coryllus coryllus
4458
BLOG

Ludzie i atrapy

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 55

 Dwa lata temu wydałem książkę pod tytułem „Atrapia”. Tytuł jest połączeniem dwóch słów satrapii i atrapy i opisuje to co mamy za oknem, czyli rzeczywistość fikcyjną i powszechnie nieważną, która jedynie aspiruje a jednocześnie dolegliwą i to w sposób perfidny. Sądziłem, że zbiór tekstów zawartych w „Atrapii” będzie się z czasem dezaktualizował i stanie się w końcu jedynie jakimś tam zbiorkiem kuriozalnych wspominków. Nic z tego. Przekonał mnie wczoraj o tym kolega Dzierzba swoim tekstem i Toyah, z którym rozmawiałem przez telefon.

Pojawił się na blogu Dzierzby tekst dotyczący piosenki zatytułowanej „Grażka”. Tekst szyderczy i jadowity, ale moim zdaniem całkowicie nieskuteczny wobec takich zjawisk jak ta piosenka i zastosowana do niej aranżacja. Obejrzyjcie sobie zresztą sami http://www.tekstowo.pl/piosenka,domowe_melodie_1,grazka.html

Nie mogę się też zgodzić z Toyahem, który twierdzi, że ten klip jest słaby i wtórny. On taki jest w rzeczywistości, ale jedynie pod względem artystycznym, jeśli chodzi o moc propagandową klip jest jest silny jak stężona strychnina i jak się postaram to zaraz Wam unaocznić.

Co jakiś czas nasz kolega Toyah inspiruje nas na swoim blogu jakąś muzyką. Mnie szczególnie chodzi o klipy, w których biorą udział ludzie młodzi, podający się za amatorów. Co to znaczy amatorzy w ich wypadku? To znaczy, że jeszcze są poza systemem, a chcieliby się w nim znaleźć, żeby zarabiać dobre pieniądze w jakiejś wytwórni płytowej i koncertować przy pełnej widowni. W rzeczywistości wielu z nich to prawdziwi zawodowcy, którzy znają się na graniu, na śpiewie i wiedzą co i jak ustawić, żeby było nie dość, że dźwięcznie, nie dość, że wdzięcznie to jeszcze uwodzicielsko. Toyah wielokrotnie pokazywał takie kawałki. Jeśli popatrzmy na clip z piosenką „Grażka” zauważymy, że jest to zrobiony podobnie. Jest to aranżacja „na naturszczyka”, mamy oto tyły jakiejś kamienicy w śródmieściu, mamy pojemniki do segregowania odpadów, mamy niszę w ścianie, a w tej niszy stoją muzycy. Oni wyglądają dokładnie tak samo jak ci młodzi brytole, są tak samo zrobieni. Dziewczyna ma w sobie szlachetność i prostotę, a ci dwa faceci przypominają sympatycznych gości z pubu, z którymi można coś zajarać i pogawędzić. Jeśli porównamy klipy brytyjskie i ten z „Grażką” zauważymy, że oni się nawet tak samo uśmiechają do siebie, wymieniają tak samo porozumiewawcze spojrzenia, w których jest ta charakterystyczna młodzieńcza skromność. O co mi więc chodzi, skoro jest tak samo? O ilość proszę Państwa. Toyah twierdzi, że na Wyspie takich zespołów jak ten co go tu widzimy są setki. Brytyjskie miasta pełne są dobrych i bardzo dobrych gitarzystów, którzy chcą robić kariery, co nie jest tam wcale łatwe, ale wiadomo, że każdy ma szansę. Ja wierzę Toyahowi, bo kiedy byłem w Londynie, widziałem i słyszałem ulicznych muzyków. Oni się niczym nie różnili, dla mnie przynajmniej od tego co nadają w radio. Widziałem także innych artystów, którzy wstępowali na ulicy, a byli tak fantastyczni, że można by ich zatrudniać w polskiej telewizji i zwolnić całą resztę z Moniką Olejnik na czele. Ci goście z Londynu zrobiliby taką oglądalność, że hej.

Był tam, a rzecz miała miejsce przed National Galery, obok pomnika Nelsona, jeden taki gość, który pokazywał numer cyrkowo kabaretowy. Otóż stał na skrzynkach po jabłkach, bez koszuli i przeciskał się przez pozbawioną żyłek, rakietę tenisową i jeszcze przy tym kawały opowiadał. Był naprawdę świetny, gapiło się na niego ze dwieście osób. Jeśli których z naszych pisarzy lub kabareciarzy zbierze na ulicy taką publiczność stawiam mu skrzynkę piwa. Wracajmy jednak do ad remu. Wyspa pełna jest dobrze wykształconych i dobrze wyćwiczonych sztukmistrzów, którzy robią kariery telewizyjne i uliczne zarabiając przy tym pieniądze. Podejrzewam, że niemałe, nawet ten gość z rakietą tenisową, miał kieszenie wypchane funciakami. Oni wszyscy rozumieją się w pół słowa i – podkreślam – każdy z nich ma szansę. Czym się od tej sytuacji różnią okoliczności nasze, czyli okoliczności atrapijne. U nas szansę mają jedynie wybrani, ale nie według kryterium artystycznego, tylko innego zgoła i nie chodzi tu o kryterium skuteczności propagandowej.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Wyspy, ja się mogę oczywiście mylić, ale trudno mi jest wyobrazić sobie młodego Anglika, który ma zaniżone poczucie własnej wartości. Ten gość z rakietą, na pewno na nic takiego nie cierpiał. Podobnie inni, którzy grali i śpiewali na ulicach. To byli sympatyczni, pewni swego ludzie. U nas mamy sytuację odwrotną. Ludzie młodzi są tak zdołowani, tak zniszczeni wewnętrznie, że o tym, by próbowali coś zaprezentować sami z siebie mowy być nie może. Jeśli zaś już się komuś to zdarza, to zwykle nie tym co trzeba. Pamiętam, mieszkałem kiedyś w akademiku, a za ścianą miałem faceta z gitarą, który ćwiczył całymi dniami, a potem grał w przejściu podziemnym pod uniwersytetem. Człowiek ten nie potrafił zaśpiewać żadnej piosenki, za to wydawał z siebie ciągi dziwnych i niezrozumiałych dźwięków tłukąc jednocześnie w struny gitary. Kiedy ktoś próbował mu wytłumaczyć, że może nie tędy wiedzie droga ku artystycznym spełnieniom, przewracał oczami, robił minę i mówił, że jego muzyka jest inspirowana muzyką buddyjską, inkaską, grecką, żydowską oraz cygańską. To według niego załatwiało sprawę. Zamiast sympatycznej piosenki mieliśmy teorię, która tłumaczyła jego dziwną aktywność. On nie był jednak groźny i nadal podejrzewam nie jest. Tu w ogóle nie chodzi o takich jak on.

Chodzi o to, że ludzie którzy mogliby w Polsce robić to co robią młodzi Brytyjczycy nie ruszą się z miejsca bez jakiejś legitymacji wydanej im przez kogoś ważnego. Przez Waltera Chełstowskiego na przykład, albo przez Owsiaka, albo przez kogoś innego, kto ma ważne papiery i decyduje. I tu dochodzimy do sedna, czyli do cyrografu. Jeśli młody Anglik chce zrobić karierę i idzie gdzieś do wytwórni płytowej z nagranym materiałem, albo robi sobie wraz z kolegami jedną z tych sesji, które pokazuje nam Toyah i nie jest przy tym tak głupi by startować w konkursach telewizyjnych, ryzykuje jedynie tyle, że ktoś mu powie: synu, nie nadajesz się, są lepsi.

W Polsce jeśli ktoś coś potrafi, zaraz otrzymuje szereg propozycji nie związanych z jego talentem, od propozycji łóżkowych począwszy na propozycjach złodziejskich kończąc. Najpewniejsze jest jednak to, że podsuną mu do podpisania cyrograf.

Jeśli przyjrzymy się najpopularniejszym w ostatnich latach debiutom muzycznym w Polsce, okaże się, że lansowane piosenki dotyczą albo stosunków płciowych opiewanych w sposób niezwykle naturalistyczny, co miało miejsce w przypadku Marii Peszek, albo artyści zaczynają szydzić z Kościoła, Pana Boga lub jak w piosence „Grażka” próbują coś powiedzieć o życiu nienarodzonych. Co dokładnie nie wiemy, bo tekst jest bełkotliwy i niezrozumiały, ale z uśmiechów i wymownych spojrzeń całej trójki domyślić się możemy, że nie chodzi tu o ochronę tego życia i szczęśliwe wychowanie dzieci, ale o coś wręcz przeciwnego. O radość płynącą z bycia wolnym, z grubsza rzecz ujmując.

W zeszłym roku mniej więcej w tym samym czasie pisałem tu o zespole, który występował pod nazwą „Kapela ze wsi Warszawa” a potem zmienił nazwę na „Ruta”. Jest to dość popularny zespół grający równie popularny dziś gatunek zwany folkiem. Chodzi o bardzo profesjonalne aranżacje starych ludowych kawałków, które rzeczywiście brzmią w tych nowych ujęciach bardzo dobrze i uwodzicielsko. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie treść utworów, która jest pod tę muzykę podkładana. Już po wysłuchaniu pierwszej piosenki widać, że nie chodzi tu o zabawę i sztukę, która daje radość ludziom, nie chodzi o to, by ludzie słuchając tego na ulicy nagle zaczynali tańczyć, jak to widzimy nie raz kiedy gra jakiś Murzyn, a inni Murzyni słuchają i nagle zaczynają się tańce, całkiem spontanicznie i bez słowa, co świadczy o jakości muzyki i emocjach jakie ona wywołuje. U nas chodzi o coś innego. Ja tylko przypomnę niektóre tytuły piosenek zespołu „Kapela ze wsi Warszawa” i zespołu „Ruta”, zapamiętałem dwa: „Zrucić księdza z kazalnicy” i „Z batogami na panów”. Ja je zapamiętałem ponieważ one dotyczą spraw, wokół których obraca się cała moja aktywność pisarska, czyli wokół struktury sieciowej Kościoła Katolickiego i wokół wielkiej własności rolnej. Jeśli mi ktoś teraz chce powiedzieć, że zwariowałem i tylko mi się zdaje, że to są sprawy istotne, niech się lepiej powstrzyma. Ci ludzie sami z siebie nie zatytułowali tych ludowych coverów w ten sposób. Nie o tym śpiewało się bowiem dawno temu na zabawach. Oni to zrobili bo wiedzieli, że takie są wymagania, że tak właśnie trzeba, żeby zrobić karierę i żeby się przebić. Trzeba określić się wobec Kościoła i wobec wielkiej własności, która nie jest zadłużona. I ci młodzi ludzie, którzy mogliby przecież śpiewać piosenki o lipce, albo o tym, że Kasia wyganiała wołki, kiedy się rozwidniało, podpisują ten cyrograf w ciemno. Nie rozumiejąc w ogóle co robią, bo przecież nie rozumieją tego, a gdybym im próbował tłumaczyć powiedzieliby, że zwariowałem. Nikt z nich nie zapyta także: co dalej. A co dalej? Ja mam kilka sugestii, ale chcę jeszcze opowiedzieć o innych wykonawcach.

Pod wczorajszym tekstem Dzierzby, gdzie jest link do tej nieszczęsnej piosenki o Grażce, ktoś wkleił tekst piosenki człowieka używającego pseudonimu Spięty. To jest ten facet, który śpiewał kiedyś piosenkę ze słowami „Tramwajem jadę na wojnę”. Była to sympatyczna aranżacja, która podobała się wielu osobom i wzbudzała żywe emocje. Pośpiewał sobie Spięty, pośpiewał, a potem ktoś przyszedł i powiedział mu, że może by coś o Panu Bogu napisał, ale nie w taki sposób jak dawniej, jak w piosence o Noem, na przykład, ale inaczej. I Spięty spiął się jeszcze bardziej i napisał. Piosenka jest o tym, że rzucił Pana Boga tak jak palenie papierosów. Tekst ma wymowę liryczną i szyderczą jednocześnie. Ja nie wiem, że tym ludziom nie przyszło jeszcze do głowy, by napisać piosenkę o macherach z rynku muzycznego, czy to nie dziwne?

Był kiedyś taki wokalista Grabaż, czy też może Grabarz, już sam nie wiem jak się tę jego ksywę pisało. Lansowano go ostro, a piosenka „Groszki i róże” była i jest nadal jedną z moich ulubionych, choć ja z zasady nie przywiązuję się do piosenek. No i nagle ten Grabaż czy też Grabarz zniknął. Nie ma go i już. Facet występował z grupą o nazwie „Strachy na Lachy”, z tego co wiem sam organizował koncerty, sam wszystko załatwiał i nie dzielił się zyskiem z pośrednikami. Nie wiem czy kazali mu pisać coś o Panu Bogu, ale jeśli tak to wygląda na to, że nie napisał.

Przejdźmy teraz do cyrografów i karier. Jaką karierę ma przed sobą Spięty? Gdzie on może trafić z tym swoim wyrazistym profilem? Myślę, że najpewniej na odwyk, bo scena muzyczna, na której rządzą Chełstowski z Owsiakiem, nie będzie miała za rok żadnych ofert dla Spiętego. Może wtedy wyjedzie do Londynu, znajdzie gdzieś na śmietniku starą rakietę tenisową i zacznie robić prawdziwą sztukę, kto to wie? A pamiętacie jeszcze Michała Cichego z GW, który na początku lat dziewięćdziesiątych napisał tekst o tym jak Powstańcy Warszawscy mordowali Żydów? Ponoć jest dziś mocno zaawansowanym alkoholikiem. A przecież tak dobrze się zapowiadał, tyle nadziei z nim wiązano i tak ładnie wyglądał i mądrze mówił. To są wszystko bardzo poważne sprawy proszę Państwa i nie dajcie się zwieść bełkotom takim jak ten, który słychać w piosence „Grażka”, trzeba się bez przerwy pilnować.

Uważam, że nie jest możliwe, by w kraju takim jak Polska, pełnym zdolnych młodych ludzi nie można było wykreować lub choćby tylko pokazać przez chwilę, młodych artystów, którzy mogą grać i śpiewać ładnie i inspirująco, bez kupletów w rodzaju „Zrucić księdza z kazalnicy”. Tacy ludzie są, ale nie mają odwagi, a jeśli ją mają to zwrócona jest ona wektorem nie w tę stronę co trzeba, jak to widać w przypadku Spiętego. Tacy ludzie są, ale im się od najmłodszych lat wmawia, że są śmieciami i gnojkami, że nie mają szans z innymi i do niczego się nie nadają, a jeśli już dostaną jakąś pochwałę do najpewniej z ust kogoś takiego jak Chełstowski. I to będzie najgorsza rzecz jaka może ich spotkać.

 

Na pociechę wszystkim dobrym, polskim muzykom, powiem jeszcze tyle, że z książkami jest podobnie. Pamiętacie jak opisywałem tu swoje przygody z wydawnictwem Demart, które jest mi winne ładny kawałek grosza? To jest to samo wydawnictwo, które wydaje Jankego i Rożka, tego faceta, co smaży parówki na słońcu w swoim samochodzie. Otóż ktoś odnalazł informację, że dawniej w papierach sądowych tego wydawnictwa figurował niejaki Robert Bartold. Pan ów jest dziś dyrektorem generalnym w MEN. I to wiele wyjaśnia, choć oczywiście niczego nie zmienia, ludzie, którzy nie płacą należności muszą je w końcu zapłacić, bo sądy jeszcze działają. Nawet wobec tych, którzy mają kolegów w ministerstwie i znają samego Igora Janke oraz potrafią usmażyć parówkę w samochodzie bez gazu. Swoją drogą to by dopiero była heca, gdyby Rożek ten numer z parówką pokazywał przez pomnikiem Nelsona w Londynie. Zarobiłby więcej niż tutaj i więcej niż w wydawnictwie Demart. Co do tego nie ma dwóch zdań.

 

Wspominamy znów Powstanie Warszawskie, zaplanowałem na sierpień wielką wakacyjną promocję. Jak pamiętacie I tom „Baśni jak niedźwiedź” zawiera 63 rozdziały, tyle ile dni, w wersji znanej i akceptowanej przez większość, trwało Powstanie. W sierpniu więc tom I Baśni oraz Audiobook kosztować będą po 25 złotych za egzemplarz plus koszta wysyłki. Promocja dotyczy tylko strony www.coryllus.pl Na mieście książki i płyta kosztują tyle co wcześniej, ale tak jak nadmieniłem, promocja trwa tylko miesiąc.

 

Jeśli ktoś poczuł po przeczytaniu powyższego przemożną ochotę zakupienia naszych książek, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do księgarni www.multibook.pl. Do księgarnihttp://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka