coryllus coryllus
5528
BLOG

O mechanizmach insurekcyjnych na przykładzie Irlandii

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 35

 Ja wiem, że wielu już może ten wątek nudzić, ale jakoś nie mogę się oderwać. Książka Llosy, o przygodach Rogera Casamenta, brytyjskiego konsula i irlandzkiego patrioty gdzieś mi zginęła, choć przysięgam, że nie wynosiłem jej z domu. Sytuacja u nas jest po prostu tak dynamiczna, że ja nie panuję nad przedmiotami. Całe szczęście napisał do mnie nasz kolega Oranje z Dublina, który polecił mi książkę Grzegorza Swobody pod tytułem „Dublin 1916”. Kupiłem ją i właśnie wczoraj przyszła, zacząłem czytać od razu i nie wiem czy dokładnie wszystko zrozumiałem, bo Oranje zapowiadał różne zaskoczenia i niespodzianki, postaram się jednak opisać to co tam jest. No więc sprawa z Irlandią przed I wojną światową była dość złożona. Brytole chcieli, żeby była tam autonomia i spora część Irlandczyków zgadzała się na to, dla świętego spokoju. Propozycja ta, w świetle faktów, wydaje się jednak dęta i pozorna, chodziło bowiem o to, by coś obiecać i na tym „cosiu” wyhodować jakiś ruch ekstremistyczny. Nie było to trudne, bo w środowiskach irlandzkich intelektualistów kipiało i coś tam sobie każdy wymyślał na temat przyszłości Irlandii. Najgorszy był Pears, który podawał się za szczerego idealistę. Pisał wiersze, piosenki i dramaty, założył szkołę dla chłopców, gdzie mówiono po gaelicku i czynił to co zwykle nazywa się „kształtowaniem charakterów”. Był lubiany i przez wielu podziwiany. Pieniądze na szkołę z internatem wziął z Ameryki, gdzie ponoć zbierał je osobiście. Nie było to dobrze widziane przez czynne tam organizacje irlandzkie, których nazwy nie potrafię zapamiętać, bo oni uważali, że wszystkie pieniądze dla kraju powinny przechodzić przez ich ręce. No, ale idealista Pears jakoś tę przeszkodę ominął i po chwilowych dąsach, znów został kolegą wszystkich irlandzkich działaczy jak świat długi i szeroki. Nie dowiemy się z tej książki niestety z jakiej działalności pochodziły budżety organizacji irlandzkich w Ameryce, a szkoda, bo dałoby nam to pełny obraz zaplecza finansowego i wskazałoby na ludzi, którzy podejmowali tam decyzje istotne. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby pochodziły z rabunku. W każdym razie te pieniądze skądś się brały. Grzegorz Swoboda nie wyjaśnia skąd, ale one były. Na co były przeznaczane? Teraz uwaga! Na organizacje paramilitarne. Organizacje te liczyły według tego co tam jest napisane setki tysięcy członków. Cały zaś potencjał brytyjski na wyspie to jakieś 40 tysięcy żołnierzy. Irlandczycy mieli dwie organizacje paramilitarne, jedną republikańską złożoną z idealistów i poetów i drugą, opartą o Związek Zawodowy Transportowców. Ta druga organizacja to byli po prostu komuniści zakolegowani z Leninem, którym wolność Irlandii potrzebna była do tego, by zbudować tam gułag, w którym niewolnicy produkować będą jakieś rzeczy na rynki amerykańskie. Obie te organizacje były uzbrojone. Niezbyt dobrze, ale jednak. W pewnym momencie okazało się, że można na wyspę przewieźć karabiny i szkolić bojówki. Tak po prostu, za zgodą władz. Okazało się jednak, że władze w Londynie (podkreślam – w Londynie!) nie chcą by katolicy mieli broń. Oranżystom pozwolono na dozbrojenie, a katolikom nie. Bardzo to naszych republikanów zdenerwowało i postanowili broń do Irlandii przemycić. Nie było forsy. Mieli ją komuniści, bo oni dostawali stale subsydia od banku Rotszylda, tak tam jest napisane, nic nie zmyślam, raz nawet dostali 3 miliony funtów. Oni jednak broni nie chcieli kupować, bo oszczędzali, a może w coś inwestowali? Sam nie wiem, a Grzegorz Swoboda nas o tym nie informuje. Nagle jednak okazało się, że w Ameryce mieszka jakiś tajemniczy dobroczyńca, który pożyczy Irlandczykom 1500 funtów na zakup w Hamburgu dużej ilości karabinów Mauser. Doszło do transakcji, a broń została przywieziona do małego portu na kilku jachtach. Bojówki republikańskie stawiły się na nabrzeżu, żeby ją odebrać. W biały dzień, bez żadnych środków ostrożności. Niektórzy przyjechali na rowerach, a inni wzięli taksówki. Najbiedniejsi przyszli pieszo. Każdy wyfasował swój karabin i ruszył czym tam miał do domu. Z jakiegoś pubu jednak zadzwoniono na policję i ta policja się zjawiła wraz z jakimś oddziałem wojska. Nie udało się jednak odebrać nikomu broni, bo nie było porozumienia pomiędzy policją a wojskiem. Policjanci twierdzili, że broń jest nielegalna, a oficer prowadzący żołnierzy, że nie ma podstaw prawnych do rekwizycji, bo oranżyści swoją broń przecież dostali. I tak po wymianie nieuprzejmości, wszyscy rozeszli się do domów. Bojówki, nader liczne – podkreślam - miały broń, a policja czyste sumienie. Potem okazało się, że część tych karabinów zajumali komuniści, którzy nie chcieli wydawać na nie pieniędzy otrzymanych od Rotszylda, bo przeznaczali je na coś innego.

Aha, ważna rzecz, za te karabiny każdy bojownik o wolność Irlandii musiał zapłacić, trzeba było bowiem oddać dług amerykańskiemu dobroczyńcy. Okazało się, że wszyscy się spisali, wpłacili pieniądze i dług oddano. Potem zaś do republikanów zaczęły przychodzić regularne subsydia ze Stanów w wysokości 1000 funtów miesięcznie. Kłopoty finansowe organizacji się skończyły.

Mamy więc dwie duże i całkowicie oszukane struktury, firmowane – jedna przez poetów i piewców przeszłości, a druga przez idealistów politycznych kolegujących się z Leninem i kasjerami Rotszylda, czyli gangsterów po prostu. Członkowie tych organizacji widzą przyszłość swego kraju na różne sposoby. Republikańscy idealiści chcą, by Irlandia była całkowicie niezależna, lub by zamieniła się w taką północną Portugalię strzegącą oceanu, by nikt nie uzyskał na nim dominacji. By Brytyjczycy nie uzyskali na nim dominacji, mówiąc wprost. W takim razie kto miał ją uzyskać? No Amerykanie albo Niemcy, z tym, że warunkiem uzyskania niepodległości Irlandii było porozumienie tych dwóch krajów. I były na to nawet pewne widoki, a nasz ulubiony Roger Casament jeździł po Stanach i wygłaszał odczyty do Amerykanów klarując im, że pochodzą albo z Irlandii albo z Niemiec. Nie mogą więc działać na szkodę żadnego z tych krajów.

Wróćmy jednak do irlandzkich organizacji bojowych. Obydwie były umundurowane, a mundury według regulaminu trzeba było kupować u wyznaczonych dostawców. Jak ktoś kupił gdzie indziej szefostwo organizacji bardzo się denerwowało. Mundury były drogie, ale zdyscyplinowani członkowie, sami szczerzy patrioci nie szczędzili grosza. Niestety nie wiemy w której fabryce powstawało sukno na te uniformy, ale sadzę, że nie pomylimy się, jeśli uznamy, że fabryka ta należała do jednego z brytyjskich parlamentarzystów albo wręcz generałów. Wszyscy ci umundurowani ludzie odbywali ćwiczenia, nierzadko w samym środku miast, maszerowali czwórkami, z karabinami na ramionach, ze śpiewem. Policjanci i żołnierze królewscy przyglądali się im ze spokojem, a nierzadko z szyderstwem. Nie dla wszystkich starczało karabinów i część patriotów maszerowała z okutymi dębowymi kijami na ramionach. I chciałbym, żebyśmy sobie teraz coś uzmysłowili. Oto polscy patrioci w liczbie 100 tysięcy, a takie liczby podaje Swoboda, maszerują po ulicach Warszawy, Kalisza i Radomia, ze śpiewem. Niech by nawet nie mieli karabinów, a tylko te kije. Toż żaden ruski policjant nie pojawiłby się na ulicy ze strachu, a Fiodor Dostojewski napisałby w ekspresowym tempie ogromną powieść o tym jak Polacy sprzysiężeni z Jezuitami chcą rozgrabić świętą Ruś. We Francji powieść tę nagrodzono by od razu, a wydania kieszonkowe osiągałby milionowe nakłady. Wojsko cesarskie zgromadziłoby się w wielskiej liczbie nad granicą królestwa, a w Berlinie i Wiedniu ogłoszono by specjalne orędzia oddając się w opiekę Panu Bogu Wszechmogącemu i wszystkim świętym.

Tam zaś, konkurencyjne organizacje patriotyczne, jedna finansowana przez Rotszylda, a druga przez Inteligence Service, ćwiczą ataki, szturmy, walkę w mieście, z prawdziwa bronią w dodatku, a poczciwi konstable stojący na rogach ulic ziewają z nudów.

Wybucha wojna i robi się nerwowo. Nikt jednak nie myśli o powstaniu serio. Dopiero kiedy Roger Casament jedzie do Niemiec i ściąga tam kilku działaczy, z których najważniejszy jest Joseph Plumkett, arystokrata i jak chcą niektórzy genialny strateg, coś się zaczyna dziać. Nikt nie wie jednak co dokładnie, bo Roger Casament pilnowany jest cały czas przez dwóch nie rozpoznających się agentów wywiadu amerykańskiego. Jeden z nim śpi, a drugi nazywa go swoim mistrzem i nauczycielem. Wobec takich emocji biedny Casament jest bezradny i staje się całkowicie niewiarygodny dla rządu niemieckiego, który dogaduje się z innymi patriotami. Zapada decyzja o powstaniu i do brzegów Irlandii płynie niemiecki statek wyładowany bronią. Tak się jednak składa, że pomiędzy Dublinem a Berlinem nie ma żadnej łączność. Wiadomości przechodzą via Nowy Jork i tamtejsze organizacja irlandzkie, czyli po prostu gangi penetrowane przez służby amerykańskie. Coś się tam więc popieprzyło i kiedy Niemcy przypłynęli do brzegu wyspy nikt tam na nich nie czekał. Karabinów nie odebrano. Statek skręcił więc na ocean i tam został ostrzelany przez Brytyjczyków, kapitan zaś zdecydował się na zatopienie jednostki i ewakuację na szalupach. W Dublinie, „nie wiadomo kto” czyli Plumkett, Pears i kilka innych osób, w tym sporo kobiet idealistek przygotowywali powstanie. Okazało się, że nie ma tej niemieckiej broni, więc powstanie nie może wybuchnąć na prowincji. Zostaje Dublin. No i wiele osób uważa, ze trzeba zrezygnować, ale wielu uważa, że nie. I powstanie wybucha. Niemcy nie wyrzucili co prawda na brzeg irlandzki karabinów, ale wyrzucili tam Rogera Casamenta, wraz z dwoma ludźmi, z których jeden – najlepszy przyjaciel – był agentem amerykańskim. Ludzie ci zostawili sir Rogera w jakichś ruinach, a sami poszli „szukać pomocy”. Jeden został aresztowany, a ten drugi, który wskazał policji, gdzie jest Casament odnalazł się potem w Nowym Jorku.

W Wielkanoc wybuchło powstanie. Dalej nie czytałem, bo było późno, ale to co Wam tu opisałem jest wystarczająco, moim zdaniem wymowne. Nie wiem co będzie dalej, bo nie znam historii Irlandii, ale obstawiam coś takiego: najwięksi idealiści, którzy przeszkadzali wszystkim zginą, albo zostaną powieszeni po krótkich procesach. Irlandia wskutek oburzenia „opinii publicznej” odzyska niepodległość, a na jej terenie zainstalują swoje bazy Niemcy w porozumieniu z Amerykanami i ludzie Rotszylda nazywający siebie zawodowymi rewolucjonistami i będzie dobrze. W II wojnie światowej Irlandia nie weźmie udziału. Będzie neutralna, o tym pamiętamy wszyscy, neutralna jak Portugalia i Hiszpania.

Aha, jeszcze jedno: sir Roger przekonywał swoich rodaków, że jak Niemcy zajmą Irlandię jej mieszkańcom nic się nie stanie, bo przecież Niemcy zajęli część Polski, a Polacy dalej mówią po swojemu i nic się złego nie stało. A nie są przecież tak wielkim narodem jak Irlandczycy, a jedynie jakąś słowiańska mierzwą, którą wielcy podbijają od stuleci dla jej dobra.

 

Na naszej stronie www.coryllus.pl pojawił się już regulamin konkursu na komiks według „Baśni jak niedźwiedź”. No więc jest tak, mamy trzy kategorie: bitwy, kresy, święci. Do każdej kategorii przyporządkowane jest jedno opowiadanie i można sobie wybrać co się chce rysować. Czy bitwę pod Żyrzynem według opowiadania „Żyrzyn 1863”, czy historię księcia Romana Sanguszki według opowiadania „Baśń kresowa”, czy może historię św. Ignacego de Loyola według opowiadania „Trzydniowa spowiedź kochanka królowej”. Nagrody są niekiepskie, w każdej kategorii po trzy. Za pierwszą 5 tysięcy minus podatek, który w takich razach koniecznie trzeba odprowadzić, za drugą 3 tysiące minus tenże podatek, a za trzecią 2 tysiące minus wspomniany podatek. Myślę, że warto się pokusić, tym bardziej, że z autorami najlepszych prac chciałbym potem podpisać umowy na stworzenie całych albumów, według mojego scenariusza. Aha, jeszcze jedno: na konkurs nie rysujemy całej historii, ale jedynie od 4 do 6 plansz formatu A 4 w pionie. Szczegóły są już na stroniewww.coryllus.pl w specjalnej zakładce „Konkurs”. Prace będzie można nadsyłać do 20 maja, a ogłoszenie wyników nastąpi 20 czerwca.

Ponieważ intensywnie zbieramy pieniądze na nagrody, które są dość poważne, umieściłem w sklepie kilka nowych tytułów, są to albumy z archiwalnymi zdjęciami, dość szczególne o tematyce raczej mało spopularyzowanej. Opisy znajdziecie przy zdjęciach okładek. Zysk z ich sprzedaży przeznaczamy w całości na nagrody konkursowe.


 

Na stronie www.coryllus.pl mamy nowe obrazy Agnieszki Słodkowskiej, ze słynnej już serii „japończyków” mamy też cztery portrety bohaterów naszego komiksu o bitwie pod Mohaczem. Można tam także kupić poradnik „100 smakołyków dla alergików” autorstwa Patrycji Wnorowskiej, żony naszego kolegi Juliusza. No i oczywiście inne książki i kwartalniki. Jeśli zaś ktoś nie lubi kupować przez internet może wybrać się do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, lub do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8. Nasze książki można także kupić w księgarni „Przy Agorze” mieszczącej się przy ulicy o tej samej nazwie pod numerem 11a. No i jeszcze jedna księgarnia ma nasze książki. Księgarnia Radia Wnet, która mieści się na parterze budynku, przy ulicy Koszykowej 8. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka