coryllus coryllus
2683
BLOG

Czy pisanie książek nobilituje?

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 56

 Oczywiście, że tak. Inaczej przecież Rafał Ziemkiewicz zająłby się jakimś bardziej intratnym zajęciem. Pisanie książek jest jedną z nielicznych, a może jedyną dziś drogą do prawdziwego szlachectwa. Nie jest nią produkcja filmów, bo rynek filmowy to rynek, na którym działają terroryści. Nie pozwolą oni nigdy na żaden artystyczny akt wolności. Nie jest nią pisanie piosenek, bo na rynku muzyczny jest jeszcze gorzej. Książka, produkt autorski, jedyny i niepowtarzalny, jest czymś wyjątkowym. Kiedy nie było Internetu nie było również mowy o tym, by ktoś taki jak ja lub Toyah mógł zaistnieć na rynku wydawniczym. Ta przygoda była zarezerwowana dla kolegów z Gazety Wyborczej, rozmaitych „wybitnych felietonistów”, dla Krzysztofa Mroziewicza opowiadającego o swoich łóżkowych nieszczęściach i kolegów redaktor Małgorzaty Domagalik, którzy musieli nam w swoich książkach opowiedzieć, że kobiety są jednak wymagające. Taki był asortyment na rynku nowym. Był oczywiście rynek stary i nie mam tu bynajmniej na myśli klasyków polskich i obcych. Mam tu na myśli kreacje takie jak Andrzej Stasiuk czy Janusz Głowacki, czy Paweł Huelle. To byli i są ludzie, których wyjęto z kapelusza na samym początku lat dziewięćdziesiątych, albo jeszcze wcześniej i oni ze swoją niewiarygodnie słabą i żenującą ofertą zaczęli „robić” w Polsce literaturę. Ziemkiewicz w ostatnim „Uważam Rze” szydzi z tej ich twórczości i pozycji, którą im przecież darowano. Ma oczywiście rację, ale z punktu widzenia ludzi takich jak ja czy Toyah, on się zalicza dokładnie do tej samej grupy. Tyle, że został namaszczony przez inne środowisko. Ziemkiewicz jednak w odróżnieniu od takiego Huelle czy Stasiuka przynajmniej potrafi coś napisać i czasem nawet można się uśmiechnąć kiedy człowiek to czyta. Tamci są tak beznadziejni, tak sterylnie głupi, że szkoda na nich w ogóle pióra.

No, ale zaczął Rafał Ziemkiewicz w „Uważam Rze”, a ja sądzę, że temat jest ważny i nieustająco aktualny. Kontynuujmy więc.

Ludzie ze starego rynku, tego z z lat osiemdziesiątych jeszcze, to po prostu propagandowe kreatury. Takim człowiekiem jest Huelle i Stasiuk, który przecież zaczynał razem z Rokitą w ruchu „Wolność i pokój”. Stasiuk dziś pisze w niemieckich żurnalach o tym, że Polacy to durnie i gamonie. Ziemkiewicz się tym oburza, ale przecież sam napisał o polactwie. I można oczywiście wierzyć, że zrobił to w dobrej wierze, ale nie ma przymusu.

Ten propagandowy sukces z początku lat dziewięćdziesiątych Gazeta Wyborcza próbowała powtórzyć lansując Masłowską, Kuczoka i Witkowskiego. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste, bo rynek wydawniczy można opanować prawie w całości, ale zawsze pozostanie jedno miejsce, którego przejąć się nie da – serce czytelnika. I to jest największa siła obszaru, na którym działamy Toyah i ja, i nasza jedyna nadzieja. My nie mamy gazety, gdzie moglibyśmy się lansować, nie mamy znajomych w telewizji i nikt nam nie napisze recenzji pochwalnej. My możemy jedynie liczyć na to jedno – na serce czytelnika i na tym opieramy swoją wiarę w sukces. Autorzy kreowani, koncesjonowani nie mają tego komfortu, bo ich obecność na rynku, także w blogosferze, i ich cała działalność wymierzona jest właśnie w to serce. Po to piszą Masłowska, Kuczok i Witkowski, żeby serce czytelnika po prostu zniszczyć, żeby pozbawić ten jakże ważny element rynku wydawniczego podmiotowości, żeby to serce wyrzucić gdzieś daleko a zamiast niego umieścić w tym miejscu starą podpaskę Masłowskiej. Tak to wygląda i oni chcieli to robić konsekwentnie, ale już nie robią. Myślę, że mają świadomość klęski. Myślę, że Stasiuk i Masłowska pisząc dla Niemców wiedzą, że nie mają czego tu szukać, że nikt nie wyrzuci już ani złotówki na ich promocję i mogą jedynie dryfować w nieznanym kierunku. Każde zaś ich pokazanie się publiczne wywoła jedynie gwizdy i szyderstwa. Ja to jeszcze raz powtórzę – polski pisarz, piszący po polsku może to robić jedynie dla Polaków. Jeśli ktoś uważa, że można pisać po polsku przeciwko Polakom to znaczy, że zwariował, albo ma zadanie do wypełnienia.

Cała ta obrzydliwość tłumacząca swoje istnienie literaturą awangardową, nowoczesną czy jakąś inną bzdurą przegrała. A razem z nią przegrał rynek wydawniczy i obecne na nim podmioty gospodarcze. Ludzie ci uwierzyli, że media załatwią im sprzedaż, że tony książek będą sprzedawane ludziom bo ukazała się recenzja w gazowni. Nic takiego się nie dzieje już od dawna. Rynek jest oszukany, ryzykiem finansowym obarcza się właśnie autorów, którzy mają nadzieję, że pisząc książkę i wstawiając ją do księgarni osiągną sukces. Nic takiego się nie stanie, bo ta piramida fikcji już niedługo się zawali. Nie może być inaczej. Na rynku trzeba płacić, a jedyne firmy które odnotowują sprzedaż książek to te działające poza księgarniami. Chodzi mi tutaj o firmy dystrybuujące tytuły przez katalogi, bezpośrednio do domu czytelnika. Tak jest już od dawna, ale póki co fikcja jeszcze stoi, bo zbyt wielu ludzi jest w nią zaangażowanych no i ma ona także aspekt propagandowy, wymierzony wprost w nasze serca. Ja tu widzę wielkie zadanie dla tak zwanej prawicy i dla Rafała Ziemkiewicz w szczególności. Trzeba by tę fikcję zbojkotować, kopnąć w sam środek czoła i popatrzeć jak się wali. Myślę, że nawet jeśli nie udałoby się to do końca, to uporczywa medialna propaganda wymierzona w Empik i resztę bandy miała by taki sens, że część ludzi przejrzałaby na oczy.

Wracajmy do sprzedaży. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale jedną z najlepiej sprzedających się książek w Polsce jest nikomu nie znana książka Ewy Siarkiewicz „Karczma na rozdrożu”. To jest książka słaba, eksploatująca ograne schematy i po prostu żenująca. Jej sukces to sukces techniki sprzedażowej, czyli prawie bezpośredniego kontaktu z czytelnikiem poprzez pocztę i katalog. Ten sukces osiągnięty został właściwie bez nakładów, czego nie da się powiedzieć o książkach tak zwanych wielkich autorów, czyli ludzi z pierwszych stron gazet. Ja nie powiem ile egzemplarzy tej książki się sprzedało, żeby nie psuć humoru Rafałowi Ziemkiewiczowi.

Degrengolada rynku wydawniczego w Polsce polega na tym, że antypolska i antyludzka propaganda, która nazywana jest literaturą, wbiła klin pomiędzy dwa ważne pojęcia – sukces finansowy i sławę. W Polsce sukces finansowy i sława to są rzeczy rzadko chodzące w parze. Sławę zapewnia autorowi mocne osadzenie w rozmaitych środowiskach i pokazywanie się w różnych dziwnych miejscach takich jak bal dziennikarzy. Towarzyszą temu pieniądze, ale myślę, że mają one niewiele wspólnego ze sprzedażą książek. Sukces sprzedażowy zaś można zrobić mimo sławy, dysponując – póki jeszcze tego nie zakazali – jakimś sprzedażowym narzędziem innym niż poparcie kolegów z redakcji i uporczywy lans.

Myślę, że wkrótce będą próbowali to zmienić. Nie wytrzymają. Banda grafomanów i głupków udających pisarzy, będzie próbowała ingerować w sprzedaż książek innych niż swoje własne, bo przecież obiecano im sławę i sukces. A jakaż tu panie sława? Jak tylko koledzy jego znajo? A jakiż tu panie sukces, kiedy Stasiukowi Niemiec z wypłato, co miesiąc zalega....

Tak to mniej więcej wygląda. Oburzenie Rafała Ziemkiewicz jest słuszne, ale nietrafione. Tu nie ma już miejsca na demaskację, na wyszydzanie, na pokazywanie palcem. Trzeba w nich walić jak bęben. Ile sił starczy. Obawiam się jednak, że żadne z tak zwanych „naszych” pism tego robić nie będzie. Dlaczego? Ponieważ pokusa zajęcia miejsca Stasiuków i Masłowskich jest zbyt wielka, no i nie zapominajmy o Głowackim oraz jego mądrych oczach i niezliczonych kochankach w różnym wieku. To są rzeczy rozbudzające wyobraźnię autorów tak lewicowych jak i prawicowych. Myślę więc, że na tych projekcjach fikcja jaką jest polski rynek wydawniczy postoi jeszcze trochę. Niech stoi, byle nie próbowała ograniczać naszych, ciężko wywalczonych wolności. I tak się zawali. Nie ma już odwrotu, no chyba, że zamkną Internet. Nawet jeśli wszystkie portale blogerskie będą konsekwentnie chować do piwnicy autorów, którzy dzięki wytrwałości i sercom czytelników osiągnęli sukces, takich autorów jak Toyah czy ja, nawet jeśli cała blogosfera sprzysięgnie się przeciwko nam, niczego to już nie zmieni. Za nami jest te kilka tysięcy serc czytelników i my w nich mamy swoje miejsce. Przegraliście. Przykro mi.

 

Książki jak zwykle są dostępne na stronie www.coryllus.pl , w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 oraz w sklepie FOTO MAG nieopodal stacji metra Stokłosy. Są także w księgarni karmelitańskiej w Poznaniu – Działowa 25, w pensjonacie Magnes w Szklarskiej Porębie. Zapraszam.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura