coryllus coryllus
3379
BLOG

PoKraków

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 43

 Pomysł na tytuł pożyczyłem od Adolfa Nowaczyńskiego, znanego przedwojennego antysemity i narodowca, który pisał Parszawa zamiast Warszawa i Pokraków zamiast Kraków. I wcale byśmy o tym nie wiedzieli, gdyby nie przypomniał swego czasu tych spraw jeden z najcięższych adwersarzy Nowaczyńskiego, a często także jego dobry kolega Antoni Słonimski.

Nie o Słonimskim i nie o Nowaczyńskim jednak będzie dzisiejsza pogadanka. Dzisiaj porozmawiamy sobie o królewskim mieście Krakowie, które ma od długiego czasu, bo to już ładnych parę setek lat pewnie stuknęło, niezasłużenie dobrą prasę. Chciałbym ponadto, byśmy o Krakowie porozmawiali poprzez wydarzenia jak najbardziej współczesne. Żadnych dętych historii z paziami króla Zygmunta w tle. Zresztą po tym co napisałem w II tomie Baśni, sam zwrot „paziowie króla Zygmunta” nabiera takich znaczeń, że Biedronia można by nimi zawstydzić.

Mamy oto miasto Kraków, pradawną stolicę, osławioną w pieśniach, stolicę której mieszkańcy podkreślają swoją wyższość i jakość materiału z którego zostali wykonani, kiedy tylko im się na to pozwoli. W salonie24 miasto Kraków reprezentowane jest przez trzech bardzo charakterystycznych autorów, z których jeden ma już swoje lata i jest wielce zasłużony, a drugi to kompletny szczeniak, ale i tak jest zasłużony niejako apriorycznie, a trzeci to wręcz James Bond. Chodzi mi oczywiście o panów Bukowskiego, Wszołka i Gadowskiego. Obaj zajmują się tym co w naszym życiu najważniejsze i obaj mają ten charakterystyczny Krakowski dystans do otoczenia.

Wszyscy oni są w jakiś sposób związani z krakowskimi uczelniami i sytuacja na tych uczelniach, o ile dla Grzegorza Wszołka, może być w jakiś tam sposób tajemnicza, o tyle dla dwóch pozostałych panów jest jak sądzę przejrzysta. Na tyle przejrzysta, że żaden z nich, bojowników o prawdę i lepszą przyszłość, ani razu chyba nie zająknął się na temat tego co murach krakowskich wyższych uczelni się wyrabia. A warto by było po nie tak dawno mieliśmy ku takiej dyskusji wyraźny powód. Zanim opowiem o co chodzi, chciałbym rzec jeszcze słów kilka o treściach przekazywanych nam przez wyżej wymienionych. O ile Witold Gadowski prowadzi bloga, na tyle na ile oczywiście potrafi, z myślą o czytelnikach jego książek, co jest uważam uczciwe i żadnego fałszu w tym nie wyczuwam, choć książek Gadowskiego nie czytam, o tyle z dwoma pozostałymi jest kłopot. Sowiniec na przykład, czyli Jerzy Bukowski, to typowy człowiek renesansu (nie czytajcie II tomu Baśni jak niedźwiedź, nie czytajcie jeśli chcecie zachować intelektualne dziewictwo). On zna się na wszystkim, choć jest – jak sam wyznał – prostym filozofem. Nie tak dawno pisał o ochronie danieli czy jeleni w Tatarach i różnicach pomiędzy przepisami dotyczącymi tych zwierząt w Polsce i na Słowacji. Czy to nie fantastyczne? Prosty filozof, a jaka wiedza. Grzegorz Wszołek zaś przymierza się do roli męża opatrznościowego prawicy, arbitra i dobrego pasterza trzód czytelniczo-studenckich, które prowadził będzie na zielone niwy prawdy, gdzie trzody owe karmić się będą jego wyważonymi opiniami. To nic, że Wszołek ma zaledwie 15 lat, wyrobi się, zobaczycie. No, a poza tym jest z Krakowa. Deklaruje on ponadto przynależność do kasty dziennikarzy (dobrze słyszałem?), zupełnie jak wielki Witold Gadowski, który przeprowadza poważne śledztwa w imię prawdy i czystości sumień.

Ja mam więc do wyżej wymienionych mieszkańców Krakowa pytanie i prośbę jednocześnie. Dlaczego pracownik naukowy, bloger, człowiek renesansu, oraz dwóch krakowskich dziennikarzy, w tym jeden bardzo znany i sławny, nie zajęli się ani na chwilę sprawą Grzegorza B? Ba, oni się nawet chyba nie zajęli sprawą Brunona K., który przecież pracował na tej samej uczelni co Grzegorz B.

Niewielu z was o tym wie, bo żadna chyba poza Krakowską gazeta nie zająknęła się o tych wypadkach. Oto 9 listopada, w Krakowie dokonał samospalenia człowiek. Wstał rano, wyszedł z domu oblał się łatwopalnym płynem i rzucił na siebie zapałkę. Zmarł od rozległych poparzeń. Miał ponad 50 lat i był pracownikiem Uniwersytetu Rolniczego czy jak to się teraz ta uczelnia nazywa. Rzecznik palcówki nie udziela informacji prasie, rektor milczy, media tak samo. Milczą również „nasi”, bo drugie samospalenie w drugiej stolicy, w ciągu zaledwie roku to jest przecież nic. Prawda kochani mieszkańcy Krakowa, pracownicy tamtejszych uniwersytetów, myśliciele, dziennikarze i publicyści? Oczywiście, że nic, bo najważniejsze jest, by nikt o was niczego złego nie powiedział, ani nawet nie pomyślał. I ja się nie dziwię tutaj Sowińcowi, że on nie wspomniał ani słowem o Grzegorzu B i jego śmierci, bo on siedzi, jak przypuszczam, w samym środku tych spraw, które doprowadziły Grzegorza B, do samobójstwa, choć pracuje przecież na innym uniwersytecie, aż tak bardzo się te krakowskie uczelnie różnić przecież nie mogą. Dziwię się Wszołkowi i Gadowskiemu, że żaden z nich nie podjął tej sprawy, mając do dyspozycji dość duże przecież możliwości. No, bo przecież blog to nie jest mało, no i jeszcze redakcje, obaj współpracują przecież z jakimiś redakcjami. Tymczasem niczego się od nich nie dowiedzieliśmy o tej tragedii. Niczego nie dowiedzieliśmy się także z mediów zwanych, niczym proszki do prania, wiodącymi.

W Gazecie Krakowskiej zaś możemy przeczytać jedynie, że Grzegorz B, wieloletni pracownik uczelni, załamał się nerwowo po tym jak wręczono mu naganę. Człowiek pracował przez wiele lat bez zarzutu i nagle zaczęto go mobbingować, a potem wręczono naganę. I nic. Cisza. Uczelnia milczy, milczą media, milczą dziennikarze. Dobrze, że przynajmniej nie próbują robić ze zmarłego wariata. Kiedy podpalił się pan Żydek w związku z aferami skarbowymi, spotkało się to ze śladowym zainteresowaniem mediów, no i pan Żydek w końcu przeżył. Jest poparzony, ale żyje. Grzegorz B, zmarł. Jego sprawa zaś nie dotyczyła skarbówki i grubych afer, ale sytuacji na renomowanej, polskiej uczelni w najsławniejszym polskim mieście. Nie twierdze, że wszyscy dziennikarze powinni rzucić się na ten temat, ale sprawy takie jak obecność trotylu na skrzydłach samolotu w Smoleńsku, nie straciłby wiele gdyby przestali się nimi zajmować Wszołek z Gadowskim i miast tego przeszli się do kilku pracowników tego całego uniwersytetu, tak po prostu, jako przedstawiciele wolnych mediów. Czy ja wymagam za wiele? Chyba nie. Zwłaszcza Grzegorzowi Wszołkowi przydałby się taki zimowy spacer. Może by trochę ochłonął. Może także któryś z nich zadzwoniłby do Sowińca i poprosił go o jakieś informacje na temat tego co wyrabia się na tych uczelniach z pracownikami dydaktycznymi i administracją. On w końcu wie to najlepiej.

Nie mam do tego dzisiejszego tekstu dobrej pointy. Poczytajcie sobie sami o samobójstwie Grzegorza B, niemłodego już pana, których chciał dożyć emerytury.

 

9 listopada 50-letni pracownik Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie podpalił się na ławce w parku w Nowej Hucie (© Andrzej Banaś)

Co doprowadziło Grzegorza B. do popełnienia tak strasznego samobójstwa? Według psychologów, samopodpalenie to forma protestu. Krakowscy śledczy badają wiele wątków tej sprawy- także zawodowy. Nigdy się nie spóźniał 
Pan Grzegorz mieszkał z żoną i córką w niewielkim mieszkaniu w Nowej Hucie. Ot, zwykłe życie, ale był szczęśliwy. Uwielbiał podróżować. Czytał angielskie i rosyjskie gazety w oryginale. W przyszłym roku chciał zwiedzić Turcję - to było jego marzenie. Drugim było wybudowanie altanki, przy której mógłby uprawiać swoje warzywa, owoce i drzewka. Bo był takim ogrodnikiem z powołania.

∨ Czytaj dalej

GR("wstawReklame","reklama_srodtext");

Każdy pytał go o radę - kiedy sadzić, kiedy ciąć. Był niezastąpiony. Na swojej działce 20 km od Krakowa wszystkiego sam doglądał. 

- Był taki spokojny, pomocny, wrażliwy. Kiedy trzeba było pomóc komuś, na męża zawsze można było liczyć - mówi żona pana Grzegorza. Był miły i pełen galanterii, można powiedzieć - człowiek starej daty. - Miał ogromną klasę, takich ludzi już teraz nie ma. Ogromna kultura, niezwykła wiedza. Może to zabrzmi patetycznie, ale jestem dumny z tego, że go znałem - mówi jego wieloletni przyjaciel. 

Przez 20 lat pan Grzegorz zajmował się załatwianiem praktyk studenckich. Ze swoim ówczesnym szefem bardzo się szanowali. - Pracowaliśmy razem 17 lat, a moim podwładnym był przez 11 lat. Solidny, nigdy się nie spóźniał, słowny. A pracy było dużo - samo załatwianie 700 praktyk za granicą rocznie, w różnych krajach... Tam wszystko musiało być zgrane co do minuty. Zawsze było można na niego liczyć - mówi Andrzej Koziec, do 2006 r. przełożony pana Grzegorza, obecnie pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych na Uniwersytecie Rolniczym. Dodaje, że nie pamięta nawet, by jego podwładny kiedykolwiek chorował. - Zrobił dużo dobrego dla szkoły i studentów - sumuje Koziec. Dodaje, że pan Grzegorz zawsze dostawał od niego premie. Dodatkowo, cztery razy dostał nagrodę rektora (ostatnią w 2009 r.). 

Był bardzo skrupulatny. Wszystkie papiery miał pogrupowane w opisanych teczkach. Także tę, od której zaczęły sie jego kłopoty na uczelni. 

Stres i zapaść 
To było mniej więcej półtora roku temu. - Podjęto za męża decyzje, które były niezgodne z regulaminem. Chcieli, żeby się podporządkował komuś, kto nie był jego przełożonym. Żył w permanentnym stresie. 14 października 2010 r. miał zapaść - opowiada jego żona. 

Poprzedniego dnia pan Grzegorz wziął sporo tabletek na obniżenie ciśnienia, bo zdenerwowała go rozmowa z prorektorem. Jak opowiadał, po bardzo przykrej rozmowie usłyszał wtedy, że nie dostanie obiecanego dofinansowania studiów podyplomowych. - 14 października zasłabł na uczelni, przewieźli go do szpitala. Pamiętam, że lekarz krzyczał, że ciśnienie spadło mu tak strasznie... To była zapaść na tle nerwowym - mówi żona. 

Po tym zdarzeniu zapisał się na terapię do psychologa, by poradzić sobie ze stresem. Wtedy też razem z żoną zdecydowali, że trzeba działać. 8 grudnia 2010 r. pan Grzegorz wysłał pismo do Państwowej Inspekcji Pracy. Skarżył się, że jest mobbingowany. PIP przysłała kontrolę na początku 2011 roku. 

Inspekcja dopatrzyła się uchybień, choć niezbyt poważnych.- Inspektor skierował potem do uczelni wystąpienie, w którym wnosił o zapewnienie prawidłowego i bieżącego dostosowywania zakresu obowiązków pracowników do wykonywanej przez nich pracy oraz wprowadzenie polityki antymobbingowej - mówi rzecznik krakowskiej PIP Anna Majerek. Pana Grzegorza zaś przeniesiono do działu aparatury naukowo-dydaktycznej, w której przygotowuje się dokumenty do przetargów. Nie pracowało mu się tam dobrze. 

- Pani kierownik krzyczała na pracowników, ganiła ich jak dzieci w podstawówce. Zrozumiałam, że jest źle, kiedy mąż, tak zawsze oddany pracy, mówił rano: nie chcę tam iść - wspomina jego żona. - Panowała tam niezrozumiała dla mnie atmosfera. Gdy dzwoniłem do Grześka, rozmawiał ze mną oficjalnie, urzędowo. Tak jakby bał się zdradzić, że dzwoni kolega - mówi przyjaciel zmarłego. 

W rodzinie myśleli nawet, żeby poszukać mu nowej pracy. Tylko kto zatrudni 50-latka? Żona pana Grzegorza opowiada, że w ostatnim tygodniu przed śmiercią niechęć, by iść na uczelnię, jeszcze się wzmogła. 

Spokojny przed śmiercią 
8 listopada, w czwartek pan Grzegorz poszedł do pracy, a potem do hospicjum św. Łazarza, gdzie dwa razy w tygodniu uczył się na wolontariusza. Do domu wrócił późno. Był spokojny. Pokazał żonie naganę podpisaną przez prorektora uczelni ds. organizacji. 
- Myślałam, że serce mi stanie. Co oni tam nawpisywali? Ciężkie zarzuty, a żadnych konkretów. Jedyny konkret to było "samowolne opuszczenie stanowiska pracy" 31 października. A przecież mąż miał wtedy zwolnienie lekarskie! - zaznacza kobieta. - To pismo jest tak napisane, żeby złamać człowieka. Praktycznie każdy z tych zarzutów wystarczy, żeby go zwolnić dyscyplinarnie. Tylko dlaczego nie ma żadnych konkretów? - pyta przyjaciel pana Grzegorza. I dodaje: trzeba walczyć w obronie jego dobrego imienia. 
Pan Grzegorz z żoną długo wtedy rozmawiali i postanowili wyjaśnić sprawę. On położył się wcześnie, około godz. 22.- Wiem, że nie budził się w nocy, bo mam lekki sen - mówi żona. 

9 listopada rano, gdy po godz. szóstej wyszedł do pracy, coś ją zaniepokoiło. - Widzę, że zostawił portfel i nie zamknął drzwi za sobą jak zwykle. Wybiegłam na klatkę schodową, a tam cisza. Więc wyjrzałam przez okno. Widziałam go, czegoś szukał w aucie. Zawołałam "chodź tu!", a on jakby nie słyszał, bez reakcji. I poszedł - wspomina żona. Ubrała się i poszła go szukać. Kiedy doszła do zakrętu, za którym jest park, zobaczyła policyjne samochody. 

- Pomyślałam sobie wtedy: to on! Coś mu się stało! - opowiada. Kiedy policjant odkrył przykryte płachtą nogi jej śmiertelnie poparzonego męża, poznała go po spodniach. - Mój Boże! Nic nie przeczuwałam. Przecież on był wierzący - załamuje ręce. Przez pierwsze dni była w szoku. 

Przyjaciel Grzegorza też nic nie przeczuwał. Jeszcze 2 listopada widział się z nim i jego rodziną, dowcipkował, bawił towarzystwo. - Wtedy nic złego nie zauważyłem. Opowiadał mi co prawda wcześniej o kłopotach w pracy - że są jakieś wewnętrzne walki, wojenki. Ale nie sądziłem, że to wszystko jest aż tak poważne. Myliłem się. Teraz powiązałem wszystkie wydarzenia w czasie i układa mi się to w logiczną całość - opowiada. 

Dodaje, że zna Grzegorza B. od 17 lat, i to zna dobrze. - I wiem, że nie miał żadnego innego powodu do samobójstwa. Ani hazard, ani nałogi, kredyty czy kłopoty małżeńskie - przekonuje. Jest wstrząśnięty sposobem, w jaki jego przyjaciel się zabił. - Straszna śmierć. To nie było zwykłe samobójstwo, tylko manifest zaszczutego człowieka. W naszej cywilizacji na taką śmierć nie skazuje się nawet zwierzęcia - podkreśla. 

Dobry i zły jednocześnie?
 
Zapytaliśmy na uniwersytecie, co takiego się stało, że dotąd dobry pracownik, który dostawał nagrody i premie, nagle otrzymał tak sformułowaną naganę. Rzecznik Uniwersytetu Rolniczego odmówiła nam podania tej informacji. - Ze względu na toczące się postępowanie, chęć zachowania obiektywizmu oraz ze względu na fakt, że żądane informacje na temat dokumentów znajdujących się w aktach osobowych dotyczą sfery prywatnej byłego pracownika uczelni, a także przekazanie żądanych informacji może dotykać dóbr osobistych jego rodziny - wyłuszcza Izabella Majewska. Podobną odpowiedź otrzymaliśmy na pytanie o to, jak załatwili sprawę mobbingu, którą zgłaszał pan Grzegorz. 

O tym jak wyglądały relacje wewnątrz działu, w którym ostatnio pracował pan Grzegorz, wiemy tylko z jego relacji, powtarzanej przez bliskich. Próbowaliśmy zapytać jego najbliższych kolegów. Byli wystraszeni. Usłyszeliśmy, że przełożona zakazała im o nim rozmawiać. Ona sama też nie chciała nic powiedzieć na jego temat. Po naszej wizycie w tym dziale, pracownicy uczelni dostali jeszcze mailem oficjalne pismo, w którym przypomniano im, że informacji dziennikarzom udziela tylko rzecznik prasowy... 

Nie wiemy, czy pan Grzegorz nie miał innych kłopotów, o których mogli nie wiedzieć jego bliscy. Czy przykrości na uczelni i nagana mogły być jedyną przyczyną samobójstwa? - Tak - mówi psycholog Barbara Stawarz. Dodaje, że z punktu widzenia psychologicznego obiektywne przesłanki (mniejszy lub większy mobbing) nie są najważniejsze. - Z jego reakcji widać wyraźnie, że czuł się mobbingowany i opuszczczony. A w momencie, gdy dostał naganę poczuł, że może stracić dobre imię, które dla niego było bardzo ważne. Z opisu przełożonego i rodziny wynika bowiem, że to perfekcjonista, który dobrze się czuł w poukładanym świecie. Dlatego taka ocena jego pracy mogła go załamać - tłumaczy psycholog. 

Dodaje, że w takich sytuacjach nawet osoby zdrowe psychicznie mogą działać nieracjonalnie. - Jest też prawdopodobne, że był w stadium wyczerpania ciągłym napięciem i stąd miał wyolbrzymioną reakcję stresową - wyjaśnia Barbara Stawarz. Podkreśla też, że podpalenie się nie jest "zwykłym" samobójstwem. - To demonstracja, protest - ocenia. Dziś żona zmarłego ma żal do urzędników z uniwersytetu. 

- Nikt z uczelni nawet nie zadzwonił, żeby nam złożyć kondolencje... - mówi. - To skandal - kwituje jego przyjaciel. - Żeby po 20 latach pracy nawet nie zadzwonić, zapytać: w czym mogę pomóc? Brak mi słów - dodaje. 

Na klepsydrze pana Grzegorza rodzina kazała napisać: "tak dużo z siebie dawałeś, a tak mało chciałeś dla siebie". - Cały on- kwituje przyjaciel. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka