coryllus coryllus
5152
BLOG

Zawisza czarny idzie na kelnera albo o wdzięczności

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 109

 Pod moją wczorajszą notką rozpoczęła się arcyciekawa dyskusja, której dynamika brała się jak sądzę z różnic wiekowych pomiędzy dyskutantami. Ludzie młodzi i niedoświadczeni rozglądali się za wrogiem, któremu można by przysolić i w ten sposób definitywnie rozwiązać sprawę swoich kompleksów i zachamowań, a ludzie bardziej dojrzali mówili o czymś innym. Dla mnie najciekawszym wątkiem w całej tej dyskusji był ten dotyczący wdzięczności. Ktoś przypomniał polskich oficerów w Anglii, którzy po wojnie zostali zdemobilizowani i pozostali bez środków do życia. Niektórzy jak generał Sosabowski pilnowali jakiejś budowy inni jak generał Maczek polewali wódkę w barze. Pewnie czuli się nieswojo, ale nie mieli wyjścia. Gdyby posłuchali Churchilla, który jako alternatywę zaproponował im powrót do ojczyzny zarządzanej przez Stalina, zostaliby zamordowani. Pozwolono im żyć po prostu i oni raczej zdawali sobie z tego sprawę, a więc milczeli. Mistrz Pługa jednak poruszył jeszcze jeden aspekt tej sprawy, szalenie moim zdaniem istotny, chodzi o wdzięczność ludzi, którym ci oficerowie uratowali życie. Przywołał jako przykład nasz mistrz postać omawianą tutaj już raz, czyli niemieckiego przemysłowca nazwiskiem Raabe, który ratował Chińczyków przez Japończykami i czynił to z sukcesem. Kiedy po wojnie okazało się, że Raabe to jednak nazista i trzeba go posadzić do więzienia, z Chin przychodziły paczki do jego celi, a w paczkach tych było to, co Chińczycy uważali za niezbędne dla każdego więźnia. A że doświadczenia w tym względzie mieli poważne i nie dające się lekceważyć pan Raabe na pewno dostawał rzeczy właściwe i pasujące do jego ówczesnej sytuacji, a nie jakieś duperele.

I weźmy teraz tego Stanisława Maczka, który ma ulicę w każdym polskim mieście, tego wiecie, barmana z Leeds, czy gdzie on tam pracował, który zawsze ostatni schodził z lokalu, a jak się dwóch biło, to wyciągał spod lady pałkę i szedł ich rozdzielić, a wszystko to mimo sześćdziesiątki na karku. Ponoć ten Maczek ocalił miasto Breda od zniszczenia przez złych nazistów, to jest chciałem powiedzieć Niemców. I pyta nasz mistrz pługa, gdzie jest wdzięczność tych ludzi? Ja uważam, że to jest jedno z fundamentalnych pytań. Ja kiedyś zadałem podobne, a dotyczyło ono Ryszarda Kapuścińskiego, o którym Latynosi mówili Kapu, jak swego czasu doniosła GW, a potem zaraz przycichła. Kapuściński, jeśli brać serio treści zawarte we tej książce, miał tylu przyjaciół, że gdyby w ostatniej minucie życia krzyknął: dawać mi tu szklankę wódki! To by go w tej wódce utopili, tyle rąk ze szklankami by się w kierunku jego łóżka wyciągnęło. Jednakowoż jak go rozbolało biodro i musiał jeździć na rehabilitację, to go żona z Mokotowa na Bielany w samochodzie Tico woziła. Po tych cholernych warszawskich wybojach rzecz jasna, a jak kogoś kiedyś bolało biodro, albo choćby tylko jeździł samochodem Tico i ma wyobraźnie, to wie co to może znaczyć. I ja się wtedy zapytałem, powietrza się zapytałem, bo Domosławskiego nie było w pobliżu – ty? A z co tymi brykami co pod GW całymi dniami bez sensu parkują? Nie mogli go przyjaciele dwa razy w tygodniu na Bielany podrzucić? Okazuje się, że nie mogli. I z Maczkiem jest podobnie, ocalił miasto Breda, ale miasto Breda nie ocaliło jego. Z tymi miastami to trzeba jednak uważać, tej akurat intuicji będę wierny do końca. Miasto Breda było jak mniemam wdzięczne za ocalenie Brytyjczykom, a do Niemców i nazistów miało stosunek kwaśno pragmatyczny, to znaczy – myślę, bo nie wiem na pewno – że jak których z byłych podoficerów SS chciał otworzyć tam warsztat wulkanizacyjny to nikt mu trudności nie robił. To jest bardzo znamienne podejście do kwestii wdzięczności. Inne niż polskie. My mieliśmy u siebie takiego szkodnika i oszusta literackiego, który się nazywał Żeromski, Stefan Żeromski. Z niezrozumiałych przyczyn lubił go Piłsudski i ten Żeromski został pasowany na wieszcza odrodzonego państwa polskiego. Był to w istocie frustrat i tani erotoman, czego potwierdzenie znaleźć można gdzieniegdzie, ale naród był mu podobno wdzięczny. Za co ja się pytam? I czy na pewno naród? Słonimski w swoim „Alfabecie wspomnień” opisuje pogrzeb tego Żeromskiego. I rozmowę dwóch przekupek obserwujących owo wydarzenie. Jedna z nich mówi – biednego by tak nie chowali. A Słonimski z tego szydzi. I czemu? Czy to nie jest prawda? Biednego by tak nie chowali kochani. Stanisława Maczka by tak nie chowali, ani nikogo z nich. Tak się w Polszcze chowa jedynie hochsztaplerów. Później, kiedy już przyjdą lepsze czasy i każdy urzędas pewien jest, że udział w takim pogrzebie nie pogrzebie (trala lala) jego kariery to można se robić pompę, ale nie wcześniej. Wcześniej wszystko przebiega według prostej recepty, którą streszczę słowami: trrach, dziadka w piach! I po robocie. Co innego Żeromski. Jemu można dać mieszkanie na Zamku Królewskim, żeby miał wszędzie blisko i dobry widok z okna, a potem pochować go z pompą i jeszcze przez całe dekady torturować dzieci jego książkami. To wszystko uchodzi, bo zostało zadekretowane na szczeblu ministerialnym. A taki widzicie Kapuściński nie został zadekretowany, to tylko takie złudzenie było. Jak to trzeba uważać jednak z tymi Latynosami, co człowieka Kapu nazywają.

I jeszcze jedna historia. Oto w czasie okupacji działał w Warszawie „Agaton”, czyli Stanisław Jankowski, przedwojenny architekt i wojenny adiutant generała Bora-Komorowskiego, tego wiecie, co to Powstanie wywołał, żeby rękami Hitlera zrobić prezent Stalinowi. I on – ten Agaton – zostawił wspomnienia. Opisał w nich następującą sytuację – oto pod Warszawą zrzucono dwóch angielskich oficerów. Po co? HGW, jak mawiają na mieście. Pół stołecznej konspiracji narażało swoje życie, żeby tych gości uratować przed aresztowaniem. Latanie po mieście w przebraniu, zmiana lokali, pieniądze wydawane w nadmiernych ilościach i ponoszone w nadmiernych ilościach ryzyko. Koordynatorem tej zabawy w chowanego była żona Agatona Jankowskiego. I wszystko się udawało, ale ciągle nie było wiadomo po co ci faceci są w mieście, czego oni tam szukają, poza tym oczywiście, że narażają życie niewinnych i domagają się cygar oraz whiskey. Nikt się tego nie dowiedział do końca, bo latający za nimi Niemcy okazali się w końcu sprytniejsi. Aresztowali żonę Agatona, jego teściową oraz kilka jeszcze osób. Aresztowali także tych Anglików. Żona i teściowa umarły w Oświęcimiu a reszta Polaków też jakoś niewesoło skończyła. Po Powstaniu, tym co wiecie – prezentem dla Stalina było – Agaton trafił do obozu jenieckiego i tam spotkał obydwu Anglików, którym jego żona ratowała życie. Obaj byli w mundurach, obaj byli w formie, a jeden to nawet powiedział Agatonowi, że mu przykro z powodu śmierci żony. Drugi zaś udał, że go nie rozpoznaje. Czy przy takim układzie emocji można się dziwić, że miasto Breda nie zaproponowało Maczkowi posady barmana w barze na dworcu? Oczywiście, że nie można. Trzeba trzymać pion i nie dziwić się zbytnio. No chyba tylko temu, że ci naziści to jednak mają szczęście. Paczki od Chińczyków, patrzcie, Państwo, patrzcie...ale fart....

 

Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Gdzie trwa promocja książki Baśń jak niedźwiedź tom I i audiobooka. Do tego jeszcze sprzedajemy książkę pod tytułem „Dom z mchu i paproci”, wszystko w cenie 25 złotych plus koszta wysyłki.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka