coryllus coryllus
4891
BLOG

Tani jak bard

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 174

 

Cytowałem to już kilka razy, ale jeszcze powtórzę. W zapomnianej już sztuce pod tytułem „Kolacja na cztery ręce” opowiadającej o hipotetycznym spotkaniu Bacha z Haenldem, Roman Wilhelmi grający Georga Fryderyka Haendla wygłasza taką oto opinię: trzeba pisać oratoria, one są tanie i bardzo dobrze się sprzedają. Tylko nie może być za dużo o Matce Boskiej, bo Żydzi nie przyjdą. To jest opinia fachowca, wygłoszona w sztuce napisanej przez innego fachowca, nie wolno więc jej lekceważyć. O czym ważnym chciał nam powiedzieć Georg Fryderyk Haendel w tej sztuce? O tym, że koszta uzyskania efektu propagandowego są szalenie ważne. Być może najważniejsze, bo nie chodzi przecież tylko o to, by oszczędzić trochę czasu i parę dolarów, a przede wszystkim o to, by uzyskać efekt autentyczności. Wszyscy poważni oszuści od Davida Copperfielda począwszy na Józefie Jędruchu kończąc przywiązywali dużą wagę do tego przedstawić się jako ludzie autentyczni. To jest wbrew pozorom wielka sztuka, a główna trudność polega na tym, że trzeba się zaprezentować przed odbiorcą masowym, który natychmiast wyczuje wszelkie przekłamania i aspiracje. Odkryje jednym słowem, czy artysta należy do tego samego świata czy nie. Jasne jest, że komuś takiemu jak Copperfield dużo łatwiej jest zagrać autentycznego faceta, bo on umie wyciągać króliki z kapelusza. Wystarczy więc, że się uśmiechnie tym swoim brylantowym uzębieniem, powie coś o ostatnim meczu Jets'ów i gotowe, wszyscy wierzą, że jest autentyczny. Gorzej mają ci, co tylko grają i śpiewają, a nie umieją nic zrobić ani z królikiem, ani z kapeluszem. W Polsce jest kilka sposobów na to, by wydać się autentycznym artystą. Pierwszy polega na tym, że trzeba mówić, albo pisać, albo śpiewać o seksie i w tej konkurencji niedoścignionymi mistrzami są księża Mądel i Lemański, drugi zaś polega na tym, by lansować treści patriotyczne.

Ten drugi sposób jest łatwiejszy, bo nie ma póki co w Polsce tak silnych ekspertów od patriotyzmu, jacy są w branży seksualnej. Stąd mało kto potrafi zweryfikować autentyzm twórcy patriotycznego. Wczoraj próbował to zrobić Toyah, ale jego intencja nie została dobrze odebrana, nawet przez moją żonę, która upierała się, że refren piosenki Kołakowskiego o Łupaszce to nie jest żaden kankan tylko po prostu kujawiak. W mojej ocenie nie ratuje to Kołakowskiego ani jego twórczości, no, ale każdy ma prawo do własnego zdania.

Obrońcy Kołakowskiego, co rzuca się w oczy od razu, nie mają szans na to, by zyskać uznanie w oczach masowej publiczności. Dzielą bowiem twórczość na elitarną i plebejską. To jest nie do utrzymania, ponieważ prawdziwy autentyczny, masowy odbiorca dzieli twórczość na gównianą i tę, która mu się podoba. Innych kryteriów nie zna, a jeśli ktoś próbuje je wprowadzać i z tych nowych kryteriów próbuje zbudować płaszczyznę porozumienia z masowym odbiorcą, narażony jest co najmniej na pogardliwe wzruszenie ramion, a czasem może nawet dostać fangę w nos. Ludzie z branży, o których zespół Lady Pank śpiewał – zawsze chętni by pianę bić – mają jednak takie ambicje, by płaszczyznę porozumienia zbudować. Na co liczą? Na pewne schematy, które według nich się nie starzeją oraz na zmęczenie i znudzenie odbiorcy. Jeśli przez kilkadziesiąt lat nie można powiedzieć dobrego słowa o podziemiu niepodległościowym po roku 1945, to – w ich ocenie – wystarczy, że jakiś szarpidrut wyjdzie i zacznie zawodzić: OOOOO! Zabili ich, zabili! OOOO! I już. Jakość nie ma tu nic do rzeczy, bo nie po to psuje się muzykę i oducza ludzi myślenia kategoriami estetycznymi, żeby utrudniać zadanie bardom patriotycznym. Chodzi o to, by ludzie zmęczeni odkryli jakieś nowe, autentyczne treści zaprezentowane według znanego schematu. Ten schemat w Polsce wypracował Jacek Kaczmarski, który zerżnął go wprost z Louisa Llacha i Wysockiego. Ja o tym Llachu nic nie wiem, ale o Wysockim wiem sporo. To był ten facet, który grając na najbardziej popularnym sowieckim teatrze i występując w filmach produkowanych przez komunistyczną wytwórnię robił jednocześnie za opozycjonistę. I to właściwie powinno załatwić sprawę bardów. Oni są jak tanie oratoria, które się bardzo dobrze sprzedają, ale nie może być za dużo o Matce Boskiej, bo Żydzi nie przyjdą. To właściwie wyczerpuje definicję współczesnego barda. Pozostaje definicja historyczna, która obrosła bardzo uwodzicielskimi znaczeniami, podobnie jak znane wszystkim pojęcie „trubadur”. Podejrzewam jednak, że rzeczywista funkcja tych zawodów była inna niż deklarowana, ale na jej omówienie przyjdzie jeszcze czas. Wracajmy do Kaczmarskiego. On zrealizował i właściwie załatwił na długie lata, a być może na zawsze, sposób prezentowania treści patriotycznych. Użył do tego sposobu, który polskiej tradycji jest z gruntu obcy, czyli samotnego śpiewania z gitarą i uwodzenia tym śpiewem publiczności. To są numery, których źródło bije gdzieś w niemieckich świetlicach ludowych i rosyjskich koszarach. W tradycji polskiej mieści się jedynie fortepian lub klawikord ustawiony w salonie i niewiele ponadto. No, ale aktywność Kaczmarskiego, człowieka niewątpliwie utalentowanego przekonała wszystkich odbiorców treści patriotycznych, że – jak mawiają Czesi – to je ono. Kiedy zabrakło Kaczmarskiego wielu ludziom wydawać się zaczęło, że wystarczy gitara, koszary albo świetlica i już, gotowe. No i jeszcze ten głód emocji oraz usprawiedliwienia wydane przez subtelnych znawców, którzy zdecydowali, że jest sztuka elitarna i ludowa. Bard musi się ustawić w tym drugim obszarze i załatwione. Otóż nie załatwione, bo treści, talent i metoda muszą ze sobą korespondować, żeby wywołać określony efekt. Oratoria pisane przez Kołakowskiego na pewno nie sprzedawałby się tak dobrze jak oratoria Haendla, nawet jeśli nie byłoby tam ani jednej sugestii dotyczącej Matki Boskiej. Żydzi i tak by nie przyszli. Ktoś może się teraz bronić argumentem, że właśnie o to chodziło Kołakowskiemu, ale to kiepski zwód, bo ja jestem prawie pewien, że jest właśnie na odwrót.

Wróćmy teraz do rosyjskości tej aranżacji „na barda”. Otóż Rosjanie są mistrzami tej formuły, do tego stopnia, że potrafią robić jej parodie, co mam nadzieję udowodniłem puszczając tutaj piosenkę o kozakach jewrejach. Wybrano tę konkurencję w Rosji właśnie dlatego, że jest tania i nie wymaga zbyt wielu tajniaków do ochrony. To samo jest tam z chórami, muszą być albo wojskowe albo kozackie. Wszystkich łączy przysięga i wiadomo, że nikt nie zwieje, a jak zwieje to już po nim. Bard zaś jest sam i poprzez swoją samotność ułatwia pracę wszystkim.

Ktoś może powiedzieć, że jemu się lansowane w ten sposób emocje podobają. Może nawet powiedzieć, że one budują wspólnotę. Otóż moim zdaniem jest to złudzenie. Wspólnotę buduje fortepian albo klawikord w salonie, gdzie zebrali się ludzie nie mający zbyt wielu powiązań z tajną policją i wydziałem propagandy jakiegoś ministerstwa. W przypadku koszar lub świetlicy, albo jakiegoś namiotu czy koncertu na wolnym powietrzu o żadnej wspólnocie nie ma mowy, jest tylko jednostronny przekaz. Treść tego przekazu jest dla ludzi przytomnych jasna – nie słuchajcie tego, bo tam siedzą tylko przegrani frustraci pilnowani przez tajniakow. Utożsamianie się z taką grupą może oczywiście dawać wiele satysfakcji, o czym codziennie przekonują się czytelnicy bloga RRK czy starego, ale nie tworzy wspólnoty, która skutecznie będzie konkurować z innymi wspólnotami. A o to chyba wszystkim chodzi? I nie wykręcajcie się, że nie, że wy chcecie tylko posłuchać o zrywaniu paznokci Pileckiego i w ten sposób podnieść się na duchu. To przecież niemożliwe.

 

Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Gdzie trwa promocja książki Baśń jak niedźwiedź tom I i audiobooka. Do tego jeszcze sprzedajemy książkę pod tytułem „Dom z mchu i paproci”, wszystko w cenie 25 złotych plus koszta wysyłki

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka