coryllus coryllus
4579
BLOG

Ludzie psy

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 52

 Nie ma prostszej rzeczy niż oszukać człowieka aspirującego do wysokiego ilorazu inteligencji. Wielokrotnie było to opisywane i wykpiwane, ale nic nie pomogło. Mechanizm działa nadal i wygląda na to, że działał będzie do skończenia świata. Napędzany jest bowiem pychą, a konserwowany pochlebstwami. Kolega Juliusz umieścił tu wczoraj informacje o najnowszym dziele Leona Tarasewicza, którego wykonanie polegało na tym, że profesor Tarasewicz pobrudził schody czy też podłogę dużą ilością farby, a na koniec powiedział, że zrobił to ponieważ w tym miejscu przed wojną stała synagoga.

To jest ten rodzaj koniunkturalnego chamstwa, z którym właściwie nie wiadomo co zrobić. Farba na podłodze i spalona synagoga. No i cała ta spirala nakręcana od lat, która przynosi profity rozmaitym hochsztaplerom. Nikt mi już bowiem nie będzie wmawiał, że Leon Tarasewicz reprezentuje sztukę, jakieś rzetelne umiejętności, czy cokolwiek poza skrajną bezczelnością. Tak się składa, że Tarasewicz jest z pochodzenia Białorusinem, co oznacza po prostu, że jest Białorusinem, a słowo „pochodzenie” dodaje się w takich razach właściwie nie wiadomo dlaczego. Jego pojawienie się na rynku sztuki dawno temu związane było z pewnym do dziś rozpoznawalnym rodzajem lansu, polegającym na tym, że trzeba trzymać w Polsce, w odwodzie jakichś geniuszy pochodzących z mniejszości, żeby – kiedy przyjdzie pora – udowodnić lokalsom polskiego pochodzenia, jak znikomą wartość reprezentują. Jestem głęboko przekonany, że taki mechanizm leży u samego spodu kariery Tarasewicza, a jeśli coś do tego dodać można, to pewnie jakieś nie przebadane kontakty z matką PZPR i innymi organizacjami pokrewnymi, które z niej wyewoluowały. Oczywiste jest, że w sztuce Tarasewicza, podobnie jak w sztuce innych, podobnych mu artystów nie ma nic. Poza nędzną i szmatławą intencją polityczną. Po prostu nie ma tam nic. Dlatego pan artysta musi usprawiedliwiać zapaćkanie schodów istnieniem synagogi.

Wróćmy jednak do mechanizmu. Ot początku lat dziewięćdziesiątych co jakiś czas pojawiał się na rynku pan od sztuki lub literatury, który demonstrował swoją inność. Tarasewicz to twardy zawodnik, mocno osadzony w realiach i mający poważne kontakty za granicą. A więc on akurat przetrwał i straszy nas do dziś. Został także o czym donoszę z satysfakcją, wychowawcą młodzieży. A satysfakcja moja bierze się stąd, że często słyszę o tym, że trzeba docierać do młodzieży. Tarasewicz dociera. Ma to zapisane w kontrakcie. Jeśli nie potraficie mili moi tego zakwestionować, nie zawracajcie sobie głowy młodzieżą. Nie wszyscy jednak przeżyli. Żył sobie do niedawna taki chłopiec pochodzący z Podbeskidzia nazwiskiem Nahacz. Wróżono mu wielką karierę choć był autorem słabym i niezdyscyplinowanym. Lansowała go Gazownia dość mocno, a jego książki wydawało wydawnictwo Stasiukowej. No i on się w pewnym momencie powiesił czy zabił w jakiś inny sposób, za co oczywiście nikt poza nim samym nie jest odpowiedzialny, bo przecież każdy dorosły człowiek odpowiada za siebie.

Nahacz nie miał jednak startu z Tarasewiczem, być może dlatego, że w hierarchii ustanowionej wśród artystów Białorusini notowani są wyżej niż Łemkowie.

Leona Tarasewicza zapamiętałem jeszcze z jednego powodu. Dawno, dawno temu udzielił on wywiadu GW i w wywiadzie tym opowiadał o swoich historycznych resentymentach oraz o rezerwie z jaką on się odnosi do Polski. I to jest właśnie to co mnie w Tarasewiczu fascynuje najbardziej. Bez Polski bowiem, bez jej całkowicie fałszywej hierarchii artystycznej, Tarasewicz nie znaczyłby nic. Po prostu nic. Nie byłoby go. Mógłby sobie wylewać tę farbę na podłogę, schody czy coś tam innego do, przepraszam za kolokwializm, usranej śmierci, i nie zrobiłoby to na nikim wrażenia. Świat Tarasewicza i jego miejsce w hierarchii konstytuowane jest przez tę właśnie dziwaczną koniunkturę, która podkreśla znikomość i marność Polski w stosunku do innych bytów, nie tylko politycznych. Myślę, że Tarasewicz zdaje sobie sprawę ze złożoności swojej sytuacji i – co trzeba mu oddać – zachowuje się dosyć dyskretnie. Nie epatuje jakimś szczególnym chamstwem, po prostu robi te swoje mazaje i dokręca do tego jakąś całkowicie fikcyjną narrację. No, ale widać coś tam w finansach pana Leona nie sztymuje ostatnio skoro się na ten numer z synagogą porwał. Inaczej tego występu nie potrafię sobie wytłumaczyć.

Moja żona zajęła się wczoraj czynnością tak dziwaczną jak czytanie tygodnika „Wysokie obcasy”, przywiozła to sobie od teściowej, która zawzięcie kupuje wydawnictwa Gazowni i sobie czyta do poduszki. W tygodniku tym znajdowała się informacja absolutnie wstrząsająca. Oto okazuje się, że artystka Katarzyna Kozyra robi zdjęcia w limitowanych seriach. Tak po prostu. Idzie i pstryka fotki, a potem robi 100 albo 200 odbitek. No i każde z nich następnie sprzedaje. Kozyra jest artystką, do której nie każdy może podejść, a jeśli już podejdzie nie może powiedzieć wszystkiego co chce, bo Kozyra spojrzy na niego w ten szczególny sposób i on może w tej sekundzie zniknąć albo zamienić się w żabę. Takie słuchy chodzą po środowiskach. No i ona właśnie sprzedaje te swoje limitowane fotografie po 100 tysięcy od sztuki. Kapujecie? 100 tysięcy! I teraz zobaczcie w jaki kanał wmanewrował się ten cały Tarasewicz. Musi kupować hektolitry farby, nosić to, brudzić się od stóp do głów, wąchać tę ohydną chemię, a na koniec jeszcze kłamać, że ma to coś wspólnego z synagogą. I na pewno za te swoje występy nie dostaje 100 tysięcy złotych. Tego jestem pewien. Nie dostaje nawet połowy tego co Kozyra za jedno zdjęcie. Biedny Leon, tak się dać oszukać.

O czym nam mówi ta dziwna rozbieżność w wynagradzaniu i ocenianiu artystów? O tym, że są hierarchie, do których biednym Białorusinom, nawet jeśli mają tytuły profesorskie, wstęp jest kategorycznie wzbroniony. Żeby tam wejść potrzebne jest coś szczególnego. Ja nie wiem co, ale mogę opowiedzieć z kim kojarzy mi się Katarzyna Kozyra kiedy na nią patrzę.

Otóż ktoś umieścił tu ostatnio link do filmu Mela Gibsona „Apocalypto” i tam pokazywane są takie dziwne kobiety z wyższych sfer społeczności Indian Maya. Wyglądają dość zaskakująco i mają albo poczernione albo spiłowane zęby. I kiedy na nie patrzyłem od razu pomyślałem o Katarzynie Kozyrze. A skoro pomyślałem o niej w tym kontekście to tam na bank musi w grę wchodzić jakiś poważny cyrograf. To jest właśnie to. To są sfery kapłańskie miasta, w którym nigdy nie odczytano ani kawałka Ewangelii. Dlatego właśnie Kozyra zarabia 100 tysięcy za zdjęcie i dlatego fakt ten rozbudza wyobraźnię różnych idiotek, które chcą być takie jak ona. Nic z tego dziewczęta. Dopóki nie zamordujecie własnego dziecka, dopóki nie wywrócicie na drugą stronę swojego mózgu i nie zaczniecie chodzić tyłem pod schodach prowadzących do najciemniejszych piwnic, pozostanie wam jedynie kasa w Biedronce. No chyba, że nauczycie się czegoś po prostu i zaczniecie na tym zarabiać. W to jednak nie wierze, bo za dużo jest dziś w telewizji programów lansujących wprost idiotyzm i nieuctwo. Tak więc drogi są dwie: niewolnictwo albo to drugie. A wybór zależy osobiście od każdego dorosłego człowieka. Myślę, że taki Nahacz, choć był tylko biednym, oszukanym dzieckiem, musiał coś przeczuwać i dokonał swojego wyboru.

Wszyscy pamiętamy wiersz jaki dawno temu kazano nam interpretować w szkole średniej, wiersz słaby, wtórny i podany z fałszywą intencją, a kończący się słowami: jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza?! Itd. itp...No więc ja ten wiersz chciałem teraz przypomnieć, głównie z tego względu, że o żadnej tarczy nie ma dziś mowy. Nikt o niej nie wspomina ani słowem. Zamiast tarczy mamy dziś zgodę i porozumienie. I to właśnie ma obronić ludzi przez zalewem zdjęć robionych przez Kozyrę, po 100 tysięcy sztuka. Jakiś pan tłumaczył mi ostatnio, żebym zamiast wściekać się na „naszych”, że pokazują w TV Republika Żakowskiego i Pastusiaka, zajął się robieniem własnej telewizji. Wtedy on, mieszkaniec stanu Ilinois mógłby leżąc w hamaku pstrykać sobie raz na Republikę raz na Coryllus TV i widziałby jak, cytuję, poszerza się obszar prawdziwej polskości.

Tak mniej więcej wygląda sposób w jaki przeciętni odbiorcy treści patriotycznych rozpoznają otaczającą ich rzeczywistość. Myślę więc, że powinniście już teraz zacząć zbierać pieniądze na zakup zdjęcia Kozyry. Jak już je nabędziecie, wtedy wystarczy zarżnąć kota, położyć go przed tym zdjęciem, na truchełku zaś ustawić miseczkę wypełnioną żółtkami z jaj kruka. Do miseczki domieszać powinniście trochę krwi, najlepiej własnej pochodzącej z rozciętej dłoni. No i oczywiście musicie zapalić świeczkę. Wtedy jest szansa, że ominą wasz dom, że nie wywloką was nocą z mieszkania i nie rozerwą klatki piersiowej nożem z obsydianu, nie wyrwą serca i nie rzucą nim o ziemię, żeby pękło. Jeśli wam się jednak wydaje, że uda się ten numer bez wydawania 100 tysięcy to jesteście w błędzie. Nie uda się. Nie macie szans. No chyba, że rozejrzycie się za jakąś uczciwą tarczą.

 

Teraz zaś chciałbym prosić wszystkich, którzy mogą i chcą, by kupowali książkę naszego zmarłego kolegi Tomasza Seawolfa Mierzwińskiego. Można ją nabyć pod tym adresem:

http://www.slowaimysli.pl/pozycja/alfabet-%20seawolfa/3

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka