coryllus coryllus
1692
BLOG

Dla pluskwy nawet du...a jest płaska

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 12

 

W filmie „Miś” występuje cała plejada postaci charakterystycznych dla swojego czasu, czyli dla późnego PRL. Mamy tam chłoporobotników, mamy kombinatorów partyjnych, mamy filmowców i jakieś przechodzone atrakcje z cyckami na wierzchu. Słowem – mamy tam tak zwany „przekrój społeczeństwa”. Jedna jednak postać budzi moją szczególną sympatię, a może nawet wręcz podziw. Jest to postać, którą określić można mianem realisty. Chodzi sobie po świecie taki facet, który obserwując wszystkie patologię dookoła stara się nadawać im sens i za wszelką cenę je racjonalizować. To postać bardzo głęboka i charakterystyczna nie tylko dla PRL, ale także dla czasów obecnych. Jeśli na przykład idiotyczne zarządzenie jakiegoś kacyka spowodowało, że samochód takiego pana został na parkingu zablokowany wielkim betonowymi elementami, to wcale się tym nie martwi. On zabiera się za usprawiedliwianie tej decyzji i tłumaczenie ludziom dlaczego władza ma rację, że mu ten samochód zablokowała.
 
Żebyż on był tylko zwykłym oportunistą, milczącym, dzielnym i zakamieniałym w swym milczeniu, ale nie, on musi aktywnie włączać się w pleniące się na świecie kłamstwo i pączkujące absurdy, bo to mu daje poczucie bezpieczeństwa i komfort. Jaki komfort? Ano taki, że zawsze jest po właściwej stronie.
 
Mylicie się jednak chcąc go wtłoczyć w świat współczesny i określić szyderczym mianem – młody wykształcony z dużego miasta. On nie jest wcale młody, nie jest też z miasta, wykształcony jest, a i owszem może nawet trochę ponad przeciętną magisterską. Mnie na przykład człeczyna ów kojarzy się z polskimi publicystami politycznymi.
 
Podstawową troską polskich publicystów politycznych produkujących się na łamach prasy jest zachowanie standardów. W sferze deklaratywnej rzecz jasna, którą to sferą omamiają oni wspomnianych już młodych wykształconych z dużych miast. Dla nas bowiem jasne jest już od dawna, że łatwiej chyba byłoby dziewicy zachować cnotę w burdelu niż utrzymać standardy polskiemu publicyście politycznemu. Standardy te zresztą rozumiane są dosyć swoiście. Żeby to jednak wyjaśnić muszę posłużyć się przykładem sprzed wojny. Kiedy Stanisław Grabski wrócił z Rygi gdzie podpisał haniebny traktat pokojowy wydający na śmierć polskich ziemian i zaściankową szlachtę mieszkających za granicą drugiego rozbioru, jedna z gazet napisała o nim artykuł, którego pierwsze słowa brzmiały – „Kainie Grabski!” . I co? I nic. Grabski się nie obraził, nie poleciał do sądu, nie płakał i nie lamentował. Takie były wtedy standardy politycznej publicystyki i to było uczciwe. Uczciwe ze względu na czytelnika gazet i innych publicystów oraz polityków, którzy mieli pewność, że ówczesny mainstream to nie jedna koteria, która po godzinach służbowej nawalanki na łamach idzie razem na piwo lub do wspomnianego już burdelu, tylko poważni ludzie przywiązani do swoich poglądów, gotowi za te poglądy oddać życie.
 
Dziś jest inaczej. Podstawową troską polskiego publicysty maistreamowego jest obecnie zachowanie delikatności wobec kolegów po fachu. Jeśli na przykład redaktor naczelny i cyklista w jednym kawałku nazwiskiem Osiński wypisuje jakieś dyrdymały, które każą przypuszczać, że jest on albo ciężko chory, albo mocno niedoświadczony, albo po prostu ma ważne powody, by takie rzeczy wypisywać, jego koledzy miast ruszyć z kopyta z jakąś polemiką, z jakimś pełnym oburzenia atakiem na to co przecież musi ich – przynajmniej niektórych –irytować jak cholera, jego koledzy siedzą cicho. Być może oni także mają ważne powody, by siedzieć cicho, powody o których nam się nawet nie śniło, ale zakładam że jednak nie. Kiedy jeden z nich – redaktor Zaremba, słynny niegdyś z tego, że pomykał po mieście w czarnym płaszczu do kostek, co – zważywszy na emploi redaktora – dodawało mu swoistego uroku, decyduje się jednak na zwrócenie uwagi Osińskiemu, że to co on przedstawia jest leciutko niespójne i początek tych wynurzeń nie pokrywa się z wnioskami końcowymi, kiedy ten Zaremba się na to decyduje, zaczyna od wytłumaczenia się przed wszystkimi, z tego że zaczepia Osińskiego nie bezpośrednio, ale poprzez felieton.
 
Jeśli to nie jest początek obłędu to ja bardzo przepraszam, ale co nim właściwie ma być? „Kainie Osiński!” chciałoby się zakrzyknąć. Nie można jednak, bo standardy nie pozwalają, a standardy jak wiadomo to rzecz podstawowa i najważniejsza. Standardem zaś najistotniejszym dla polskich publicystów politycznych jest ten, który nakazuje pozostawić w spokoju kolegów po fachu, nawet jeśli bełkocą jak potłuczeni lub dają wyraźne znaki, że coś nie jest w porządku z ich percepcjami i być może mają nawet w sobie obcego. Nawet wtedy polski publicysta polityczny musi zachowywać standardy, bo – jak to przepięknie ujął w poetycką frazę Stanisław Staszewski – „ją babcia kiedyś ostrzegała, że rozsądną trzeba być”.
 
Jan Jakub Należyty, zapomniany już poeta i tłumacz, przełożył na polski piosenkę Georges’a Brassensa, której tytułu nie pamiętam, ale treść jest mniej więcej taka; w małym miasteczku żyje sobie aptekarz, którego podstawową troską jest zachowanie dobrych stosunków z merem czyli z władzą i z własną żoną. W każdym z tych przypadków chodzi o inny rodzaj stosunków, co jest chyba oczywiste. Z merem chce nasz aptekarz trzymać sztamę, bo się go boi, a z żoną lubi sypiać, bo ją kocha. Tak przynajmniej twierdzi. Ma z tą żoną kilkoro dzieci, a kobiecina jest właśnie brzemienna ponownie, bo nasz bohater forsuje ją tą miłością lekko i nie ma się biedna kiedy wyspać. Kłopot i pointa w tym, że dobre stosunki z żoną aptekarza chce zachowywać także mer miasteczka i to mu się udaje całkowicie, ale fakt ów wychodzi na jaw dopiero po narodzinach tego ostatniego dziecka, które – nie wiedzieć czemu – całkiem do pana mera jest podobne. Pointa jest wykrzyknikowa i brzmi – No to co! I ja tę pointę dedykuję polskim publicystom politycznym, miłośnikom standardów, dedykuję ją panu premierowi i wszystkim tym, którzy jeszcze mają ochotę komukolwiek wyjaśniać, że to nie tak było w tym Smoleńsku jak Anodina mówiła, nie tak wcale. Było inaczej i my to wiemy, my to zaraz wyjaśnimy i już będzie dobrze. Zachowamy przy tym wszystkie standardy i nie będziemy uciekać od odpowiedzialności, bo ważne jest by prawda zatriumfowała.
 
Piosenkę tę pięknie wyśpiewał Należyty w Poznaniu, w roku 1989 lub 1990 na festiwalu Brasenssowskim, który się tam wtedy w jakimś podziemiu akademika odbywał, Gugała grał tam na pianinie także i nie było jeszcze wiadomo co z niego wyrośnie, a Łobodziński śpiewał o gorylu. Było fajnie. Niestety nie umiem znaleźć piosenki Należytego o aptekarzu. Jak się komuś to uda, bardzo proszę o wklejenie.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka