coryllus coryllus
3666
BLOG

Pretensjonalność jako wyróżnik postkomunistycznych elit

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 59

Nie ma właściwie bardziej wyrazistego kryterium jeśli chodzi o określenie przynależności ideologicznej. Pretensjonalne zachowanie, które jak twierdzę jest grzechem ciężkim jeżeli nie śmiertelnym, pozwala nam od razu rozpoznać człowieka pochodzącego z grupy osób tkwiących nogami, bo nie ma się co bawić w metafory i pisać o korzeniach, w czerwonym błocku. Zanim jednak rzecz rozwinę porozmawiajmy chwilę o samej pretensjonalności. 

Znajomy, który chciał mi dawno, dawno temu, kiedy byłem jeszcze bardzo młody i niedoświadczony, wyjaśnić na czym polega ta plaga, streścił taką oto historyjkę. - Miałem koleżankę – rzekł – sympatyczną dziewczynę, która pracowała w galerii. Miła, dobra i z niezrozumiałych przyczyn samotna. Zadzwoniła do mnie kiedyś wieczorem – opowiadał mi znajomy – i powiedziała; kochany spędzam wieczór w czarującym towarzystwie; tomik poezji Baudelaire’a, kieliszek koniaku i ja.
 
Po usłyszeniu powyższego komunikatu znajomy mój odłożył słuchawkę. – To jest właśnie pretensjonalność – powiedział – i tego masz unikać jak zarazy, jak ognia, jak ruskiego wojska. Staram się to właśnie robić, choć mam bolesną świadomość, jak trudne sobie postawiłem zadanie. Niełatwo bowiem uniknąć tandety w świecie, który karmi się nią bez przerwy, produkując ją jednocześnie. Niełatwo jest jej uniknąć tym bardziej, że duże i wpływowe grupy w tandecie właśnie widzą nobilitację.
 
Kiedy czerwoni rządząc przez kilka dekad po wojnie zorientowali się, że opowieści o uciskanym proletariacie, szlachetnych chłopach gnębionych przez złych panów, pastuszkach i rewolucjonistach co ramię w ramię wyzwalali kraj, nikogo już nie uwiodą, a co więcej wywołują tylko wściekłość lub szyderstwo w ludziach, którzy mimo propagandy, kłamstwa płynącego z gazet i terroru zachowali indywidualność i swoją osobistą prawdę, rozpoczęli poszukiwania nowych bajek, które można by sprzedawać tym, których uważali za prosty lud.
 
Ujmując rzecz jednym zdaniem próbowali wejść w buty elit przedwojennych, tych które sami zlikwidowali lub spauperyzowali. Tak to już jednak jest, że jak ktoś założy zbyt duże buty to łatwo się w nich przewrócić, a czasem wygląda w nich wprost jak kretyn. Tym bardziej tak wygląda im mocniej się stara by nikt na jego za duże buty nie zwrócił uwagi.
 
Kiedy wszyscy ci panowie o nazwiskach kończących się na –ak, czyli Dupiak, Gnojak, Szmaciak i podobnych wczuli się w swoje role panów i włodarzy, zmieniły się czasy. Ich dzieci widząc, że to co ojcowie lansowali jako sam miód i malinę, jest zwyczajną tandetą, zaczęli szukać nowych wzorów do naśladowania.
 
Zanim powiem jakich, muszę zaznaczyć, że dzieci owe uznały zachowanie swych ojców Szmaciaków, za kulturę autentyczną, w ich wygładzonych umysłach dyrektor PGR udający dziedzica, jawił im się jako prawdziwy przedwojenny dziedzic, który ma w podręcznej bibliotece 3 tysiące tomów w różnych językach, a na wakacje – przy dobrych zbiorach – jedzie do Monet Carlo, a przy złych do Karlsbadu. Wizja ta, jak się zapewne domyślasz czytelniku nie miała nic wspólnego z prawdą. Była jednak na tyle silna by pogrzebać etos ziemiański i ziemiańską kulturę na długie dziesięciolecia, a być może na zawsze.
 
Niespodziewane odkrycie jakiego dokonały dzieci komunistów pchnęło ich do poszukiwań nowych autentyzmów – tak sądzili – a w rzeczywistości wprowadziło ich w kolejny kanał. Rozpoczęli oni bowiem poszukiwania wzorów w krajach gdzie kwitła wolność, czyli w Europie Zachodniej. Odnaleźli je tam rzecz jasna, co nie było trudne, zważywszy na to, że rodzice ich mogli wyjeżdżać za granicę, w przeciwieństwie do potomków prawdziwych ziemian. Po każdym takim wypadzie do Niemiec, Anglii czy wręcz Ameryki tata z mamą przywozili swoim dzieciom płyty, ciuchy, jedzenie i pisma pornograficzne, którymi dzieci owe mogły imponować kolegom. Czyniły one to w sposób taki, który wydawał im się autentyczny, szczery i identyczny z tym w jaki zachowują się młodzi ludzie w ich wieku zamieszkujący miasta Europy. W rzeczywistości jednak, mieszkańcy tych miast, widząc dzieci komunistycznych dygnitarzy próbujące naśladować ich styl, pękli by ze śmiechu. Byłby to bowiem dla nich widok korespondujący z tym jaki oglądają co dzień ludzie zwiedzający ogrody zoologiczne i zatrzymujący się przy wybiegu pawianów.
 
W Polsce nie dało się jednak tego zweryfikować ze względu na zamknięte granice i dziedzictwo pretensjonalności przeszło na kolejne pokolenie. To, które skorzystało na przemianach i stało się elitą III RP. Popatrzcie na nich. Popatrzcie na program TVN Style, popatrzcie na tych ludzi, którzy wypinają pierś i mówią – byłem, byłam w Ameryce, a opodal mnie przechodził Jack Nicholson i strzyknął śliną przez zęby na trawnik. To było cudowne.
 
Pamiętacie Dochnala? Tego faceta, co konferował z Dominiką Wielowieyską i trafił do potem więzienia? Pamiętacie jego zdjęcia w „Vivie” czy „Gali” jak grał w polo albo jak uśmiechał się na fotografii z królową Elżbietą? Kieliszek koniaku, królowa i on – nic dodać, nic ująć. Dorosły człowiek, ponoć wpływowy, majętny, a możliwość opublikowania zdjęć w jakimś szmatławcu rozpalała go do białości. Bo on na tych zdjęciach jest obok królowej Wielkiej Brytanii. I musi to pokazać.
 
I tak jest ze wszystkimi. Można idąc od góry, od najbogatszych, do nędznych urzędniczyn, które pazurami trzymają się posad, typować ludzi którzy niosą ten garb. Garb złego smaku, garb kompleksów, wstydu za to kim się jest maskowanego pewnością siebie i pieniędzmi. To ich zdradza i zdradzać będzie do końca, bo prócz tego nie mają oni nic. Prawda zaś jest dla nich zbyt trudna i zbyt niebezpieczna. Pamięć bowiem nie umiera nigdy i nawet po upływie kilku pokoleń ktoś może im zarzucić – jeśli nie zdradę – to tandetę właśnie, tandetę, której nie pomoże ani TVN Style, ani książki prezydentowej Bezy, ani miesięcznik Glamour, ani nawet fotografia z papieżem. Po prostu nic.
 
Na koniec słów kilka o politycznej i obyczajowej autentyczności. Przykład, który podam jest dosyć osobliwy i może nawet dla wielu niemiarodajny. Dla mnie jest on ważny i choć tego z wierzchu nie widać, dosyć osobisty.
 
Tak się składa, że mam mocno zaśmieconą pamięć, tkwią tam, niczym drzazgi w tyłku różne kawałki filmów, książek,  fragmenty piosenek, postaci. Tak się również składa, że postacią bezwzględnie prawdziwą, we wszystkich swoich wcieleniach, był dla mnie zawsze, zapomniany już aktor francuski, którego pamiętam z dzieciństwa – Jean Gabin. Niski przysadzisty facet z gębą zdradzającą same złe zamiary. Gabin był przez długie lata moim idolem. Nie pamiętam tytułu tego filmu, nie pamiętam nawet kogo Gabin tam grał. Jakiegoś polityka na pewno, być może prezydenta. Pamiętam tylko dwie sceny, w pierwszej Gabin stoi w swoim gabinecie, na naprzeciwko niego stoi oparta o biurko Brigitte Bardot, młodsza w tamtym czasie od Gabina ze 40 lat. Ja nie mam pewnie jeszcze lat 14 i sens sceny dociera do mnie fragmentarycznie. On nie chce czegoś zrobić, czegoś kompromitującego jego urząd, kraj, czegoś wyjątkowo złego. Ona próbuje go przekonać, że nawet jeśli to zrobi nic złego się nie stanie. – Popatrz - mówi Brigitte Bardot do starego Gabina – popatrz jaka jestem młoda i niewinna. Czy tak może wyglądać szatan, czy tak może wyglądać prowokator? Gabin nic nie mówi tylko patrzy. A kiedy Bardot nie ma już argumentów i zwyczajnie podnosi do góry kieckę pokazując wszystko i opierając się przy tym o blat biurka w nadziei, że starzejący się polityk skorzysta z okazji. Kiedy to właśnie robi, Gabin wyrzuca ją za drzwi.
 
W drugiej scenie Gabin stoi przed jakimś zgromadzeniem, jakąś ówczesną komisją śledczą, a być może przed parlamentem po prostu. Musi się z czegoś tłumaczyć. I tłumaczy, tym baranom, że miał w życiu tylko jedną kochankę. Była nią Francja. Jeśli zaś chodzi o fizjologię to korzystał zawsze z usług znakomitych paryskich burdeli. Być może te dwie sceny wryły się w moją dojrzewającą psychikę ze względu na ich brutalny i – według dziecka – demaskatorski charakter. Nie wiem. Podobał mi się bardzo Jean Gabin w tych scenach i dziś myślę, że taki polityk powinien się urodzić w Polsce.
 
Nie ma na to jednak szans, bo to co w tamtym filmie w ogóle w każdym swoim filmie reprezentował Jean Gabin ma u nas, nad Wisłą, cholernie złą prasę. Są to bowiem wartości, które godzą w sam sens istnienia tworu zwanego elitami postkomunistycznymi. Być może godzą one również w sens istnienia wszystkich obecnych elit politycznych jak Europa długa i szeroka, ale tego nie wiem na pewno, choć muszę się wam przyznać do złych przeczuć.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka