coryllus coryllus
3270
BLOG

O znakach, które znaczą.

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 65

 Przypadki nie rządzą heraldyką, także tą współczesną i to właśnie postaramy się za chwilę udowodnić. Zanim jednak przejdziemy do sedna, chciałbym nawiązać do wczorajszego, wieczornego tekstu Toyaha, pod którym rozwinęła się sympatyczne dyskusja o literaturze. Tekst ten nazywa się „Odrażający, brudni, zarozumiali” i dotyczy jego i mnie oraz naszej pracy. Ja się doprawdy nie spodziewałem, że tylu sympatycznych blogerów, z którymi próbowałem kiedyś nawet nawiązać kontakt, żywi wobec nas tylko czarną nienawiść. Bo to nie chodzi o zwykłą niechęć. Kiedy taki Kisiel, autor dwuakapitowych notek, ociekających emocjami i odkryciami w rodzaju – Komorowski to ruski agent – przychodzi nabijać się z Toyaha, w grę wchodzić może jedynie nienawiść. No i może jeszcze jakiś rodzaj impotencji. Dyskusja toczyła się wczoraj wokół reklamy i promocji książek. Toyah słusznie bowiem zauważył, że właściwie cały przekaz „naszych” dotyczy promocji ich publikacji. Ziemkiewicz reklamuje Goćka, Gociek Ziemkiewicza, wszyscy razem reklamują kogoś tam jeszcze. Ludzie ci dysponują łamami pism i innymi „przekaziorami”. I ta ich działalność nie napotyka ani krzty szyderstwa ze strony ludzi, którzy przecież wiedzą jak działa rynek i mają w głowie olej. Nasza działalność – Toyaha i moja – spotyka się z nieustającym szyderstwem „profesjonalistów”, choć my poza wspieraniem siebie nawzajem i okazyjnymi występami w niezalezna.pl nie mamy właściwie żadnych możliwości promowania swoich książek. Mnie wspiera jedynie Grzegorz Braun, za co jestem mu nieskończenie wdzięczny. Cała ta gromada szyderców oczekuje od nas, że będziemy – z grubsza rzecz biorąc – skromni. To znaczy w praktyce, że zaprzestaniemy promowania siebie i swoich książek zdając się całkowicie na łaskę i niełaskę...kogo? No właśnie kogo? Krytyków? Jakich krytyków? Nie ma żadnych krytyków. Ich rola sprowadzona została do pisania recenzji na portalach wydawnictw. To wynajęcie ludzie, którzy mają promować śmieci. Dziennikarzy? Jakich dziennikarzy? Z GW czy z Uważam Rze? Ci pierwsi nas nie czytają i my tego wcale nie chcemy, a ci drudzy promują siebie nawzajem. Może czytelników? Ci mają w nosie naszą skromność. Interesuje ich dobry tekst i to właśnie jest ten fragment frontu, w który mierzymy. Na tym jedynie opieramy swoją wiarę w sukces, bo nic innego nie mamy. Ja rozumiem, że kogoś może to śmieszyć. I wiem nawet dlaczego to śmieszy. Otóż dlatego, że ludziom prymitywnym i bardzo prostym imponują przede wszystkim pieniądze. Jeśli ktoś zasugeruje, że nie ma pieniędzy nie ma co liczyć na litość takich osób. I to dokładnie widać na blogach Toyaha i moim. Dokładnie widać kto jest kim. Kto pozwoli za dwa złote kopnąć się w tyłek, a kto tego nie zrobi. Proponuję by ktoś zaczął prowadzić statystykę i spisywać nicki. Będziemy je potem publikować raz w miesiącu.

Wobec osób posiadających pieniądze i obnoszących się z tym mniej lub bardziej sugestywnie ludzie dostają stuporu. Stoją bez ruchu z rozdziawionymi gębami lub zaczynają służyć. I ja to widziałem mnóstwo razy. Widziałem także to oczekiwanie w oczach tych, którzy pieniądze mają – ten moment , kiedy koniecznie trzeba stanąć na dwóch łapkach, bo inaczej nic się nie załatwi. Widziałem to kiedy prosiłem o pieniądze na wydanie książek. I w takich sytuacjach nigdy tych pieniędzy nie dostałem. W końcu przyszły same. Bo zawsze przychodzą. Jeśli człowiek ma uczciwą intencję i nie kręci, pieniądze znajdują się zawsze.

Natchnął mnie wczorajszy tekst Toyaha i pomyślałem, że trzeba pokazać jak się robi dobrą promocję książki, za pomocą recenzji. A ponieważ wiem, że nikt mi takiej jak chcę recenzji nie napisze, postanowiłem napisać ją sam.
Podstawowa teza II tomu „Baśni jak niedźwiedź” brzmi – wszystkie wydarzenia z początku epoki nowożytnej, a także późniejsze mają głęboki kontekst współczesny. Mówią nam zaś o tym znaki. Nie jakieś znaki na niebie, ale znaki przekazywane przez ludzi i ludzi wabiące. Już tłumaczę o co mi chodzi. II tom Baśni to historia pieniądza i jego psucia. Historia niszczenia królestw i kontrolowania – bardzo ścisłego – rynków. Przed wszystkim rynków kopalin, rynku stali no i oczywiście rynku złota. Każdy – co udowodnione zostało na przykładzie Węgier – kto próbował przeciwstawić się zakusom ludzi obejmujących kontrolą rynki kruszcu i metali musiał zginąć. Baśń jak niedźwiedź tom drugi to historia trzech olbrzymi budżetów. Pierwszy z nich wyasygnowany już w połowie XV wieku i obsługiwany do roku 1527 należał do Medyceuszy i papieża, a nie było w tym prawie żadnej sprzeczności, bo rodzina de Medici stanowiła o potędze Rzymu lub wybierała spośród siebie papieży. Budżet medycejski przeznaczony był początkowo na unię Kościołów i likwidację imperium osmańskiego. Jego zniszczenie, a co za tym idzie klęska i rozpad królestwa Węgier dokonało się za sprawą Niemców, cesarza i jego popleczników z Frankonii czyli rodziny Hohenzollern von Ansbach. Tylko temu, że plany owej rodziny nie zostały przez cesarza i jego bankiera Jakuba Fuggera rozpoznane od początku zawdzięczamy, że państwo polsko-litewskie przetrwało. Największy i najważniejszy sojusznik Wiednia okazał się bowiem zdrajcą. Cesarz nie mógł jednak tak po prostu zrezygnować z usług rodziny Hohenzollern, gdyż była ona zbyt potężna, wpływowa i miała za wiele dobrych kontaktów w Stambule. Budżet, który wyasygnowano w Wiedniu i Augsburgu na początku stulecia XVI został w całości przeznaczony na deprawację Rzymu i deprawację Węgier, a następnie na ich zniszczenie. Co dokonało się fizycznie w latach 1526-1527. Najpierw Turcy inspirowani i opłaceni przez cesarza rozwalili Węgry, a potem ludzie tegoż cesarza wkroczyli do Rzymu i niszczyli go systematycznie, dom po domu, świątynia po świątyni, przez 4 miesiące wiosny i lata roku pańskiego 1527. Od tamtych pamiętnych dni papież stał się już tylko wikariuszem cesarza niemieckiego i wiele wody musiało upłynąć zanim się spod tej kurateli wydobył. Historia tego budżetu wiąże się z historią Marcina Lutra, który był ściśle powiązany z rodziną Hohenzollern. Ogromny sukces cesarza miał skończyć się w roku 1532, tak to sobie zaplanował główny bohater II tomu Baśni jak niedźwiedź – wcielenie zła wszelkiego – Georg Hohenzollern von Ansbach, zwany Georg der Fromme. Brat ostatniego wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego Albrechta Hohenzollerna. Jego plan został jednak w porę rozszyfrowany, odebrano mu możliwość działania, poprzez zagarnięcie i ograbienie odziedziczonego i monstrualnie bogatego księstwa opolskiego, czyli mówiąc językiem dzisiejszym – Górnego Śląska. Sam Georg zmarł w roku 1543. Wiedeń triumfował. Pozornie i na krótko. Na horyzoncie, dalekim północnym horyzoncie pojawił się bowiem trzeci budżet. O wiele większy i bardziej dynamiczny niż dwa poprzednie. Budżet wzmocniony doktryną wymyśloną przez czarnoksiężnika i oparty o Stary Testament i mit wybraństwa narodu. Budżet ten przeznaczony był na podbój i bezwzględną eksterminację. Z jej skutkami pierwsi zapoznali się mieszkańcy północnych rejonów Rosji, gdzie na terenie zwanym Opryczniną rozpoczęła działalność pierwsza londyńska spółka giełdowa – Kompania Moskiewska. Budżet ten należał do kupców z City. Przez całą II połowę XVI wieku przygotowywali się oni do strzaskania hegemonii Wiednia i wreszcie to zrobili, ale o tym opowiemy w kolejnych tomach „Baśni jak niedźwiedź”. Żeby mogło do tego dojść City musiało przejąć kontrolę nad złotem. Póki co, to Wiedeń kontrolował prawie całe europejskie wydobycie kruszcu. Najbogatsze tereny złotonośne leżały bowiem na Słowacji, na Śląsku, w górach Kruszcowych na pograniczu Czech i Niemiec, w Tyrolu. Były też kopalnie siedmiogrodzkie, eksploatowane od czasów rzymskich, ale one leżały na terenie lenna tureckiego. Cesarz podzielił się bowiem wspaniałomyślnie węgierskimi złożami z sułtanem, zachowując sobie większość udziałów w pakiecie. Anglia żeby zwyciężyć w wyścigu do władzy nad światem musiała złamać ten monopol. Zaczęło się od rabowania galeonów, które – kiedy nie dało się ich zająć – topiono w morzu. Potem przyszła pora na kolonizację i wyrzucenie kogo się dało z nowego świata. Ostatnim zaś ruchem było wywołanie wojny – przewlekłej, długotrwałej wojny w Europie.

Popatrzmy teraz na symbole. Mamy wielkie złotonośne Węgry i złotonośną Słowację ich najważniejszą część. Królestwo pełne złota musi upaść, bo tego chce Wiedeń, tego chcą Turcy i tego chce rodzina Hohenzollern. Korona św. Stefana zostanie pohańbiona, a przypisany do niej krzyż zwany krzyżem lotaryńskim – słup z dwoma belkami różnej długości – nie będzie się już kojarzył z triumfem. Krzyż ten mamy dziś w herbach Węgier i Słowacji. Pewnie przypomina o dawnej chwale, ale chyba nie tylko. Musi znaczyć coś jeszcze. Musi ponieważ znajdujemy go także w logo firmy Amber Gold, a znak jak pamiętamy zawsze znaczy. I o przypadku nie może tu być mowy. Złoto nie rdzewieje, a towarzyszące mu atrybuty są ciągle te same. Ludzi zaś, którzy złotem zarządzają i którzy w nie wierzą spotykają – tak jak dawniej – złe i tragiczne przypadki.

 

Jak co dzień zachęcam wszystkich do kupowania książek. Książki Toyaha i moje można nabywać na stronie www.coryllus.pl i w księgarniach: Tarabuk, Browarna 6 w Warszawie, Ukryte Miasto, Noakowskiego 16 w Warszawie, Sklep FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, w Warszawie oczywiście. I jeszcze księgarnia Multibook, księgarnia Karmelitów przy Działowej 25 w Poznaniu, księgarnia Biały Kruk w Kartuzach, Księgarnia Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim, księgarnia Wolne Słowo, ul. 3 maja 31 w Katowicach. No i jeszcze www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura