Ponoć blog kominka zaliczył 11 milionów unikalnych odsłon przez jeden tylko rok. 11 milionów. Oznacza to, że rok wcześniej było tych odsłon także sporo i rok później także. I wszystkie były unikalne? Poprawcie mnie jeśli się mylę. Zakładam, że te 11 milionów to jakiś rekord, wcześniej i później było tych milionów trochę mniej. Powiedzmy, że po dwa miliony na rok. W trzy lata daje to kominkowi 15 milionów odsłon. Blog istnieje już 5 lat, czyli dodając dwa brakujące lata i oszacowując je nisko na 2 miliony odsłon mamy 19 milionów w ciągu pięciolatki. 19 milionów unikalnych odsłon. Czy ktoś wie ilu ludzi ma w Polsce dostęp do Internetu? W milionach można podać. Pomylić też się można, tolerancja błędu – 5 milionów. Wystarczy? W ciągu 5 lat 19 milionów unikalnych użytkowników kliknęło w blog kominka. Pięknie. 19 milionów to tyle ile cała populacja Szanghaju.
Wszystko przez to, że kominek schlebia gustom gawiedzi, jak napisał t-rex. Nie wydaje Ci się t-rex, że sporo tej gawiedzi z dostępem do sieci się nagle ujawniło? Zważywszy na to, że wielu ludzi w ogóle nie wie kim jest kominek, wydaje się to trochę dziwne. Owo zadziwienie nie przeszkadza ludziom wierzyć w to, że kominek jest „blogerem, który osiągnął sukces”. Wielu nie przeszkadza nawet to, że kominek nie jest tym co powyżej, ale facetem który wynajął swój blog do promowania jakichś treści handlowych, więcej – nie przeszkadza im nawet to, że cały ten serwis obsługiwany jest przez jakieś osoby postronne. To ciągle jest według entuzjastów blogosfery – wolny bloger, który osiągnął sukces. Należy on do tej części blogosfery, która nie zajmuje się polityką, ale innymi rzeczami. W przypadku kominka „inne rzeczy” to nakręcanie koniunktury za pomocą tekstów o przysłowiowej „dupie Maryni i huzarach”. Jako mistrz znacznie kominka przerastający w tej tematyce, a chwilowo jedynie bezrobotny, stwierdzić muszę, że kominek ciągnie słabo ten swój wózek i jeszcze musi korzystać z pomocy innych. Ja, na przykład, miałem kiedyś ponad milion unikalnych odsłon jednego dnia. Nie na tym blogu oczywiście, ale gdzie indziej. Tyle osób kliknęło w mój tekst o zarzynaniu koni i handlu mięsem tych zwierząt.
Nie zostałem jednak poczytnym blogerem takim jak kominek. Ach czemu? Przypuszczam, że mój ówczesny pracodawca nie był zainteresowany tą formą promocji i reklamy, a być może po prostu jeszcze do niej nie dorósł. Myślę także, że łatwość z jaką produkowałem wówczas teksty na najróżniejsze tematy ambarasowała w pewien sposób niektórych i po prostu woleli o mnie nie myśleć niż zastanawiać się jak ten potencjał wykorzystać. Było minęło. Może jednak wróci.
Trzeba być człowiekiem skrajnie niedoświadczonym, by wierzyć w to, że blogi takie jak ten kominka to fenomeny samoistne. Trzeba być człowiekiem skrajnie naiwnym, żeby w ogóle wierzyć, że to są blogi. To są kanały dystrybucji napędzane darmowym paliwem. Tym paliwem są emocje. W przypadku kominka są to emocje kobiet. Pieprzy bowiem ten kominek bez przerwy o cyckach, albo o pupach, albo o miłości jako takiej, albo o czymś zbliżonym. Pieprzy „na płasko”, że się tak wyrażę, ale o to właśnie chodzi. Tekst o pupie nie może być, bowiem, w żaden sposób dwuznaczny, bo mąci się przekaz i czytelnik miast satysfakcji wynosi z bloga jedynie wątpliwości. Nie o to chodzi.
Dla mnie – byłego konsultanta w sprawach seksualnych – są to rzeczy czytelne i w pewien sposób żenujące przez swoją nachalną oczywistość. Są jednak ludzie, tutaj w salonie także, którzy wierzą i w to, ze kominek to bloger, i w to, że miał te miliony unikalnych odsłon, i w to że jest fenomenem, i nawet w to, że reprezentuje on blogerów, którzy odnieśli sukces. Powtarzam – ludzie piszący o seksie, o paliwach płynnych, o mediach, nawet o ciastach i innych wypiekach, nawet o rybkach akwariowych, nie są żadnymi blogerami. To wynajęci dystrybutorzy lub wynajęci piarowcy. I tyle.
Stąd właśnie tyle szyderstw wśród ludzi doświadczonych i nie lubiących jak się ich oszukuje wywołało to całe forum blogerów w Gdańsku. Stąd te szyderstwa pod adresem „naszej” delegacji, która tam pojechała. Stąd drwiny z pana Wszołka, który uparcie twierdzi, że blogosfera to nie tylko polityka, że polityka to tylko część blogosfery. I tak dalej, i tak dalej….
Tym co wyróżnia blogera prawdziwego od takiego, który jest atrapą są emocje czytelników nie licząc emocji seksualnych, bo te wywołać najłatwiej i potrafi to zrobić nawet taki buc jak kominek, a myślę że i panu Wszołkowi by się to udało. Chodzi o innego rodzaju emocje. Wśród rozmaitych dostępnych w kulturze typów blogerowi, prawdziwemu i wolnemu , najbliższy jest dziad-lirnik. Taką funkcje pełnimy. Taką funkcje pełni Toyah i czytelnicy doskonale o tym wiedzą. Mi też się ta sztuka udawała, kiedyś….pora chyba jednak przymierzyć się do roli atrapy…