coryllus coryllus
6704
BLOG

O szklanych pagórkach, na których siedzą emeryci

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 224

 Od dzieciństwa właściwie nie miałem zaufania do ludzi ujmujących i szczerych. Pewnie brało się to z wrodzonej podejrzliwości, ale nie ma to znaczenia, bo cechę tę uważam do dziś za wielką wartość , która uchroniła mnie przed kilkoma poważnymi pułapkami. Wpadłem co prawda, w kilka innych, bo człowiek ma z natury skłonność do przesady. Każdy więc świr demonstrujący swoje szaleństwo, a nieraz i agresję w sposób widowiskowy i barwny, znajdował we mnie wdzięcznego słuchacza. I nie było takiego wariata w pociągu, w którym zwykle jeździłem ze szkoły do domu, który nie wpadłby na pomysł, żeby się do mnie przysiąść i pogawędzić. Z ujmującymi było inaczej, oni wywoływali we mnie nie przepartą chęć do szyderstwa. Po kilku minutach rozmowy bowiem okazywało się, że są albo biednym nieszczęśnikami z całą furą emocjonalnych deficytów, albo starymi pedałami, albo chcą po prostu pożyczyć pieniądze.

Dziś jest już troszkę inaczej, bo dojrzałem przecież, pewne stare nawyki jednak zostały. Kiedy więc czytam w komentarzu Eski, że bard nazwiskiem Andrzej Kołakowski nie bierze pieniędzy za swoje występy, zaczynam się niepokoić. Kiedy czytam, że wszystko co czyni ów pan i jemu podobni, odstawiane jest po to, by wywołać proste wzruszenia u równie prostych ludzi, zaczynam się niepokoić. Myślę, że słusznie, bo zaraz potem po wpisaniu nazwiska tego Kołakowskiego w wyszukiwarkę i wyskakuje mi strona wydawnictwa „Antyk”, na której koncert tego pana jest umieszczony w kategorii produktu, jak książka albo płyta i kosztuje 1000 złotych. To jest szalenie ciekawe i już widzę miny tych wszystkich szczerych i miłujących proste uczucia ludzi, którzy od wczoraj szydzą z Toyaha, w chwili kiedy ja umieściłbym w swoim sklepie taką opcję. Oto wśród książek jest jeszcze jeden produkt – wieczór autorski z coryllusem w cenie 1000 złotych. Ze mną jednak jest tak, że ja naprawdę nie biorę pieniędzy za spotkania autorskie, a jedynie domagam się zwrotu kosztów podróży, który zwykle nie są wysokie. Ktoś może powiedzieć, że ja na niczym nie gram, więc nie mogę się tutaj sadzić. No, ale są też inni ludzie, którzy nie grają, a pieniądze biorą, o co więc chodzi? O to mianowicie, że Kołakowski i jemu podobni adresują swój przekaz do prostych ludzi. Ponieważ jesteśmy tu wszyscy miłośnikami precyzyjnych definicji, spróbujmy sobie jasno zdefiniować to pojęcie. Kim są według eski i ludzi, którzy wczoraj atakowali toyaha prości ludzie? To są po prostu emerytki związane z Kościołem. O nie tutaj chodzi, a nie o kogoś innego. Jestem tego pewien, bo kiedy ci sami miłośnicy prostych emocji płynących do samego serca zaczynają mówić o młodzieży, włączają im się inne lampki na hełmofonach i skafandrach. - Musimy trafić do młodzieży – wołają przez tę przyciemnioną szybkę i wyciągają zza pazuchy płytę rapera Tadka. Raper Tadek z pewnością bierze pieniądze za koncerty i tu nikt mi nie będzie ściemniał, że wobec młodzieży stosowana jest jakaś taryfa ulgowa.

Chciałbym teraz zrobić małą dygresję. Ja tu nie atakuję Andrzeja Kołakowskiego i jego sposobu na życie, ale pewien szczególny sposób manipulowania odbiorcami, którym posługują się blogerzy, komentatorzy, a przede wszystkim wydawcy. Otóż sposób ten polega na wyemitowaniu ze swojej głowy, tak to muszę nazwać, bo inne słowo tu nie pasuje, na wyemitowaniu powiadam, obrazu odbiorcy idealnego. Raz będzie to staruszka, która za 50 lat, pracy w biurze dostaje 1200 złotych emerytury i lubi sobie posłuchać o tym jak Stalin dręczył Polaków na Syberii, a raz młodzieniec, który nie potrafi zaleźć sobie pracy, bo do każdej jest za dobry i dlatego ma wielką potrzebę słuchania buntowniczych tekstów śpiewanych przez bardziej odeń rozgarniętych raperów. Taki odbiorca rzecz jasna nie istnieje, ale pycha pchająca ludzi do wiary w niego jest olbrzymia. I jeszcze wszyscy ci emitenci odbiorców idealnych są święcie przekonani, że racja jest po ich stronie. Otóż nie jest. Nie jest z kilku prostych powodów. Po pierwsze: Kołakowski jednak bierze pieniądze za swoje występy, po drugie istnieją nie do końca rozpoznane związki pomiędzy wytwórniami płyt z muzyką patriotyczną, od ballad począwszy, na rapie kończąc. Po trzecie wreszcie mechanizm wyciskania łez i pieniędzy ze układu: bard z gitarą+plus publiczność opisał dokładnie Kaczmarski w przetłumaczonej na polski pieśni Luisa Llacha pod tytułem „Mury”. Pierwsze słowa tej pieśni brzmią: on natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt. Chcę tu szczególnie zwrócić uwagę na drugi człon tego zdania: ich nie policzyłby nikt. Chcę również zwrócić uwagę na relację pomiędzy wykonawcą, a publicznością, która występuje w tej frazie. Otóż chodzi o to, że owi niepoliczalni zjawili się na koncercie ze względu na młodego natchnionego i jakość przez niego wytwarzaną, która to jakość wywołuje gwałtowną eksplozję emocji, z którymi nie da się w żaden sposób polemizować. Do czasu, aż rewolucja nie pozjada własnych dzieci oczywiście, czyli przez kilka ładnych lat. Żadna z wymienionych funkcji nie zachodzi w przypadku naszych rodzimych wykonawców melodii patriotycznych. Jeśli zaś jakaś już się pojawi to jako karykatura jedynie. Ludzie w sali gdzie koncertuje nasz bard są jak najbardziej policzalni, artysta nie umie wytworzyć żadnej jakości, a do wywoływania emocji służą mu nazwiska ludzi pomordowanych dawno temu oraz opisy sytuacji, znanych wszystkim zebranym z tysiącznych opowieści rodzinnych, albo wręcz z autopsji. Opisy te nie są ani autentyczne, ani piękne, ale jeśli podłożymy pod nie muzykę uzyskamy efekt znany wszystkim z barów dworcowych: jeśli jest wódka, śledź może być stary, bo i tak nic nie poczujemy. Kiedy ktoś, tak jak ostatnio toyah i ja, zwróci uwagę na pewną niestosowność tych eksploatacji, podniosą się głosy, nie nie rozumiemy prostych ludzi, że nimi gardzimy i jeszcze siedzimy na jakimś pagórku, z którego nie chcemy zejść i pobratać się z tymi, co mają w sercach autentyczne emocje. Ja bardzo przepraszam, ale mało co potrafi ,mnie tak w...ić jak tego rodzaju brednie. Ja w przeciwieństwie do Kołakowskiego nie biorę pieniędzy za swoje występy. Sprzedaję jedynie książki, z których utrzymuję siebie i rodzinę. Idzie mi dobrze, ale to moja zasługa. Nie używam do promocji tych książek nazwiska majora Szyndzielarza, ani nikogo z pomordowanych, nie lansuję się na tych ludziach. Przeciwnie, do promocji i sprzedaży służą mi takie nazwiska jak Albrecht Hohenzollern na przykład, sztuka zaś polega na tym, by jakość pojawiła się w tym miejscu gdzie się jej nikt nie spodziewa. Nie mam etatu na uniwersytecie jak pan Kołakowski, a moja emerytura jeśli do niej dożyję starczy mi na dropsy i śmierdzącego śledzia w barze dworcowym. I na to wszystko przychodzi eska, również pracownik wyższej uczelni, oraz różni pozatrudniani na państwowych posadach szydercy i mówią, że ja i toyah siedzimy na pagórku? A co to jest do ku..wy nędzy?! Festiwal jakiś? I co jeszcze może? Może powinniśmy wydać przewodnik po własnych książkach, żeby je prości ludzie lepiej zrozumieli? Albo może powinniśmy zaangażować się w jakąś działalność patriotyczną za darmo, żeby wreszcie uzyskać przebaczenie i akceptację wszystkich usadowionych na różnych stołkach komentatorów? Co? O to chodzi?! A pocałujcie mnie wszyscy w sam środek czoła!

Przyjrzyjmy się może jednak innym szpagaciarzom z branży patriotycznej, zostawmy już Kołakowskiego. Weźmy takiego Piekarczyka. Gdyby chodziło w tym interesie o uzyskanie jakości Piekarczyk nie miałby najmniejszych szans, jako poeta i jako śpiewak. To jest nędza nie do opisania po prostu. Pan ten jednak ma się dobrze, jest przedstawiany jako bard prawicy, który wyśpiewuje treści ważne dla ludzi z tą prawicą się utożsamiających. I wszyscy dyskretnie milczą, słysząc jak on zawodzi, bo przecież nie wypada krytykować Piekarczyka, skoro został zadekretowany gdzieś wysoko i redaktor Sakiewicz uważa, że on akurat się nadaje. Piekarczyk wydaje płyty i na nich zarabia, jest zapraszany na różne koncerty również za granicę i z pewnością za swoje występy pobiera honorarium, jemu jednak nikt nie powie, że siedzi na jakimś pagórku, bo on trafia ze swoimi treściami do serc prostych ludzi. I teraz dochodzimy do rzeczy najważniejszej do macherów od promocji treści patriotycznych. Najpierw ostrzeżenie. Ostatni raz wysłuchałem wiosną tego roku propozycji współpracy nie popartej ani umową, ani solidnym wynagrodzeniem. Jeśli jeszcze raz ktoś podejdzie do mnie z czymś takim, opisze go na blogu. Teraz tego nie zrobię ze względów, które dla wszystkich zainteresowanych są mam nadzieję zrozumiałe, ale jeśli zrozumiałe być przestaną, nie zawaham się. Nie będę ponadto wysłuchiwał propozycji wydawców, przedstawicieli wydawców, producentów, którzy w zamian za wydanie moich tekstów na jakimś nośniku domagają się dożywotnich praw do tych tekstów. Czy wszyscy zrozumieli o czym mówię? Czy eska też zrozumiała? Jeśli nie powtarzam jeszcze raz. Uwaga! Pokazuję i objaśniam! Ponieważ sukces Radia Maryja wzbudził wśród drobnych kombinatorów różne nadzieje, próbują oni ten sukces powtórzyć na mniejszą skalę, dostępnymi sobie środkami. To jest oczywiście niemożliwe, ale oni tego nie rozumieją, bo jedyne co im siedzi w głowie to przekonanie o własnej wyjątkowości. I nic ponadto. Własne nieudacznictwo ludzi ci łączą, niczym profesor Geremek, z niedojrzałością społeczeństwa albo ze spiskiem złych, którzy się na nich zawzięli. Sukcesy innych zaś to wynik tajnych układów z diabłem, a w najlepszym razie z generałem Dukaczewskim. I ja tu nie mówię o jakichś podwórkowych biedakach, co do trzech nie umieją zliczyć, ale o ludziach, którzy mają marzenia, poważne marzenia i poważne plany.

Korzystając z dostępnym ich zmysłom środków i pokładając wiarę w to, że świat wykreowany przez media elektroniczne jest światem rzeczywistym, próbują oni wyprodukować coś, co porwie tłumy i przyniesie im pieniądze. Jakiegoś młodego natchnionego. Ponieważ jednak więksi od nich przerobili scenę muzyczną w taki sposób, że młodzież nie słucha już bardów, pozostaje więc rap, no, ale rap średnio się nadaje do lansowania treści patriotycznych, a rynek jest taki, że wszystko, nawet bardowie wymaga nakładów na promocję. Środków na to nie ma pozostaje więc jakieś chałupnictwo albo...no właśnie...albo poszerzanie oferty. Był kiedyś bard Kołakowski. No to może go trzeba przypomnieć? A czemu nie? Jest Piekarczyk. Ale on nie umie śpiewać. No to co...kogo to kurna obchodzi? Nie umie, nie umie, pogra trochę i się nauczy, najważniejsze, żeby mu ktoś certyfikat wystawił. Może Sakiewicz? Dobry pomysł! A kogo by tu jeszcze wciągnąć? Może jakiegoś blogera? E, blogera...? To nudy same są....

Prości ludzie i proste prawdy. Dawno temu Tomasz Wołek wydał książkę z artykułami poświęconymi jego duchowemu mentorowi Henrykowi Krzeczkowskiemu. Książka ta nosiła tytuł „Proste prawdy”. Ja ją wszystkim Państwu polecam gorąco, warto ją znaleźć, zakupić i zobaczyć kto jest autorem umieszczonych tam tekstów oraz czego owe teksty dotyczą. W większości są to bardzo empatyczne i ciepłe opowieści o dobrym, miłym i szlachetnym człowieku, który miał serce i patrzał w serce. A prócz serca miał również umysł i potrafił umysłem tym czynić dobro. Naprawdę. Nic nie zmyślam. „Proste prawdy” pod redakcją Tomasza Wołka. Z serca do serca.

 

Wszystkich, którzy tak jak ja nie darzą przesadnym zaufaniem ludzi ujmujących i ostentacyjnie szczerych zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić nasze książki. Do pierwszego września trwa promocja na I tom Baśni jak niedźwiedź oraz na opowieść o przenoszeniu domu ze wsi zatytułowaną „Dom z mchu i paproci”. No i na audiobooka oczywiście. Wszystko w cenie 25 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka