coryllus coryllus
1624
BLOG

Noe z Fukushimy

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 14

 

 

 

Byłem wiernym fanem japońskich filmów i wielbiłem japońskich bohaterów bardziej niż tych z dzikiego zachodu. Film „Bunt”  MasakiegoKobayashi pozostaje ciągle moim ulubionym obrazem. Musashi Miyamoto zaś postacią, ku której myśli moje biegną chyba ze trzy razy dziennie. Nie jest to specjalnie dziwne, że trzeciorzędne nieraz produkcje rozbudzają wyobraźnię nastolatków, a ukształtowane w czasie seansów i lektur wyobrażenia i emocje pozostają z nimi na całe życie. Tak to już jednak jest z tymi emocjami, że są jak jaja dinozaurów zniesione gdzieś na pustyni. Za sprawą tajemnych mocy pozostają uśpione przez długie lata. Ich zarodki nie rozwijają się, skorupy są jak twardy kamień, a one same nie przypominają niczego znanego i nie kojarzą się z życiem, inspiracją i poezją. Trwa to długo, bardzo długo, aż w końcu przychodzi dzień.


Dzień ten zapowiadają myśli, wspomnienia i jakieś przelotne obrazy w głowie. I kiedy człowiek myśli o tej wyobrażonej przez siebie w dzieciństwie Japonii, kraju którego przecież nie zna i nigdy nie pozna, zaczyna zastanawiać się, a może tylko przeczuwać, to co w tych ludziach jest najważniejsze. Może sobie wtedy, na przykład, odnaleźć na You tube, dwadzieścia trzeciorzędnych obrazów, które są fragmentami filmów – są ich chyba steki – o przygodach pana Musashi. Może obejrzeć je wszystkie, włącznie z tym najważniejszym, w którym w rolę Musashiego wcielił się Toshiro Mifune. Może patrzeć jak pan Toshiro zbliża się na łodzi, tuż przed świtem do brzegów wyspy Gan Ryu zwanej Funajimą, by tam odbyć jeden ze swoich sławnych pojedynków.


 

W dłoni ma pałkę z bambusa nie miecz i wszystko wskazuje na to, że przeciwnik jego oczekujący przez całą noc przy ogniu zwycięży w tym pojedynku. Sprawy jednak układają się inaczej, nocne oczekiwanie na walkę to jednak spory wysiłek, duże napięcie i dekoncentracja. Świt zaś to pora kiedy wstaje słońce. Ci którzy przybywają na wyspę Gan Ryu ze wschodu mają je za plecami. Nie świeci im ono w oczy. Jeśli do tego potrafią tak manewrować, by stojącą nisko nad horyzontem czerwoną kulę raz zasłaniać swoim ciałem, a raz – nagle i niespodziewanie – pokazywać ją zwróconemu twarzą na wschód przeciwnikowi to właściwie nie ma już o czym mówić. Pojedynek był bardzo krótki i pan Musashi nie zabawił na wyspie dłużej niż kilkanaście minut. Można oczywiście z tej sceny nie wynieść nic, można się zastanawiać nad tym po co tyle tych filmów o dawno zapomnianym samuraju, który nikogo dziś nie obchodzi. Można jednak także zapytać jak to się działo, że pan Musahi wygrywał każdy pojedynek, co – przyznacie – w świecie poważnych mężczyzn, wyszkolonych w walce do absolutnej perfekcji nie było łatwe.


 

Pomyślałem sobie, że gdyby Musashi skupił się jedynie na doskonaleniu techniki, poległby na pewno w którymś z licznych starć. Źródłem jego sukcesu było coś innego, coś co można by nazwać wiedzą o okolicznościach. O tych prostych i codziennych, ale także tych szczególnych, które towarzyszyły mu na przykład w czasie walki w świątyni Ici Dziodzi. Musashi myślał o walce jak reżyser o przedstawieniu. Ustawiał plany i aktorów, wiedział kto będzie grał główną rolę, a kto zostanie statystą. W pojedynku na wyspie w roli kluczowej obsadził słońce, zaś jego przeciwnik był tylko kimś w rodzaju halabardnika w słabej sztuce. Takie właśnie analizy leżały u podstaw jego sukcesu. Nie łatwo jest bowiem przetrwać w świecie samych perfekcjonistów, w dodatku uzbrojonych. Trzeba mieć w zanadrzu coś o czym oni nie mają pojęcia. I Musahi miał właśnie coś takiego. Umarł w łóżku.


 

Pomyślałem sobie, że oni wszyscy, mam na myśli Japończyków, mają coś takiego. Mają ciężką i nie dającą się zweryfikować przez nikogo wiedzę o okolicznościach. Daje im ją ich kraj, który trzęsie się w posadach, daje im ją ich historia, która naród o słabszym kręgosłupie dawno doprowadziłaby do upadku. Oni mają bardzo głęboką wiedzę o okolicznościach i to czyni ich triumfy wspanialszymi niż inne, a ich klęski naznacza niespotykanym nigdzie poza wyspami, czarnym piętnem. Tak było z bombą i tak jest z Fukushimą. Niełatwo jest o tym mówić, bez popadania w truizmy i nie łatwo jest o tym pisać. Można to jednak pokazać. I ja mam teraz właśnie taką niezwykła okazję by pokazać wam na czym polega dziś głębia i czarne piętno japońskiej tragedii. Obraz ten namalował Polak, Michał Zaborowski. Obraz nosi tytuł „Noe” i nie potrzeba tu nic więcej dodawać. Wystarczy przyjrzeć się otaczającym łódź i samą Fukushimę szarym, radioaktywnym falom. Noe, który przypłynął tu z maską na twarzy, by ratować zwierzęta z bajek i różne stworki, wie absolutnie wszystko o okolicznościach. Nie jest to jednak wiedza o triumfie, ale o czymś całkiem przeciwnym. Nic to jednak dla niego nie znaczy widzimy to w jego czarnych oczach i nie dostrzegamy tam przerażenia. Widzimy tylko wielkość.


 

Pamiętacie film „Bunt”? I starego samuraja, który całkiem podporządkował się żonie? Jego pan postanowił wziąć sobie żonę jego syna. I nie byłoby z tego specjalnej afery, gdyby później nie przyszło mu do głowy by ją odesłać z powrotem. Nieco zmęczony, starszy już mężczyzna, wybiera się ze skargą do cesarza. To są rzeczy zupełnie niesłychane w tamtym świecie i zarówno on sam jak i wszyscy dookoła wiedzą o tym. To jest właśnie wiedza o okolicznościach. Wszyscy wiedzą, że pan ma do dyspozycji innych samurajów uzbrojonych w miecze, że ma także oddział złożony z ludzi uzbrojonych w strzelby. Wszyscy oni będą próbowali zatrzymać naszego bohatera. On o tym wie, a jednak w drogę wyrusza, tak samo jak Noe z Fukushimy, który wypłynął na tę szarą, pełną śmierci breję, żeby zebrać z niej marzenia dzieci i przewieźć w łódce w jakieś bezpieczne miejsce. W tym wypadku wiedza o okolicznościach to świadomość, że marzenia nie dają się napromieniować, nawet w Fukushimie, w przeciwieństwie do żywego ciała. Maska na twarzy nic tu nie pomoże. Noe umrze, a dziwne stworki będą żyły dalej.


 

Obraz ten zostanie sprzedany na aukcji, a pieniądze w ten sposób zdobyte przekazane będą ofiarom Fukushimy. Nie wiem czy my możemy jakoś pomóc ludziom w Fukushimie, jeśli nie możemy to przynajmniej pomódlmy się za Noego, by miał lekką śmierć.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka