coryllus coryllus
3249
BLOG

Krytyka filmów Stanisława Barei

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 87

 Calude Levi-Strauss opisuje żyjące w południowej Brazylii na pograniczu z Paragwajem plemię Indian, o osobliwych przekonaniach. Nędzni ci i wytatuowali ludkowie, pożerający tłuste larwy wydłubywane ze starych pni, uzbrojeni w nader prymitywne narzędzia do połowu ryb są przekonani o swojej niezwykłości i wyjątkowości. Pewność, że są kimś wybitnym, dają im przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie opowieści o ich nadprzyrodzonym pochodzeniu. Ktoś powie, że to nie jest odosobniony przypadek na planecie Ziemia. Fakt, nie jest, ale Indianie ci mieli kiedyś na przykład spory problem do rozwiązania. Brytyjscy etnologowie, którzy chcieli zaprezentować ich królowi Jerzemu w ramach jakichś dworskich uroczystości nie mogli skłonić wodza i jego córki do wyjazdu. Mimo, że plemię miało już styczność z białymi, nie bało się żeglugi po rzece i huku strzelb. Wódz i jego córka obawiali się, że król Jerzy może poprosić dziewczynę o rękę, co byłoby dla niej niemożliwym do zaakceptowania mezaliansem. Nie pojechali. Zostali w dżungli przekonani , że uniknęli hańby i kłopotliwych wyborów.


 

Z ludźmi wychowanymi w PRL jest podobnie, podobnie – podkreślam - nie tak samo, żeby mi tu jakiś mędrzec nie wyskoczył zaraz z argumentem, że dżungla i komuna to nie to samo. Tak więc obie sytuacje są podobne. Dobrze to widać na przykładzie tak zwanych kultowych filmów.


 

Nie wiem czy w innych krajach istnieje instytucja „kultowych filmów”, jeśli tak jest to nie spodziewam się, by do kultowych zaliczano tam filmy opiewające czas upokorzeń, małych dramatów, wciągania ludzi we współpracę z tajniakami, czas nędznego, nie heroicznego wcale dorabiania się. Czas sukcesów tak marnych, że dziś po prostu wstyd na nie patrzeć. Takie są właśnie filmy Stanisława Barei, które nazywa się u nas do dziś komediami, a ja wcale nie mam pewności czy śmieszą one dwudziestolatków. Trzeba by któregoś spytać.


 

Filmy te śmieszyły nas kiedyś, bo byliśmy w PRL zanurzeni po kokardę i tylko to było powodem, że przygody ludzi, którzy nie mogą mieć mieszkania uważaliśmy za zabawne. Świadomie czy nie Bareja przekonał nas, że absurd, w którym jesteśmy zanurzeni w jakiś sposób nas uszlachetnia i czyni lepszymi. Otóż nie uszlachetnia i nie czyni lepszymi. Czyni z nas jedynie ludzi, którzy uważają się za lepszych, bo mieli do czynienia z tak wyróżniającym człowieka doświadczeniem jak udział w spółdzielni mieszkaniowej za Gierka lub stanie w kolejce po papier toaletowy. Opowiadając o tym i szczycąc się tym jeszcze, dodając do tego argumenty socjologiczne, twierdząc, że Bareja coś odbrązawiał, pokazywał jakąś prawdę i mówił nam o nas samych, kreujemy się na biednych idiotów niestety. Pokazujemy jak można, w łatwy i niekosztowny sposób manipulować nami i odbierać nam godność.


 

Filmy Barei nie spełniają dziś żadnej innej funkcji poza tą jaką miały do spełnienia za komuny. Mają nas utwierdzać w przekonaniu, że wszechogarniająca nas bryndza jest nie do zwalczenia i będzie już zawsze, nie musimy się jednak martwić, bo dzięki niej jesteśmy ludźmi wyjątkowymi poprzez swoje wyjątkowe doświadczenia. Doświadczenia, które nie były udziałem innych, bo ci inni nie dali się w nie wmanewrować.


 

Do jeszcze jednej ważnej i groźnej rzeczy przekonuje nas Stanisław Bareja, mam nadzieję, że mimowolnie. Otóż udało się, mimo końcówki „Misia” i paru innych wstawek, przekonać Polaków, że największym dla nich niebezpieczeństwem nie jest utrata godności, ale popadnięcie w patos. Być może Bareja sam próbował się przed tym ratować dokręcając w swoich filmach takie sceny jak ta z ostatnich minut „Misia”, być może, ale ja tego nie wiem na pewno. Wiem za to, że dziesiątki tysięcy ludzi wielbiących jego filmy nie skupia się ani sekundy na tych scenach, powtarza za to bezmyślnie wszystkie nędzne i głupawe gagi wypełniające je od początku do końca.


 

Te filmy się nie zestarzały, nie dlatego, że ktoś z młodych chce je oglądać, one się nie zestarzały i ciągle są pokazywane dlatego właśnie, że potrzebne są władzy i dają jej głębokie przekonanie, że film Barei i postacie tam pokazane to my. Tym głębsze jest owo przekonanie im głośniej się na komediach Barei śmiejemy. Im mocniej podkreślamy ich wartość socjologiczną i demaskatorską. Demaskowanie nędzy i upokorzenie nie prowadzi do ich zaniku, prowadzi do ich uświęcenia i nobilitacji. Tak było za schyłkowej komuny. Zapomnieliście? Filmy Barei były i są wykorzystywane do tego by wykastrować nasze mózgi z marzeń. Byśmy do usranej śmierci zastanawiali nad tak zwanymi realiami oraz nad tym jak to nam się poprawiło od czasów kiedy towarzysz Jaruzelski wprowadził stan wojenny.


 

Napisał przed wczoraj bloger o nicku ksiądz Busoni tekst o Stanisławie Barei właśnie. Napisał, że był być może Bareja wmanewrowany w grę służb mającą przed narodem skompromitować Gierka i jego ekipę, która chciała zmiany władzy i wprowadzenia na tron Jaruzelskiego. Napisał ksiądz Busoni także, że ludzie którzy takimi manewrami zajmowali się za komuny mogli maczać swoje palce w sprawie Smoleńska. Pozwolił sobie więc na krytykę filmowca i całej sytuacji w jakieś ten filmowiec się znalazł.


 

Ja nie wiem jak było. Wiem jednak, że głosy oburzenia, które się podniosły, głosy nie trafiające ani w istotę tego tekstu, ani w intencje księdza Busoni, ani w samego Bareję nawet brzmią niczym ta odmowa dzikich udania się do Londynu. Nie chodzi o to czy Stanisław Bareja był wielkim artystą, nie chodzi o to, że – jak napisał nasz mistrz komunałów Freeman – tłum tańczy na grobie zasłużonego człowieka, chodzi o to w jaki sposób niejednoznaczność w jakieś nurzała ludzi schyłkowa komuna, rzutuje na przyszłość. Tak to zrozumiałem. Bo przecież nie napisał ksiądz Busoni, że Bareja była agentem odpowiedzialnym za Smoleńsk jak to się wydało dwudziestu chyba osobom.


 

A że owa niejednoznaczność rzutuje na przyszłość, na naszą dziś teraźniejszość nie muszę chyba nikogo przekonywać. Tak jak nie muszę przekonywać, że ołtarzyki budowane ze skrawków peerelowskiej kinematografii, kawałków spodni bistorowych, plastikowych żołnierzyków i winylowych płyt z kultową muzyką, służą jedynie skutecznemu usypianiu ludzi. I nie chrzańcie mi tu teraz, jaka to jest świetna rozrywka, bo jak ktoś skończy czterdzieści parę lat i ma dzieci to rzadko myśli o rozrywkach, a częściej o niepewnej przyszłości.


 

Filmy Stanisława Barei dzielą się na dwa rodzaje i to jest tak dziwne, że aż nieprawdopodobne. Artysta o znakomitym warsztacie, który potrafi zrobić agitkę, całkowicie zakłamaną i cukierkową jak „Żona dla Australijczyka”, potem dalece niekompatybilną z rzeczywistością komedyjkę we francuskim stylu pod tytułem „Poszukiwany, poszukiwana” nagle zabiera się – i co ważne dostaje na to pieniądze – za filmy demaskatorskie, za seriale o tematyce społecznej, za jakieś krzywe zwierciadła. Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że nie było na to zgody odpowiednich czynników? Oczywiście, boje z cenzurą itp, itd, ale ja sam pamiętam jeszcze jak to Piwowski opowiadał w telewizji o swoich „bojach z cenzurą” w czasie kręcenia „Rejsu”. Jaką macie pewność, że Bareja w ogóle jakiś bój z cenzurą stoczył? Może to wszystko zostało nakręcone tak po prostu, bo takie właśnie miało być. Jaką macie pewność, że jakiś partyjny kacyk wykształcony na Zachodzi nie uznał was wszystkich za gromadę nędznych proli, którym trzeba dać trochę rozrywki, pomrugać do nich okiem, „powiedzieć im prawdę o nich samych”, żeby mieli się czym ekscytować przez najbliższe czterdzieści lat? Jaką macie pewność, że Bareja nie dostał propozycji kręcenia takich filmów i nie skorzystał z niej, próbując coś tam przemycać do treści? Ja nie ma żadnej. Stąd moja niechęć do filmów i seriali kultowych i do tak zwanych „ołtarzy kultury” w ogóle. To jest manipulacja, w dodatku długofalowa, którą większość traktuje jak rozrywkę. Dlaczego? Bo życie jest coraz trudniejsze do wytrzymania. I co? Mamy sobie tego gratulować? Mamy rozpocząć jakiś dyskusyjny panel o filmach Barei w tych okolicznościach.


 

I jeszcze jedno; wczoraj pod tekstem Freemana najbardziej nie podobało się dyskutującym to, że ksiądz Busoni połączył jakoś tego Bareję, zasłużonego przecież i odznaczonego ze Smoleńskiem. A ja sobie myślę, że może lepiej połączyć go z zabójstwem księdza Popiełuszki, bo to przecież i czas bliższy i realia podobne i zawsze jak już się z tej mszy wróciło do domu, albo o tych zwyrodnialcach posłuchało, co księdza zamordowali można było włączyć se telewizor i coś fajnego obejrzeć. Co nie?


 

Wszystkich tradycyjnie już zapraszam na swoją stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić moje książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” , „Dzieci peerelu” oraz ostatnie egzemplarze „Pitavala prowincjonalnego” , nie są one może tak zabawne jak filmy Stanisława Barei, ale wielu czytelników może odnaleźć w nich swoje własne przygody. No i nie kierowały mną przy pisaniu żadne intencje, które nie zrodziłby się w mojej jedynie głowie. Nie musiałem także niczego w treści tych książek przemycać i do nikogo „mrugać okiem”, by zrozumiał przekaz.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura