coryllus coryllus
2795
BLOG

Smoleńsk - otwarcie Korniłowa

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 22

Katastrofa Smoleńska jest dla nas wydarzeniem tego samego kalibru co Katastrofa w Giblartarze. Kończy pewien polityczny etap i zaczyna nowy, bynajmniej nie weselszy i wcale nie jasny. O ile jednak groza i konsekwencje Gibraltaru były doskonale rozpoznane przez większość współczesnym tamtemu wydarzeniu Polaków, o tyle teraz połowa przynajmniej z nas zachowuje się tak, jakby nic się dla Polski po 10 kwietnia nie zmieniło. Nie oni jednak będą tematem dzisiejszej notki. Dla nich nic już nie da się zrobić, oprzytomnieją jedynie wtedy kiedy minister Ławrow ogłosi zniesienie granic pomiędzy bliską zagranicą, a Federacją Rosyjską. A i to nie jest wcale pewne.

Dziś będzie o czym innym. O tym mianowicie, że Smoleńsk w zastraszającym tempie staje się tym czym Gibraltar stał się po 40 z górą latach – gadżetem pop-kultury. Ja rozumiem, że wielu ludziom to się może podobać. Im więcej o nas mówią tym lepiej, tak jest to postrzegane. I nie zamierzam nikomu tego komfortu odbierać. Chciałbym się jedynie podzielić z czytelnikami swoimi bardzo osobistymi wątpliwościami, które nie muszą w żaden sposób przystawać do rzeczywistości.
 
Włączyłem wczoraj film pod tytułem „List z Polski’ i wyłączyłem go po kilkunastu minutach. Nie mogłem tego oglądać z kilku powodów. Po pierwsze dzieło to skupia się na tak zwanym „wyjaśnianiu”. Od czasów niesławnego programu telewizyjnego „Świadkowie” to całe wyjaśnianie nie jest żadnym wyjaśnianiem. Jest zaciemnianiem. W filmie „List z Polski” zaś owo wyjaśnianie jest próbą sprzedania Holendrom wycinków z polskich gazet i tekstów z portali internetowych, które opisują to co stało się w Smoleńsku. Dokładnie z tego składa się ten film, z pokazywania fragmentów tekstów i wytłuszczania co bardziej „dynamicznych” zdań oraz opinii. Zabieg ten ma za tło komentarze na temat Smoleńska wypowiadane przez znane postaci z polskiego panteonu dziennikarskiego i naukowego.
 
Rozumiem, że dla Holendrów czy Francuzów opinie te mogą być nowością i zmieniać nieco optykę. Tylko czy na pewno tak jest? Może – zamierzając robić film o Smoleńsku i mając na to cholernie mało czasu, śladowy budżet a także samych przeciwników dookoła i jeszcze wielką ochotę na sukces – może należało pokazać, co o Katastrofie pisały media zachodnie? Bo tego co pisały tak naprawdę nie wiemy. Może okazałoby się wtedy, że oni wcale nie potrzebują żadnych wyjaśnień, bo nie mają wątpliwości? Może skonfrontowanie tego co pisane było u nas z tekstami z gazet amerykańskich, brytyjskich, francuskich i niemieckich dałoby lepszy efekt? Jestem pewien, że tak by było, ale rozumiem, że autor lub autorzy filmu nie mieli czasu. Rozumiem także, że chodziło o pokazanie ogromu pracy i wysiłku myślowego jaki włożyli blogerzy w wyjaśnienie katastrofy. Tylko czy oni tam, w tej Holandii, nie wiedzą już tego wszystkiego co my chcemy im powiedzieć? Bo jeśli wiedzą to działania mające na celu „spopularyzowanie wiedzy o Katastrofie Smoleńskiej” są trochę chybione. Bo niby skąd pewność, że oni widzą mniej? Nam się zawsze wydaje, że jak ktoś milczy to wie mniej od nas. To nie musi być prawda.
 
Oczywiście, można nakręcić sto filmów na ten temat, można je puścić w tysiącu stacji telewizyjnych, ale dla tych którzy wiedzą działanie to będzie nośnikiem jednego tylko komunikatu – jesteście źle poinformowani, oszukują was, a wy tego nie widzicie i oczekujecie od nas współczucia. Nie dostaniecie go, bo ofiarom rzadko się współczuje na tym świecie.  
 
Jednym z największych złudzeń współczesnych czasów jest wiara, że podawanie w wątpliwość oficjalnych i kwestionowanie autorytetów ma znaczenie inne niż promocyjne lub biznesowe. Nie ma. Nie ma przede wszystkim znaczenia politycznego. Być może miało to jakieś znaczenie w czasach wielkich XIX wiecznych imperiów, które nakładały cenzurę na gazety, ale dziś fakt pozostaje faktem, a opis opisem o nawet największa wściekłość wyrażana w słowie lub obrazie niczego nie zmieni. Dostaliśmy zabawkę do ręki, zabawkę, która jest już dla nich, dla systemu jak pisze Toyah – nieszkodliwa. Możemy mówić, możemy kręcić filmy, możemy pisać, że Tusk jest głupi a Komorowski jeszcze głupszy. Nie ma to znaczenia. Nikt nie ocenzuruje Internetu, śpijcie spokojnie. Nawet sto filmów o Smoleńsku nie zmieni opinii przeciętnego Francuza o Polsce, Polakach i o Rosji i Rosjanach. Opinia publiczna przestała się liczyć, bo ilość informacji dawno przekroczyła masę krytyczną. Jakość (w tym wypadku zła jakość) informacji może mieć jeszcze jakieś znaczenie dla takich ludzi jak Ryszard Cyba lub dla tych, którzy za nim stoją, z tą różnicą, że dla Ryszarda informacja jest ważna sama w sobie, a dla „onych” jest ona tylko narzędziem. Jednym z wielu.
 
Co robić? Padały tu ostatnio takie pytania. Moim zdaniem rzyganie do papierowych torebek nic nie da. Myślę o tym wszystkim i przypomina mi się Leon Gambetta. Premier rządu Francji, który wydostał się z oblężonego przez Prusaków Paryża balonem i poleciał tym balonem nad Loarę do znajdujących się tam wojsk republiki. Gambetta był brodatym grubasem, żył krótko, ale miał opinię geniusza. Po utracie Alzacji i Lotaryngii powiedział Francuzom jedną ważną rzecz – Musimy to odzyskać. Pamiętajcie o tym i myślcie bez przerwy, ale nigdy o tym nie mówcie. Nigdy.
 
Wielkość Gambetty polegała na tym, że rozumiał on iż słowa powodują inflację czynów zanim te zostaną wprowadzone w życie. Fakt zaś pozostaje faktem jest jak figura postawiona z całą mocą na szachownicy. Aby zniwelować jej moc potrzebna jest inna, mocniejsza figura, inny bardziej wyrazisty fakt. Do tego doszliśmy. Reszta to zabawa. Co do Rosjan zaś i szachów, przypomniał mi się pewien dowcip, który może nie jest zbyt śmieszny, ale dobrze ilustruje sposób w jaki nasi kapryśni bracia rozgrywają polityczne partie – otwarcie Korniłowa. Wieża na G4.
 
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka