coryllus coryllus
345
BLOG

O dzieciach i kobietach

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 18

Bywało niegdyś, wcale nie tak dawno tak, że dzieci dzieliły się na chciane i niechciane. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Niechciane dzieci rodziły się z przypadku, z niewiedzy, ze złości na męża pijaka lub rozpustnika. Niechciane dzieci nie miały zabawek, wcześnie dorastały i rodziły kolejne niechciane dzieci. I tak w kółko. Dzieciom chcianym było zdecydowanie łatwiej, miały dom, często nawet normalny, rodziców którzy nie skąpili pieniędzy na zabawki i książki. Chciane dzieci były czyste i nie używały brzydkich wyrazów, a przynajmniej nie tak często, jak dzieci niechciane. Wielu pewnie nie zgodzi się z tą tezą, ale twierdzę że podział taki był tak mocny i wyraźny przez fakt iż państwo nasze nie prowadziło żadnej polityki wspierającej kobiety chcące mieć dzieci. Przeciwnie, robiono wiele, by zniechęcić kobiety do rodzenia i wychowywania potomstwa. 

Lansowany był model kobiety, która robi karierę i po trupach prze do sukcesu. Sukces osiąga, jest szczęśliwa, potem zerka do lustra i widzi tam twarz domagającą się serii operacji plastycznych, twarz która w wielu ludziach budzi niechęć, a miłości nie budzi w nikim, a już najmniej w dzieciach znajomych i sąsiadów. Kobieta sukcesu może spotykać się z innymi kobietami sukcesu, może mieć kochanków, którzy będą na niej pasożytować, może mieć nawet ułożone życie rodzinne, wątpię jednak czy będzie miała szczerą i bezinteresowną miłość, jaką dziecko okazuje matce, która jest przy nim przez wszystkie najważniejsze chwile jego dzieciństwa, która nie wykopuje go co rano do żłobka pomiędzy inne sikające w pampersa dzieci i nie odbiera stamtąd po zmroku. Na to kobieta sukcesu nie zapracuje nigdy, bo to się dostaje w zamian za rzecz dla takiej kobiety bezcenną, za cały lub prawie cały czas.
Nie wiem dlaczego tak się działo, ale opisane powyżej smutne przypadłości określane były przez długi czas szczęściem. Dziś to wszystko trochę się zmieniło i to nie dzięki możliwości odliczenia sobie od podatku 1200 złotych na każde dziecko. O dzieciach ich posiadaniu i wychowywaniu można mówić bez idiotycznych uśmieszków. Więcej, pracodawcy, którzy byli zmorą dla kobiet chcących zostać matkami, są dziś pod większą presją i nie stosują już na taką skalę popularnych do niedawna chwytów typu: wywalę ją z roboty, jak tylko wróci z macierzyńskiego. Być może niedługo się to zmieni za sprawą nowych, światłych rządów PO, ale poczekajmy trochę i nie spieszmy się z ocenami.
 
Prócz silnej chęci osiągnięcia zawodowego sukcesu i strachu przed wyrzuceniem z pracy po urlopie macierzyńskim jest jeszcze coś co powstrzymuje kobiety przed zajściem w ciąże. Dziecko może zburzyć harmonogram spotkań z przyjaciółmi, wyjazdów na narty i do Egiptu. Poza tym, jak ktoś ma czas i pieniądze na wszystkie te przyjemności, to po co ma rodzić dzieci i zajmować się pieluchami, po co ma słuchać płaczu i wstawać po nocach do bolącego brzuszka. Lepiej wsiąść w samolot i polecieć na Goa.
Jedna z moich koleżanek pracowała jako opiekunka do dzieci w domu, gdzie rodzice zjawiali się po 22, całowali maluszki na dobranoc i kazali je położyć, sami robili sobie drinka i włączali telewizor. Rano gdy zaczynała pracę oni byli już w mieście, a ona budziła dzieci i robiła im śniadanie. Dziewczynka mówiła do niej mamo i płakała kiedy widziała swoją prawdziwą matkę, chłopiec który był już trochę starszy straszył ją i szantażował, groził że powie rodzicom o tym , jak się nad nimi znęcała. Młodsza siostra płakała wtedy i prosiła go, żeby nic nie mówił, bo rodzice zwolnią opiekunkę i oni wtedy zostaną zupełnie sami.
 
Najprostszym wytłumaczeniem niechęci do posiadania dzieci jest strach przed obowiązkami. Dotyka to przede wszystkim młodych kobiet. Najczęściej takich, które na dnie serca skrywają marzenie o dziecku, ale opowieści koleżanek i rodziców o tym ile się trzeba namęczyć, żeby sprostać wyzwaniu, jakim jest dziecko skutecznie zniechęcają je do macierzyństwa. W towarzystwie osoby takie mówią najczęściej o tym, że najpierw trzeba osiągnąć pozycję, zdobyć środki na utrzymanie dziecka, mieć mieszkanie, a dopiero potem myśleć o potomstwie.
 Kiedy to słyszę skręca mnie ze śmiechu, tacy ludzie po prostu nie chcą mieć dzieci, kiedy wreszcie będą mieli to wszystko o czym mówią, na macierzyństwo i ojcostwo będzie już za późno. Kiedy moja żona była w ciąży wyrzucili mnie z pracy, budowaliśmy właśnie dom, nie mieliśmy gdzie mieszkać, zepsuł się samochód, wprowadziliśmy się do domu w trakcie budowy. Urodził nam się syn i jakoś się wszystko ułożyło. Najważniejsze to się nie bać i niczego nie odkładać na później. Nie ma żadnego później. Dzieciom nie potrzebne są mieszkania, samochody, pozycja rodziców, dzieciom potrzebna jest miłość matki i ojca i bezwarunkowa akceptacja. Dzieci kochają rodziców, a nie ich samochody i metraż. Nie marzą o własnym pokoju tylko o tym, żeby mama i tata byli w domu. To jest dla nich najważniejsze. Jeszcze raz to powtórzę: ludzie, którzy przed narodzinami własnego dziecka martwią się czy będzie ich stać na dobra uczelnię dla tego dziecka mają nie po kolei w głowie.
 

Przywykło się osądzać status materialny rodzin po ilości dzieci. W Polsce i jak sądzę nie tylko dominuje trend następujący: im mniej dzieci tym zasobniejsza rodzina, im więcej tym bieda w domu większa. Nie jest to zasada obowiązująca powszechnie. Coraz więcej zamożnych osób decyduje się na dzieci, nawet w późnym wieku. Schemat: bogaci rodzice jedynaczki szukają dla niej bogatego męża jedynaka zdaje się odchodzić w przeszłość. Rodziny wielodzietne nie są już synonimem patologii i ubóstwa. Czy trend taki się utrzyma? W dużej mierze zależy to od polityki państwa i promocji rodziny w mediach.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka