wykładowca na którejś ze sławnych, niemieckich uczelni przybliżał studentom myśl Martina Heiddegera, kiedy zauważył, że w pierwszym rzędzie siedzi jakiś wsiowy chłopek w przekrzywionym krawacie. Siedzi i uporczywie się w niego wpatruje. Zaczął więc mówić bardzo wolno, tłumaczyć wszystko po dwa razy, tak żeby także ten chłopek wszystko zrozumiał i nie stracił czasu w sali wykładowej. Na koniec, po wykładzie okazało się, że tym skromnie wyglądającym facetem był właśnie Heiddeger.
 
Prosty ten i piękny przykład mówi nam o tym, że treść jest ważniejsza od formy. Nie zawsze – dodałbym, ale często. W przypadku ludzi zajmujących się przekazywanie czegoś innym – wiedzy, pieniędzy, umiejętności – jest ważniejsza owa treść zawsze. W przypadku ludzi robiących jakiś życiowy show często schodzi ona na plan dalszy. Jej ciężar odczuwa się jednak zawsze. Stylizacja zaś ma służyć ukryciu faktu, że ciężar owej treści jest nader znikomy. Innej istotnej funkcji ona nie ma i mieć nie będzie choćby się taki Dehnel przebrał nawet za wodza Apaczów.
 
Są także oczywiście stylizacje polityczne, te robią zawodowcy, przez co odznaczają się one dwoma cechami – są proste, tak żeby każdy, nawet najgłupszy mógł je zrozumieć i przyklejają się do człowieka jak jakby były posmarowane wikolem. Nie ma możliwości, żeby je kiedykolwiek oddzielić od osobnika, w którego zostały wprasowane. Jeśli wiele lat temu ogłoszono nam, że Donald Tusk jest liberałem, to nawet gdyby zaczął rządzić dekretami i rozkazał zakładać kibuce pozostanie nadal liberałem i nic tego nie zmieni, nawet nasilenie medialnej kampanii przeciwko niemu, na co się oczywiście nie zanosi. Jeśli Janusz Palikot ogłasza, że zna się na sztuce, to po prostu się zna i już. Co z tego, że zapytany o Ferdynanda Hodlera rozdziawi usta jak pastusze dziecię co gęsi przy agronomówce pilnuje. To bez znaczenia. Ważny jest przekaz, który poszedł w eter. W przeświadczeniu, że on się na tej sztuce zna utwierdzać nas mają jego znajomi. Oto Eustachy Rylski, o którym wspomniałem w porannej notce, pisarz zbliżający się niebezpiecznie do granicy doskonałości, za którą to granicą są już tylko smoki i wieczny ocean co szumi potwornie, wystosował list w obronie Janusza Palikota. Nie mogłem z początku uwierzyć, że to idzie serio, bo pisząc ten poranny tekst miałem jeszcze Rylskiego jeszcze za pisarza. Teraz już nie mam, bo Rylski broniący Palikota to prawie to samo co (hipotetycznie) Maksym Gorki broniący Stalina przez biurem politycznym i jego krytyką.
 
Oto jasne już jest skąd się biorą w Polsce pisarz i czemu służą – przyklejaniu kostiumów do pleców, twarzy i nóg, swoich kolegów polityków, którzy wcześniej pomagali im wspiąć się na ten cały parnas. No dobrze, być może to nie Palikot wykreował Rylskiego, ale jakimż rechotem rozbrzmiały ściany mojego pokoju kiedy przeczytałem w wikipedii, że Rylski wygrawszy miliony na giełdzie założył wydawnictwo „Twój Styl”. Tak to się właśnie plecie.
 
Teraz coś na przekór stylizacjom; po czym poznać, ze gość mówi prawdę a to co pisze jest dobre, właściwe i godne uwagi? Po tym, że niczego nie udaje – powie ktoś – to prawda? Po tym także, ale najważniejsze jest coś innego. Ludzie parający się piórem, bo z politykami jest inaczej, muszą chcą czy nie chcą wiedzieć co jest istotnego i ważnego w czasach, w których żyją. Sprawy te bywają głęboko ukryte i nie pisze o nich żadna gazeta, nie mówi się też o tym w telewizji, bo świat proszę państwa jest bardzo tajemniczy. Jeśli jednak ktoś nadstawiając karku i ryzykując przeczuje to lub dowie się kilku rzeczy na pewno, a potem dobierze do tego solidną i korespondującą z tą wiedzą formę to jest to właśnie kochani geniusz. Póki co jednak nikogo takiego nie mamy. Musi nam więc wystarczyć Dehnel, Palikot i Rylski.
 
Zapraszam także na moją stronę www.coryllus.pl gdzie publikuję teksty w salonie nie widziane i niesłychane
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka