coryllus coryllus
1409
BLOG

Zombie w salonie24

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 20

 Nie wiem czy to wina administracji czy też zmieniających się błyskawicznie czasów, ale strona główna salonu przypomina jako żywo strony prasy zwanej reżimową, a wydawanej w późnych latach osiemdziesiątych. Jeśli ktoś myśli, że wie co to znaczy to grubo się myli. To było bardzo delikatne w swojej naturze zjawisko i bardzo charakterystyczne. Coś jakby kwiat lulka czarnego w przeczuciu nadchodzącej burzy. Śmierdzi jak zwykle, ale trochę chyba mniej. Takie przynajmniej wrażenie odnoszą wąchający. I niech się tu nikt na mnie nie obraża, bo porównanie jest dobre i precyzyjne. Kłopot w tym, że o ile prasa końca lat osiemdziesiątych przygotowywała się do eksplozji nowoczesności i tego całego profesjonalizmu, o tyle salon dziś przygotowuje się chyba do manifestacji pierwszomajowej analogicznej do tych, które chodziły po ulicach miast polskich w czasach Gierka.


 

Przegląd bowiem tekstów i komentarzy jest dziwnie zamulający i jednoznacznie wrogi siłom reakcji. Zacząłem od tekstu Józefa Piniora, człowieka – według tej zajawki osobowej pod spodem – poważnego i statecznego. Także wykształconego. I cóż tam znalazłem. Oto według pana Piniora Polacy z prawej strony sceny politycznej ulegają złudzeniu iż są bohaterami z Sienkiewicza, biorącymi udział w imperialnym podboju u boku Amerykanów. Przyznam się od razu, że ja właśnie mam takie projekcje. W nocy śni mi się, że jadę przez sawannę na słoniu, na głowie mam tropikalny kask z korka, a w rękach karabin. Nie sztucer bynajmniej, ale karabin właśnie. Pan Pinior podobne projekcje uważa za emanację obłędu i porównuje historię Polaków do historii Irlandczyków odejmując nam prawa do imperializmu i władania światem. Otóż ta nasza historia rzeczywiście była podobna do historii Irlandczyków, ale dopiero w czasach kiedy Józef Pinior zdobywał wykształcenie średnie i wyższe. Wcześniej, co myślicielom lewicowym nie przechodzi przez uzwojenia i gardła, była czymś zupełnie innym. Była ta historia bardziej podobna do dzisiejszej historii farmerów w Zimbabwe, do historii Burów w Afryce i do historii meksykańskich latyfundystów w Kalifornii. Tego jednak żaden lewicowy myśliciel nie powie, a jak mu się rzecz taka przyśni, obudzi się natychmiast z krzykiem i każe żonie przynieść relanium. To są niemożliwe rzeczy, bo gdyby lewicowy myśliciel przyjął tę prawdę oznaczałoby to wprost, że traci całą klientelę, która go utrzymuje, czyli ci wszyscy biedacy, oszukiwani przez niego i innych lewicowych myślicieli rozbiegają się od razu jak kuropatwy po śniegu szukając jakiegoś schronienia.


 

Dziś co prawda tego nie ma, ale muszę jeszcze raz to wspomnieć. Pojawiają się coraz częściej teksty nawiązujące do szczęśliwych dla rewolucji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a wychwalające teologię wyzwolenia. Całkowitą już nieboszczkę, za którą nie oglądają się nawet jej dawni wyznawcy. Znak to widomy, że idzie jakaś padgatowka, bo przecież nikt by tego nie wywlekał od tak sobie, z czystej sympatii. Trzeba się bowiem trochę oczytać w temacie, że jakąś notkę stworzyć.


 

Mamy dziś za to na SG peany na cześć Kazika Staszewskiego, który dokonał jakiegoś nawrócenia na coś, ale nie bardzo wiadomo na co. I nie bardzo wiadomo czego się Kazik spodziewa. Teksty te żywo przypominają zachwyty nad brzmieniem i tekstami różnych buntowniczych muzyków, drukowane w tygodniku „Na przełaj” w końcu lat osiemdziesiątych. Skruszony grzesznik Staszewski budzi więc na przemian współczucie i podziw. Ludzie pochylają się nad jego niedolą i głaszczą po zmierzwione czuprynie. A ja się pytam – czy poszukiwania pana Kazika nie świadczą czasem o chorobie afektywnej dwubiegunowej? A także o tym, że płyty słabiej schodzą? Jeść przecież trzeba. Oto chciał być kiedyś Kazik świadkiem Jehowy, nie udało się. Całe życie był buntownikiem, buntował się przeciwko kołtunom i zakłamaniu i jakimś jeszcze podobnym pierdołom. Każdy działający w komunie zespół się przeciwko temu samemu buntował i nie było między nimi różnic. Dziś zaś Kazik przejrzał. Może za wcześnie? Jak się okaże, że PiS przegra wybory, albo że je unieważnią, trzeba będzie wrócić na stare ścieżki. Czy publiczność to zniesie? Zniesie, zniesie, emocje które wywołują teksty Kazika w sercach ludzi są bowiem bezcenne i dla tych wzruszeń poświęcą oni wszystko nawet własne mózgi. Gratuluję więc Kazikowi nawrócenia.


 

Maia 14 wyznaje, że kupuje GW. Powodzenia. To się przydaje kiedy ktoś ma kominek. Jeden egzemplarz starcza do rozpałki na cały miesiąc. Bardzo praktyczne. Jajkami jednak w maię rzucać nie będziemy i nie zabuczymy widowiskowo. Pozostawiamy są samą wraz z tymi wzniosłymi treściami. Niech się karmi.


 

Janina Jankowska pisze o debacie polityków nad zniesieniem artykułu 212. KK. Wszyscy się zgadzają, ze trzeba to znieść, ale jednak chamstwa w sieci jest za dużo i z tym też coś trzeba zrobić. Trzeba ludzi wychować. Przypuszczam więc, że 212 pozostanie w najlepsze i będzie straszył dalej. Jest to identyczna dyskusja jak te prowadzone w końcu lat osiemdziesiątych, a dotyczące zniesienia cenzury. Trzeba ją znieść ale....Taki Żakowski był na przykład przeciw. I chyba Mazowiecki również. Bo przecież tej ciemnocie we łbach by się poprzewracało od nadmiaru wiedzy. O chamstwie zaś w dyskusji opisywanej przez Jankowską mówiła Elżbieta Jakubiak znana zarówno z głębokich przemyśleń jak równie głębokiej wiedzy. Nie Jakubiak była jednak główną bohaterką dyskusji, ale Palikot. Palikot – Jankowska słusznie zauważa – wprowadzony został na miejsce Leppera. Przyroda bowiem nie znosi próżni. I on się zachowuje dużo lepiej niż Lepper, bo jest o wiele bardziej wyrobiony dramatycznie. Może więc pokazywać różne sztuki i robić miny, w przeciwieństwie do nieboszczyka Andrzeja L., który zawsze wyglądał tak samo.


 

O co chodzi posłowi Libickiemu dociec jest niezwykle łatwo – chodzi mu o pokazanie swojego nowego zdjęcia, bo z tekstu który się pod nim znajduje nie wynika absolutnie nic. Nic. Nie można się nawet dowiedzieć co poseł Libicki myśli o Nergalu. Z trudem przebijam się przez te kilka linijek i dochodzę do meritum, którym jest – nie wiem czy dobrze zrozumiałem – pretensja do Rydzyka, że nie opieprza Nergala. Nieźle. To prawie jak Rostowski, który ma pretensję do PiS, że nie przedstawił alternatywnego programu wyborczego.


 

Jest też oczywiście to co zwykle nazywamy tu prawicą, czarną sotnią, moherami czy jakoś podobnie. Czyli nasi. Lub „nasi” jak pisze Toyah. Naszych reprezentuje na SG od wczoraj Jarosław Kaczyński, ale za chwilę się to zmieni. Reprezentacja naszych w tym całym bigosie pełnym śliwek robaczywek zachowuje się w sposób specyficzny. Dokładnie tak jak zachowywali się pułkownik Januszajtis i książę Sanguszko przygotowując zamach stanu i usunięcie Piłsudskiego. Jednym słowem nasi siedzą i czekają. Piszą co prawda o Smoleńsku, ale efektu to nie przynosi żadnego, na efekt trzeba czekać do wyborów, wtedy okaże się czy rewelacje ogłoszone ostatnio odniosły skutek czy nie. A co jeśli nie odniosły? Antoni Macierewicz publicznie przyznał to, o czym tu wszyscy gadamy od samego początku – że nie można wykluczyć zamachu. No i czekamy. Wszystko to ma pewnie jakąś swoją nazwę w medycynie, ale ja jej nie znam. Czekamy. Przyjęliśmy reguły gry narzucone przez przeciwnika i czekamy. A kiedy przestaniemy już czekać, kiedy okaże się, że posiłki nie przyjdą, wszyscy jak jeden weźmiemy szturmówki i ruszymy w pierwszomajowym pochodzie. I będziemy śpiewać.


 

W zapomnianej już powieści „Sto lat samotności” jest taka scena. Do wsi, w której mieszka zakonnik cudotwórca wchodzą żołnierze, zakonnik jak na zawołanie zaczyna lewitować, ale żołnierze mają to w nosie. Walą go kolbami gdzie popadnie i świątobliwy mąż spada na ziemię. Myślę, że właśnie znaleźliśmy się w sytuacji tego zakonnika. Pokazaliśmy na co nas stać, ale teraz musimy wrócić na ziemię. Wszyscy wiedzą o tej brzozie, o tym skrzydle i w ogóle o wszystkim, ale do naszej wsi weszli właśnie żołnierze. I to jest teraz najważniejsze. To jest punktem odniesienia.


 

Mimo ponurego nastroju zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl. Gdzie można nabyć książki: „Baśń jak niedźwiedź”, „Dzieci peerelu”, „O siedmiokilogramowym lisciu i inne historie”. Wkrótce pojawi się tam nowa książka pod zagadkowym nieco tytułem „Atrapia”. Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka