coryllus coryllus
1099
BLOG

Wirtuoz Podwójnego Nelsona

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Nie mają racji ci, którzy mówią o cyrku z pogardą. W czasach kiedy sport pełen jest śmierdzących narkotykami i chemią pieniędzy, kiedy oszukuje się i kłamie w światłach jupiterów, dawne, barwne czasy, gdy cyrkowcy byli jednocześnie sportowcami, a sportowcy cyrkowcami jawią się niczym kraina z baśni. W tych obrastających już mitem latach każdy wiejski parobek, każdy mocniej zbudowany chłopak, wynajmujący się zimą do wyrębu drewna mógł marzyć o swojej wielkiej życiowej szansie. Mogło być nawet tak, że szansy tej nie musiał szukać daleko, bywało że przybywała ona do jego rodzinnej wsi razem z taborem cyrkowców.

 
Nikt nie pamięta dokładnie, który to był rok, gdy do położonego w zachodniej Wielkopolsce malutkiego Stołunia zajechały cyrkowe wozy, może 1910 a może 1911. Dzieciarnia i każdy kto miał akurat ręce wolne od roboty, słowem pół wsi, ruszyło w kierunku kolorowych wozów, by obejrzeć kogóż tam wiatry zagnały ze świata do gminy Pszczew i wioski Stołuń. W cyrku jak to w cyrku podobają się ludziom różne rzeczy, a to konie, a to ekwilibrysta, a to żongler czy tancerka, najwięcej jednak ludzi zawsze przychodziło oglądać siłacza. Siłacz musiał być w każdym cyrku i musiał być naprawdę silny, nie było mowy o tym, by cyrk woził ze sobą jakiegoś udawanego siłacza, który demonstruje zrywanie podpiłowanych łańcuchów i łamanie ołowianych podków.
 
W dawniejszych czasach takich co łamali podkowy i rwali łańcuchy było na świecie sporo i trzeba było być naprawdę kimś, żeby takim ludziom zaimponować. No i pracowało się wtedy naprawdę, nie to co dziś. Dlatego właśnie wierzyć trzeba w opowieści o ludziach, którzy siedemdziesięciokilowy worek pszenicy podnosili w górę zębami, bo była to szczera prawda i ja w to wierzę, a powiem wam nawet, że jeden mój przodek, imieniem Kajetan, wyrobnik folwarczny żyjący na lubelskim Powiślu, a potem służący wojskowo, przyjmował dawno temu tak przedziwne zakłady, że wierzyć się dziś nie chce – szło o duże pieniądze i konie, a koń wart był wtedy wiele, tak więc stawka była poważna.
 
Zakładali się ludzie kochający ryzyko z tym moim pra-pra-pra-pra dziadkiem o to czy uśmierci konia jednym pociągnięciem za ogon, które zerwie zwierzęciu kręgosłup. Czysta makabra, ale szło o duże stawki więc praszczur mój imieniem Kajetan przystawał na to i – jak głosi rodzinna legenda – nigdy nie przegrywał. Zginął walcząc pod generałem Dąbrowskim w Wielkopolsce w roku 1807, może nawet gdzieś w pobliżu tego Stołunia, w którym rozgrywa się nasza opowieść. Wracajmy do niej.
 
Była na początku XX stulecia w Stołuniu karczma, dziś jest w tym budynku remiza i muzeum, ale o tym opowiem na końcu. Była więc karczma i w niej – po występie całego zespołu cyrkowego na środku wsi – popisywał się przy wódeczce i kiełbasie cyrkowy siłacz. Wyzywał chłopów na rękę i kładł ich od jednego ściśnięcia dłoni, brał się z nimi za bary i rzucał na wysłaną słomą podłogę. Chłopi klepali się zadowoleni po kolanach, a on wyszczerzając żółte zęby wołał – kto, kto jeszcze chce spróbować!
 
Po kilku głębszych i kilku bezapelacyjnych zwycięstwach siłacz był tak rozochocony, że szukał jakiegoś prawdziwego przeciwnika, kogoś kto nie ustąpi mu od razu i nie da się załatwić jakimś prostym zapaśniczym chwytem. Patrzył długo po zgromadzonych w karczmie mężczyznach, aż w końcu wskazał sam palcem siedzącego z tyłu młodego chłopaka. Widział, że ten musi mieć siłę, bo zdradzały to jego szerokie ramiona i duża głowa, nie wiedział jednak cyrkowy siłacz wszystkiego o swoim młodym przeciwniku, bo ten siedział z tyłu, skurczony nieco i wciśnięty w tłumek. – Jak masz na imię – zapytał atleta. – Leon – padła odpowiedź. – Chodź tu Leon, będziesz walczył – mistrz areny był pewien swego. Kiedy chłopak wyszedł na środek karczmy cyrkowiec zorientował się, że trochę przesadził z wyborem przeciwnika. Leon miał na pewno ponad dwa metry wzrostu, a kiedy rozprostował ramiona wydawało się, że może nimi wypchnąć na zewnątrz ściany malutkiej izby. Słowo się jednak rzekło i walka musiał się odbyć. Już po pierwszym zwarciu chłopi obserwujący zmagających się mężczyzn wiedzieli, że siłacz nie da rady. Leon był po prostu tak wielki i silny, że mógł podnieść go do góry i rzucić o ścianę. W karczmie wrzało, licytowano się kto da więcej na trunki i jedzenie dla zwycięzcy, padały przekleństwa i okrzyki zachwytu, mieszkańcy Stołunia byli zachwyceni – ich ziomek, Leon Pinecki pokonał na oczach wszystkich cyrkowego siłacza, rwacza łańcuchów, łamacza podków i sławę trup wędrujących po całym cesarstwie.
 
Po walce Leon zasiadł za stołem zjadł półtora kilo kiełbasy, jajecznicę z 40 jaj i wypił półtora litra wódki. Tak właśnie narodził się jeden z największych zapaśniczych talentów międzywojnia – Leon Pinecki zwany Mastodontem z Wielkopolski lub Wirtuozem Podwójnego Nelsona. Wtedy w karczmie Leon jeszcze nie wiedział co to Nelson, a o podwójnym nawet nie śnił. Było po prostu bardzo silnym, młodym mężczyzną, któremu marzyła się kariera w cyrku.
 
Szybko okazało się że cyrk to dla Pineckiego za mało. Leon zaczął trenować pod okiem profesjonalistów i stał się sławą światową. Szczyt jego formy przypadł na lata dwudzieste XX wieku. Choć Stołuń i Pszczew położone były po I wojnie światowej w Niemczech Leon nigdy za Niemca się nie uważał. Walczyć przychodziło mu w barwach tak Niemiec jak i Polski, swoje najsłynniejsze tournee po USA odbył jako polski zapaśnik, kończący każdą walkę podwójnym Nelsonem. Publiczność szalała kiedy Pinecki podnosił w górę swoich zwalistych przeciwników, tak jakby byli dziećmi, podobnie szaleli najmłodsi mieszkańcy Stołunia kiedy po rozgrywanych tam walkach Leon brał po pięcioro dzieciaków na każde ze swych potężnych ramion i szedł z nimi do sklepu po cukierki.
 
Życie Pineckiego byłoby jednym wielkim świętem, gdyby nie polityka. Leon nie miał zamiaru wyprowadzać się ze swoich rodzinnych stron, bywał w Polsce, ale nie zamieszkał tu na stałe. Nie widział w tym niczego dziwnego, że będąc Polakiem mieszka w Niemczech. Dziwne wydało się to jednak podwładnym niejakiego Hitlera, którzy domagali się, by Leon Pinecki występował pod nazwiskiem Leo Pinetzki. Zapaśnik zgodził się, było to już w latach trzydziestych i jego kariera dobiegała końca. Chciał w spokoju przeczekać polityczne burze. Miał pieniądze, nawet spore, które zarobił na występach, stać go było na zakup hotelu w takim miasteczku jak Łagów. Nie dane mu było jednak przesiedzieć tam spokojnie dziejowej zawieruchy, hitlerowcy aresztowali go kilkakrotnie.
 
Siedział w więzieniach w Świebodzinie i Sulęcinie. Nigdy jednak nie został wywieziony do obozu koncentracyjnego. Zamknięto go jedynie w jakimś przejściowym obozie pod Poczdamem.  Nie znęcano się też nad nim. Może z obawy, że w sytuacji kiedy zagrożone będzie jego życie lub zdrowie Pinecki po porostu połamie na kawałki tych, którzy przyjdą do celi bić go kijami czy pejczami. Areszty trwały zwykle po kilka tygodni i Leon zwalniany był do domu. Po wojnie, tak jak wszyscy nie znający komunistów ludzie miał nadzieje, że oto przyszło wyzwolenie, a on – Leon Pinecki – sławny po obydwu stronach Atlantyku sportowiec będzie mógł zrobić coś w dla sportu w Polsce. Były to złudzenia, UB ciągało Leona po aresztach i więzieniach nie gorzej niż hitlerowcy, próbowano wyciągnąć z niego przyznanie się do tego, że wyrzekł się swojego pochodzenia podpisując zgodę na zmianę nazwiska. Pinecki był już zmęczony, walkami, życiem, wojną i całym światem. Zmarł w roku 1949 w Sulęcinie. Był mężczyzną w sile wieku, mógł żyć, miał 57 lat. Tak jak w czasach młodości miał ponad dwa metry wzrostu, ważył ponad 130 kilogramów, a rozpiętość jego ramion sięgała 245 cm. Był trzykrotnym mistrzem świata w zapasach i pięciokrotnym mistrzem Europy w tej dyscyplinie. Krótka notka o nim znajduje się w polskiej wikipedii, w niemieckiej nie ma po nim śladu. Grób Leona Pineckiego znajduje się na cmentarzu komunalnym w Łagowie Lubuskim. W karczmie zaś, w Stołuniu, którą przerobiono na remizę znajduje się dziś muzeum poświęcone jego życiu i karierze.

Zainteresowanych moją książką 'Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości