coryllus coryllus
3784
BLOG

Syn pana prefekta dał głos

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 20

 Już to kiedyś pisałem, ale jeszcze powtórzę: w mojej ocenie istnieje duże podobieństwo pomiędzy medialnym guru Erykiem Mistewiczem, a znanym dawniej pisarzem komunistą Louisem Aragon. Ten ostatni nazywał się w rzeczywistości Louis Andrioux i był imiennikiem swojego papy, piastującego urząd prefekta policji w czasach najczarniejszych afer i manipulacji medialnych III republiki. Tata pana Eryka nie doszedł co prawda do aż takich zaszczytów, ale był naprawdę blisko. I jeszcze coś łączy Mistewicza z Aragonem – Francja. O ile mnie pamięć nie myli Eryk Mistewicz pokończył tam jakieś czarnoksięskie kolegia. No i wczoraj to nasze rodzime wcielenie syna pana prefekta powiedziało, że to co się dzieje na ulicach w Warszawie to nie jest Europa. Ja już nie mam ochoty drwić, bo do kogo niby jest ta mowa – to nie jest Europa? Do dzieci z podstawówek? Chodzi o coś innego. Kiedy płonęły przedmieścia Paryża to Paryż był Europą panie Mistewicz, czy nie? Kiedy czarni rozwalali Los Angeles to mieliśmy do czynienia z cywilizowaną Ameryką, czy nie? Kiedy w Londynie piorą się po mordach to znaczy, że przenieśli się do Azji przez tunel czasowy? Właśnie to, że ludzie są na ulicach świadczy, że jeszcze jest tutaj Europa. Bo gdyby tu było coś innego, coś co sobie pan Mistewicz zaplanował, ludzi tych wyciągano by z domów i zabijano w ciemnych celach o świtaniu. Nikt by o tym nic nie wiedział, a ulicami przechodziły by pochody rozentuzjazmowanej młodzieży, jak w Korei. O to chodzi? O takiej Europie śni Eryk Mistewicz? Jasne, że o takiej, inna wizja nawet mu przez głowę nie przemknie. Eryk Mistewicz śni o Europie, w której wentylem bezpieczeństwa będą gazety w typie „W sieci”, którą wydają Karnowscy, a jeden z nich jest współautorem książki pana Eryka. Ta książka nazywa się chyba „Patologia władzy”, albo jakoś podobnie. W każdym razie wiele jest w niej z ducha prefekta Andrioux, choć jak przypuszczam efekt ten autorzy uzyskali bezwiednie.

Jak wiecie ja jestem przeciwnikiem chodzenia na demonstracje. Uważam, że nie ma to sensu, a jeśli ktoś nie rozumie dlaczego i się upiera niech sobie przypomni stare powiedzenie o ulicach i kamienicach. Może coś do niego dotrze. Nie można, będąc człowiekiem przytomnym uczestniczyć w tych demonstracjach, bo one są ustawiane po to właśnie, by później Mistewicz mógł wygłaszać te swoje dyrdymały o Europie. One są po to, by ruscy parlamentarzyści mieli pretekst do dyskusji na twitterze i do tego jeszcze, żeby wszystkie absolutnie autorytety oralne jakie mamy mogły wziąć gażę za występ w telewizji, gdzie opowiadać będą o tym co działo się na ulicy. Innych funkcji to nie ma. I niestety fakt iż nie ma to innych funkcji wynika z zaniechań „naszych”. Demonstracja jest jednorazowym narzędziem politycznego wpływu. Jeśli nie spełnia swojej funkcji od razu, zużywa się i tępi. Nie istnieje coś takiego jak „tradycyjna i spontaniczna demonstracja”. Wystąpienia uliczne nie mogą się powtarzać cyklicznie, bo są wtedy manipulowane i osiąga się przez nie efekt odwrotny od zamierzonego. Demonstracje muszą skończyć się wybuchem niezadowolenia, który doprowadzić do jakichś tragicznych i nieodwracalnych skutków. Dobrych albo złych, to zależy. W naszych okolicach zwykle raczej złych.

Jeśli zaś się demonstracje tak nie kończą to znaczy, że ktoś to zaplanował. I służą one wyłącznie wygaszaniu emocji i niczemu więcej. Jeśli przypomnicie sobie, jak wyglądały czasy przed Powstaniem Styczniowym, zauważycie, że najważniejsze demonstracje odbywały się w domach prywatnych. Tam trudno było wprowadzić szpicla, a atmosfera była utrzymywana we właściwej temperaturze i nikt ze zewnątrz nie miał na to wpływu. Żeby doprowadzić do wybuchu i do katastrofy trzeba było wyciągnąć ludzi na ulicę i to się w końcu stało. Nie było to łatwe do przeprowadzenia, ale się udało. Może więc nie dajmy się wpuszczać w maliny i nie wychodźmy na ulicę, bo „musimy się na nowo policzyć”. Policzyć możemy się w domach, a najlepiej gdybyśmy policzyli swoje budżety i sprawdzili na co nam starczy. Czy na jedną choć kamienicę? Na ulicy to nie my liczymy, ale nas liczą. O wiele lepiej będzie jeśli nie udam im się policzyć. Jeśli nie wyjdziemy na ulicę TVN nie zrobi żadnego dramatycznego materiału do „Faktów”, policja zaangażowana do robienia dymu, będzie podpierać ściany z nudów, Środa i Mistewicz nie dostaną wierszówek i honorariów za występy. Coś tam będą dziamdziać, ale w końcu przestaną. Pamiętajcie, że my tu mamy Europę zbudowaną według standardów Eryka Mistewicza. I jeśli po spaleniu połowy Paryża nic się nie stanie i za dwa dni wszystko będzie posprzątane, u nas po spaleniu jednego śmietnika może dojść do interwencji, jeśli nie zbrojnej to dyplomatycznej. Nie będzie wówczas czasu na tłumaczenia, że chcieliśmy dobrze, ale nie wyszło. Bo to tych ludzi, niewinnych i szczerze manifestujących swój patriotyzm, obarczy się odpowiedzialnością za rozwój wypadków. Nie prowokatorów, nawet nie Ruch Narodowy, ale matki i ojców z małymi dziećmi. Bo to o nich i ich życie toczy się ta cała rozróba.

Jeśli ktoś nie wierzy w to co tu przeczytał, w tę całą nędzną ustawkę, niech sobie poczyta o tym jak narodowcy zaatakowali squoty. Te squoty, czyli mieszkania zajęte przez dzikich lokatorów znajdują się w bezpośredniej bliskości komendy policji na Wilczej. W Polsce poza tym nie ma czegoś takiego jak squot, w sensie w jakim zjawisko to występuje na przykład w Londynie. Jeśli pojawia się zaś jakiś squoters trzeba zapytać go od razu czy nie ma wujka w telewizji, czy jego starszy brat nie jest kolegą Sławka Sierakowskiego, a babcia nie pracowała czasem na Mysiej. Według praktyki europejskiej squoty są zwalczane przez prawo na mocy obowiązujących przepisów, squotersi zaś próbują te przepisy obejść i mają w tym wprawę, dlatego likwidacja londyńskich squotów trwa nie raz całymi latami. Nie można na przykład wyrzucić squotersów z mieszkania, w czasie kiedy jeden z nich tam przebywa. Dlatego właśnie urzędnicy muszą łazić po tych lokalach i czyhać na moment, kiedy nikogo tam nie będzie. Nie do pomyślenia jest sytuacja, w której squot znajduje się koło posterunku policji, a policja udaje, że go nie widzi. Jeszcze do tego w Polsce, gdzie nie ma żadnej tolerancji dla takich zjawisk jak squot. Pamiętajmy o takich drobiazgach.

 

W niedzielę 17 listopada Fundacja Aktywności Obywatelskiej zorganizowała mi prelekcję w Lublinie przy ul. Willowej 15. Moje wystąpienie zaplanowano niestety tylko na 45 minut plus pytania z sali. Ci, którzy bywają na tych spotkaniach widzą, że to jest trochę krótko. No, ale będą jeszcze inni prelegenci, więc impreza ma swoje ograniczenia. Książki będę miał ze sobą rzecz jasna. Zapraszam. 21 listopada zaś mamy kolejny wieczorek z Grzegorzem Braunem, tym razem w Poznaniu, ale nie wiem jeszcze nic o miejscu.

 

Od niedawna sprzedajemy książkę Toyaha o zespołach, póki co jest ona dostępna jedynie na stroniewww.coryllus.pl, w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 i w Sklepie FOTO MAG przy metrze Stokłosy oraz w księgarni Latarnik przy Łódzkiej 8/12 w Częstochowie, nie mam jej jeszcze, ale niedługo mam nadzieję będzie. Są tam za to wszystkie inne nasze książki. Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka