coryllus coryllus
1018
BLOG

O różnicach pomiędzy kontrrewolucjonistą a dysydentem

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 11

Moim ulubionym literackim kontrrewolucjonistą jest Froim Gracz z opowiadania Izaaka Babla. Jest to najbardziej chyba tragiczna postać w literaturze, choć poznać ją możemy w krótkim tylko momencie, w czasie lektury tego kilkustronicowego tekstu. W żadnym innym tekście o ile wiem Froim nie występuję. Wystarczy jednak tego co jest, by los Froima wzruszył nas mocno, byśmy go nigdy nie zapomnieli.


 

Ludziom przywykłym do okazywania współczucia skrzywdzonym staruszkom, zgwałconym dziewczętom i psom pobitym przez właścicieli może się wydać dziwne, że ja akurat pochylam się nad Froimem i o nim piszę. Według wielu mocno w sercach osadzonych zasad Froim Gracz nie zasługiwał na nic, a na współczucie najmniej. No, ale spróbujmy go wreszcie scharakteryzować. Froim mieszkał w Odessie i wszyscy go tam znali. Był miejscowym cappo di tutti cappi żydowskich rodzin zajmujących się nielegalnym handlem, przemytem, napadami i kradzieżami. Stworzył cały system zależności pomiędzy ludźmi, który śmiało mógł konkurować swoją wydajnością, sprawnością działania i malowniczością, z tym co do zaproponowania mieszkańcom Odessy miało państwo rosyjskie, a już na pewno lepsze było to czym rządził Froim od tego czym rządzili bolszewicy.


 

Nie mogła w Odessie zginąć nikomu para butów, żeby Froim o tym nie wiedział pierwszy, to on regulował sprawy pomiędzy pokrzywdzonymi i krzywdzącymi, którzy także przecież musieli jeść, wynajmować mieszkania i kupować sobie – o ile nie kradli – jakieś ciuchy. Dla ludzi w Odessie było to wszystko tak naturalne, jak oddychanie – Froim, złodzieje, pokątny handel i symbioza tego wszystkiego z carską policją. W świecie przed rokiem 1918 owo przenikanie się światów – legalnego i nielegalnego – było o wiele bardziej chyba intensywne niż dziś, choć wielu może się wydawać inaczej.


 

Kiedy przyszła rewolucja Froim był już stary, bawił się właśnie na podwórku z wnukiem, kiedy podeszła do niego starucha w męskich sztybletach na nogach i rzekła: Froim – ja ci powiadam, że w tych ludziach nie ma ani krzty człowieczeństwa. Oni nie wiedzą co to jest słowo. Oni nas duszą po piwnicach jak szczenięta w jamie. Oni nie pozwalają nam słowa powiedzieć przed śmiercią...Tych ludzi powinno się rwać zębami i wywlekać z nich serca.


 

Chodziło o bolszewików rzecz oczywista i ich jawnych oraz tajnych współpracowników. Czegóż to czerwoni chcieli od Żydów w Odessie, skoro w ich szeregach sporo było przecież tych samych Żydów z tego samego miasta? Mówiąc prosto chcieli przejąć interes Froima, jego wpływy, jego domy, jego ludzi. Dla niepoznaki tylko nazwali to Wielką Rewolucją Październikową. Kiedy już widać było, że Froim i jego ludzie nie utrzymają całego swojego świata w ręku rozpoczęły się próby porozumienia z czerwonymi. Bencjon Kszyk zwany Benią wyrżnął ariergardę armii Denikina, żeby się im przypodobać i liczył, że bolszewicy pozwolą mu za to rabować sklepy w Odessie. Nie pozwolili. Bencjon zwany Benią pozwolił więc sobie na to sam. Skończyło się masowymi rozstrzeliwaniami jego ludzi. Człowiek, który ludzi Bencjona czerwonym wystawił, niejaki Pieskin został potem zastrzelony w lokalu „Arkadia”. I to było właśnie wyzwanie dla Froima – rozwiązać ten kłopot – ocalić ze swojego świata to co da się jeszcze ocalić i dogadać się z czerwonymi, a jeszcze przy tym wykupić z więzień kogo się da.


 

Froim podjął się tego zadania, poprzez wyrzut sumienia i z wielkiego żalu nad swoimi ludźmi, których zabijano w ciemnych piwnicach i nad morzem. Nie rozumiał jednak biedny Froim nowych czasów i tłumaczył je sobie po swojemu. Gdyby zrozumiał, zapakował by cały dobytek na statki i wyjechał do Kanady z generałem Denikinem. Froim wierzył bowiem w słowo, czyli mówiąc inaczej chciał być dysydentem, ale nie pojął, że historia wyznaczyła mu rolę kontrrewolucjonisty. Być może nawet groźniejszego niż Wrangel, Denikin i Kołczak razem wzięci.

Poszedł więc Froim jak gdyby nigdy nic do siedziby CzeKa, by tam dowiedzieć się ile bolszewicy chcą za pozostawienie go w spokoju. Jego i jego ludzi. Ile chcą za ustanowienie nowych zasad, których przestrzegałby obydwie strony, po to by jak dawniej był spokój, a ludziom żyło się dostatnio. Okazało się jednak, że czerwoni nie chcą pieniędzy. Oni chcieli tylko zabić Froima, który miast uciekać, zostawił na podwórku swojego trzyletniego wnuka i poszedł do czekistów po śmierć jak po bułki albo mleko.


 

Froima rozstrzelano pod murem, bez sądu, kilka minut po tym, jak przekroczył próg budynku w którym siedzieli podkomendni towarzysza Dzierżyńskiego. Komuniści rozstrzelali Froima dla przykładu, po to by już nikt nie miał wątpliwości, że oto nadeszły nowe czasy i teraz wszystko będzie jeszcze piękniejsze niż dawniej. I lepsze. I bardziej moralne.


 

Po to właśnie to zrobili. Dali tym samym także sygnał ludziom, jak mają się wobec nich zachowywać. Czapkowanie do ziemi już nie wystarczy. Podobnie jak przynoszenie łapówek i oddawanie córek oraz żon na pierwszą noc. Teraz potrzebne jest coś innego, coś co uczyni z bolszewii ludzi godnych szacunku, wrażliwych, słuchających z uwagą i gotowych nawet spełniać życzenia poddanych – potrzebny jest dialog. I tak oto pod murem w odesskim więzieniu, z trupa Froima Gracza, niczym ósmy obcy pasażer Nostromo, wylęgła się idea dysydencka.


 

Pożarłszy froimową głowę i jego serce, popatrzywszy krzywo na stojących z bronią u nogi czekistów odfrunęła gdzieś hen, hen nad Rosję by podrzucać swoje wielkie jaja w gniazdach uczciwych i zdolnych do czynnej walki ludzi. I wiecie co wam powiem? Złożyła tych jaj tyle, że dziś nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, jak wyglądał tamten świat, kiedy nie było bolszewików, kompromisy wiązały się zawsze z jakimiś gratyfikacjami, a nie ze śmiercią w ciemnościach, a ludzie nie bali się strzelać w obronie swoich przekonań. Nie potrafimy o tym myśleć nawet jeśli przeczytamy całego Babla. Bo Babel trochę kłamie.


 

Drugim ulubionym przeze mnie kontrrewolucjonistą jest nieznany z nazwiska oficer, którego rozstrzeliwują w powieści Michaiła Szołochowa pod tytułem „Cichy Don”. Wrzeszczy ten facet okropnie i popisuje się swoją odwagą, urąga bolszewikom, ale niektórym z nich zachowanie to imponuje – i to właśnie ci powinni być poddani resocjalizacji – prędzej jednak trafią pod mur razem z nim. - Popatrz jak potrafi umierać rosyjski oficer – woła nasz bohater i wszyscy rozumiemy, że gdyby rzecz działa się w czasach rycerskich za sam ten okrzyk zostałby nie tylko zwolniony do domu, ale jeszcze nakarmiony, napojony, poczęstowany jakąś służącą dla dodania otuchy, a na drogę do domu wyfasowałby dobrego wałacha. Czasy rycerskie jednak minęły i bohaterski oficer dostaje kulę w łeb, a ten który mu ją tam wprowadza wygłasza pogadankę do swoich podwładnych, tłumacząc im, że tak trzeba bo inaczej rewolucja nie zwycięży i świat nie będzie dobry, szczęśliwy i łagodny jak mały jelonek. I oni w to wierzą, bo także są dobrym materiałem na dysydentów. Tak, tak, jestem jedną z nielicznych istot na planecie Ziemia, która przeczytała cały „Cichy Don”, to nic, że w środku 3 tomu, 40 stron było powtórzonych, dla rozwoju akcji nie miało to znaczenia. W końcu miał ten Szołochow rozmach i fantazję.
 

Dobrymi kontrrewolucjonistami byli także Mackiewicz Józef i Piasecki Sergiusz, ale tych znacie na pewno i nie ma co tu o nich pisać.
 

Cały wysiłek rewolucji i cały rozłożony w czasie na dziesięciolecia wysiłek dysydentów, którzy próbowali jej skutki odwracać, reformować, głaskać, przytulać i poić ciepłym mlekiem obrócony jest na to by niszczyć kontrrewolucję i jej dzieci. Nie łudźcie się bowiem, że koniec komunizmu, czy czegoś tam innego zamazuje pamięć o śmierci Froima Gracza, o pierwszych latach rewolucji i jej ukrytym, dla wielu ciągle jeszcze, celu. Cel ten nie został bowiem osiągnięty. Nie zostanie też osiągnięty poprzez dopłaty unijne, które niebawem się skończą. Cel ten może dokonać się jedynie poprzez przelanie krwi, lub wręcz poprzez jej nieustanne przelewanie. Cel ten to budowanie piramidy z ludzkich głów o jakiej świat jeszcze nie słyszał przy jednoczesnym tłumaczeniu, że to nic, że to chwilowe i zaraz wszystko się polepszy, jeszcze trzy, jeszcze pięć czaszek na samą górę, a potem można już iść do domu i obejrzeć „Taniec z gwiazdami”, a potem „Szkło kontaktowe”. Myślicie, że rewolucja się skończyła? Że w roku 1919? A może 1945? Akurat. Rewolucja trwa w najlepsze, a my jesteśmy na pierwszej linii.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka