coryllus coryllus
3403
BLOG

Pan Bartyzel czyli o kicie, który łykamy

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 12

 Wczoraj seawolf napisał ciekawy ale bardzo przy tym emocjonalny tekst o Jacku Bartyzelu. Ja przez grzeczność nie zatytułuję pana Bartyzela doktorem habilitowanym mając na uwadze wrażliwość innych, prawdziwych habilitowanych doktorów. Takich którzy mają prawdziwe głowy, a w nich prawdziwe mózgi. Zakładam ciągle, że tacy są, choć ostatnio otrzymałem trzy ważne wskazówki, mogące sugerować, że mylę się całkowicie. Miejmy jednak nadzieję, że takie istoty istnieją i kiedy przyjdzie godzina próby wstaną i mocnym głosem powiedzą nam jak jest naprawdę na tym świecie i dadzą do tej prawdy jeszcze jakieś solidne uzasadnienie oraz bibliografię. Czekajmy z wiarą.

Wracając do Bartyzela; zaszedłem wczoraj na jego blog. To jest proszę Państwa skandal. Gdyby ktokolwiek z tutejszego towarzystwa prowadził takie zapiski zostałby po prostu zniszczony przez szyderców i prześmiewców, którzy zawodowo niejako zajmują się poszukiwaniem w sieci ludzi naiwnych i słabych, po to by ich potem wyśmiewać i bawić się ich kosztem. Blog pana Barytzela to jest coś znacznie słabszego niż blog Rybitzkiego, a nawet Józefa Monety. To jest nawet gorsze niż blog niejakiego Matejczyka, który tu kiedyś pisywał różne mądrości i był ostro lansowany. Blog Barytyzela to jest mniej więcej to samo co blog Goćka, czyli koniec. Za tym nie ma już nic. Ja tej nędznej jakości nie przypisuję bynajmniej temu, że pan Bartyzel odznacza się jakąś słabością umysłu. Uściślę – jakąś wyjątkową słabością umysłu – ja myślę, że on po prostu potraktował serio definicję bloga i uważa go za miejsce gdzie wrzuca się tak zwane syntetyczne przemyślenia. Już samo to, że pan Baryzel mógł w ten sposób pomyśleć świadczy o nim bardzo źle. Wszyscy bowiem blogujący serio wiedzą i to od samego początku, że blog to całkiem poważne narzędzie promocji i walki, również politycznej. To zaś co uprawia pan Bartyzel nie jest ani promocją, ani walką. Ja nie wiem czym jest i nazwać tego nie spróbuję bo nie mam wprawy w konstruowaniu definicji.

Blog pana Bartyzela nie jest w naszych dzisiejszych rozważaniach nieistotny. Ważne jest to co powiedział on o petycji do prezydenta Obamy dotyczącej Tragedii Smoleńskiej. Otóż pan Bartyzel uważa tę petycję za coś w rodzaju Targowicy, za adres do cara. Carem jest dla niego Obama. Pisze także wprost: Martwy jest już przecież komunistyczny uniwersalizm egalitarystyczny, a w każdym bądź razie to nie współczesna Rosja jest jego centrum, nośnikiem i „eksporterem”. 

Zatrzymajmy się chwilę w tym miejscu, bo to co napisał Bartyzel jest ciekawe z wielu punktów widzenia. Oto zagrożeniem dla Polski według pana Baryzela nie był rosyjski imperializm tylko jakiś bardzo specjalnie wyprofilowany komunistyczny uniwersalizm egalitarystyczny, którego eksporterem była Rosja. Dziś zaś już nie wysyła tego towaru za granicę, a więc nie ma się czego obawiać. Rosja jest w porządku. Są jednak inne zagrożenia. Pan Bartyzel je opisuje w taki sposób:

 

Realnym, aktualnym i także uniwersalistycznym wrogiem jest natomiast inny egalitaryzm, inna „wielka urawniłowka”, nie podług schematów dialektyki marksistowskiej, lecz podług „Doktorów” demoliberalizmu, „prawoczłowieczyzmu”, ekonomicznego globalizmu pod batutą banksterów i międzynarodowych korporacji, konsumpcjonistycznego materializmu i hedonizmu, sojuszu Giełdy i Telewizora, krótko mówiąc: globalnej, zglajszachtowanej cywilizacji „wolnych wyborów”, w których nie ma czego wybierać, bo wszystko jest takie samo, terroru politycznej poprawności, penalizacji religijnego „fundamentalizmu”, „rasizmu i antysemityzmu” czy „homofobii” – a dla mas nowych „czterech wolności”: od religii, moralności, dobrego smaku i myślenia. A któż, jeśli nie Stany Zjednoczone są dzisiaj „Związkiem Sowieckim” tego demoliberalnego egalitaryzmu, Wielkim Bratem wysyłającym w każdy zakątek świata swoich marines

 

Najpierw chciałem zwrócić uwagę na ilość przymiotników. Jak na doktora habilitowanego całkiem sporo. Ja to podkreślam ponieważ z ust Barbary Fedyszak Radziejowskiej usłyszałem w piątek coś takiego; jak państwo widzą ja prawie wcale nie używam przymiotników. Zapamiętałem sobie to zdanie i uważam, że jest ono ważne. Bartyzel ma zaś całą masę pojęć do zaprezentowania, których zdefiniowanie dla przeciętnego człowieka byłoby nie jakim problemem i opisuje je na naszych oczach słowami takimi jak: uniwersalistyczny, zglajszachtowanej, albo konsupcjonistycznego.

Mały wtręt; ja nie pamiętam bardziej konsumpcjonistycznych czasów niż te, które pan Bartyzel określił słowami:komunistyczny uniwersalizm egalitarystyczny. Wtedy bowiem całe nasze życie kręciło się wokół konsumpcji. O konsumpcji się mówiło, myślało i pisało. Konsumpcja była świętem. Być może jedynym prawdziwym świętem. I powiem jeszcze, że jeśli pan Bartyzel uważa iż do likwidacji konsupcjonizmu wystarczy dekret zakazujący sprzedaży chleba, to myli się głęboko.

Umieszczę tu teraz link do całego tekstu pana Baryzela i pojedziemy dalej: http://www.bibula.com/?p=58254

 

Czy Bartyzel rozumie w ogóle czym jest polska polityka, polska racja stanu i na jakiej doktrynie opiera się nasze państwo? Myślę, że nie ma on o tym pojęcia, realizuje za to pewien program, który ludzie bardzo naiwni nazywają utopijnym. Bartyzel jest bowiem w sferze deklaratywnej monarchistą. Ja teraz podam swoją definicję polskiego monarchizmu. Czym się on charakteryzował” Tym mianowicie, żeby na tronie posadzić takiego króla, który współdziałałby z narodem, a nie z obcymi. Myślę tu o dobie popiastowskiej. Taki król był tylko jeden niestety i nazywał się Stefan Batory. Wszyscy inni władcy realizowali misje dalekie od tego o czym myśleli przedstawiciele narodu i dalekie od tego co stanowiło, rację stanu. Nie ma tu teraz miejsca na szczegółowy opis tych zjawisk, ale przyjdzie na to pora. Pan Bartyzel zaś nie definiuje ani polskiej racji stanu, ani właściwie niczego, on dokonuje prostego przełożenia na zasadzie znanej ze starego kawału o logice i logikach: pies to zwierzę domowe – szczeka, kot to zwierzę domowe – też szczeka.

Otóż kot nie szczeka, a Amerykanie nie wysyłają swoich marines przeciwko Polsce. I to jest clou. Nie znaczy jednak, że ich kiedyś nie wyślą z zamiarami wyraźnie wrogimi. Polityka zaś i racja stanu naszego kraju to nie sala tronowa, w której rozbrzmiewa muzyka sfer. To uporczywe unikanie konfliktów z silniejszymi sąsiadami, którzy mimo pokojowych deklaracji do takich konfliktów prą z całą mocą. Zawsze bowiem mają z tego jakieś korzyści. By uniknąć takich sytuacji Polska szuka sojuszników poza granicami swoich najbliższych sąsiadów, wśród krajów, które mają z nimi sprzeczne interesy. I to jest niby zrozumiałe. Tak samo jak zrozumiałe jest to, że podporządkowanie się silniejszemu sąsiadowi oznacza utratę niepodległości, w perspektywie zamianę języka na jakiś inny, utratę tożsamości, własności i degradację. Pan Bartyzel udaje, że tego nie rozumie. Dlaczego tak czyni? Nie dlatego bynajmniej, że jest lekko stukniętym idealistą, wariatuńciem z uniwersytetu, który ma obsesję na punkcie króla i dworu oraz władzy świętej a nie tajnej. To bowiem o czym mówi i pisze Bartyzel jest jak najbardziej bliskie władzy tajnej. Zaraz to wyjaśnię. Zacznę od końca. Sądzę, że po podpisaniu tego prawdziwego adresu do cara jakim będzie dokument o pojednaniu Kościołów – (swoją drogą ciekawe jaki dzień na tę uroczystość wyznaczą – czy aby nie 15 sierpnia) Bartyzel i jego koledzy monarchiści uaktywnią się i zaczną podkreślać świętość i mistyczny charakter władzy królewskiej. Zobaczycie.

Teraz najważniejsze; Bartyzel nie jest żadnym idealistą, który walczy o pryncypia tylko dawnym wychowankiem Henryka Krzeczkowskiego. Kim zaś był Hernyk Krzeczkowski alias Herman Gerner możemy sobie przeczytać w wikipedii:

 

Henryk Krzeczkowski właściwieHerman Gerner [1](ur.19 kwietnia 1921 wStanisławowie, zm.28 grudnia 1985 wWarszawie) –major LWP,polski tłumacz,pisarz,publicysta, działacz opozycji demokratycznej wPRL.


 

Krzeczkowski urodził się w1921 wStanisławowie i tam w 1939 roku zrobił maturę. Po wybuchu wojny wywieziony w głąbZSRR. W latach1941-1942 pracował w ambasadzie RP wKujbyszewie. Od1943 roku w armiiZygmunta Berlinga. Z uwagi na to, że znał kilka języków, został skierowany do II Oddziału Sztabu, czyli do wywiadu LWP. Przeszedł cały szlak bojowy I Armii LWP zakończony w Berlinie. Po zakończeniu wojny pozostał w wojsku. Nie godząc się na sowietyzację LWP, sam sprowokował swoje usunięcie z szeregów armii w1950 roku.

1957-1985[edytuj]

Po odejściu z armii poświęcił się literaturze. W 1957 roku uczestniczył w organizowaniu miesięcznika "Europa". Związany zTygodnikiem Powszechnym iRuchem Młodej Polski.[2].


Głównym jego zajęciem było tłumaczenie literatury światowej z języków
angielskiego,niemieckiego iwłoskiego najęzyk polski. Tłumaczył m.in.Byrona,Conrada,Frazera,Gravesa,Goethego. W 1974 otrzymał nagrodę polskiegoPen Clubu za przekłady z literatury obcej na język polski. Oprócz przekładu zajmował się własną twórczością literacką. Napisał książki: "Po namyśle", "O miejsce dla roztropności" i "Polskie zmartwienia".

Zajmował się publicystyką historiozoficzną i polityczną, współpracował z "Nową Kulturą", "Życiem Literackim", "Twórczością" i "Tygodnikiem Powszechnym". Skupiał wokół siebie grupę ówczesnej prawicowej młodzieży z opozycji, do grona jego słuchaczy należeli m.inAleksander Hall,Jacek Bartyzel,Wiesław Walendziak,Kazimierz Michał Ujazdowski,Tomasz Wołek. Pisał do wydawnictw podziemnych pod pseudonimami XYZ i Mikołaj Sawulak.

Został pochowany wTyńcu.


 

Ja rozumiem, że w Polsce jest jeszcze sporo ludzi, którzy przeczytawszy też życiorys z czystym sumieniem uwierzą, że Henryk Krzeczkowski alias Herman Gerner to „działacz opozycji demokratycznej w PRL”, a nawet w to, że „Nie godząc się na sowietyzację LWP, sam sprowokował swoje usunięcie z szeregów armii w 1950 roku”.


 

Teraz do ad remu, jak mawiają filozofowie. Nie wiem jak sobie to wszystko wymyślili cybernetycy, ale według mnie układ działa tak: mamy trzy ważne, święte nawet, obszary znaczeń i skojarzeń: własność, władzę i życie. Na każdym tym obszarze działa jakiś osobnik wychowany albo przez Krzeczkowskiego, albo przez kogoś innego, kogo nazwiska nie znamy. Ludzie ci zagospodarowują i kanalizują emocje, które nazwałbym kluczowymi. I widzimy te trzy ropuchy: na skrzynce z własnością siedzi Korwin, na tej z koroną Bartyzel z Wielomskim, a na najważniejszej, gdzie na wieczku napisane jest: życie, usadowił się Marek Jurek, który także był na tej liście w wikipedii, ale zniknął. Oni sami, albo ktoś z ich otoczenia zawsze zabierają głos kiedy trzeba coś lub kogoś skompromitować i zawsze są skuteczni. Jeszcze się nie zdarzyło by nie odnieśli sukcesu i nie pociągnęli za sobą dużej grupy ludzi. Tak to właśnie jest. Jeśli ktoś chce sobie więcej poczytać o Krzeczkowskim może zajrzeć do książki Cenckiewicza pod tytułem „Długie ramię Moskwy”.

Wróćmy teraz do polskiej racji stanu. Ona jest niezdefiniowana i zdefiniowana być nie może, nikt na to nie pozwoli. Nikt z silnych, stąd Polska zawsze, od czasów piastowskich istnieje niejako mimo władzy. Sojusznikami zaś narodu, bynajmniej nie zacofanego jak to się zdaje niektórym socjologom, był przez długi czas Rzym. Przynajmniej do momentu kiedy nie został podporządkowany Wiedniowi. Później zaś – bo polityka jest trochę bardziej złożona niż to się zdaje Panu Bartyzelowi – tym sojusznikiem były organizacje kościelne poszukujące pewnej emancypacji w ramach Kościoła Powszechnego, mam tu na myśli Jezuitów. Nie można było zlikwidować Polski bez likwidacji Jezuitów i to nastąpiło w kolejności takiej o jakiej tu piszę. Trzeba to zawsze podkreślać, bo tu jest ta właściwa analogia, o ile analogie w ogóle mogą być właściwe, tu jest ten moment ważny, a nie w porównaniach Bartyzela. Sojusznikiem Polski są zawsze organizacje o charakterze uniwersalnym, za którymi nie kryje się żaden nacjonalizm. Taką organizacją był Kościół i jest nią nadal. W czasach kiedy Kościół był silny i triumfujący sojusz pomiędzy hierarchią a państwem przynosił korzyści i jednym i drugim. W czasach kiedy Kościół był słaby i podporządkowany imperializmom i nacjonalizmom, a także różnym utopiom, bywało różnie, ale pamiętajmy, że Kościół to organizm złożony i łatwiej tam o sojusznika niż w Moskwie.

Ważnym elementem tego sojuszu polsko-rzymskiego było to, że Rzym był daleko, a jego polityka, bo o polityce tutaj mówimy, nie była nigdy skierowana przeciwko nam. USA to nie Rzym, ale one są również daleko. I wektory ich polityki nie są skierowane przeciwko nam. USA to nie Moskwa, która zawsze reprezentowała nacjonalizm rosyjski. Jeśli zaś pan Bartyzel chce powiedzieć, że USA reprezentują nacjonalizm żydowski niech się trochę uspokoi. Jeśli zaś zechce nam wmawiać, że Rosja jest od wpływów syjonizmu wolna, niech się uspokoi podwójnie. Nawet jeśli tak jest, jak się panu Bartyzelowi zdaje, to są Stany Zjednoczone organizmem o bardzo złożonym i jestem dziwnie spokojny, że nawet przy dużym natężeniu propagandy do triumfu syjonizmu na świecie jednak nie dojdzie. I najważniejsze – Amerykanie szykują się do wydobywania ropy na Syberii. Jak wobec tego zdefiniować teraz naszą rację stanu? I co zrobi pan Bartyzel ze swoim ciepłym stosunkiem wobec Moskwy, która nie jest już nośnikiem komunistycznego uniwersalizmu egalitarystycznego. Może zaproponuje, by królem został młody Hohenzollern? Ja tu szydzę celowo, a żart jest dla bardzo wtajemniczonych.


 

Tom II Baśni jak niedźwiedź razem z książkami Toyaha dostępny jest na stronie www.coryllus.pl, w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 i w księgarni Ukryte Miasto przy Noakowskiego 16, w bramie. Tom pierwszy można jeszcze kupić w pensjonacie Magnes w Szklarskiej Porębie, nie ma go już w księgarni www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl  są tam jednak wszystkie inne nasze książki. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka