coryllus coryllus
5603
BLOG

Nie ma książki bez mydła

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 41

 Jeśli wydaje Wam się, że wszystkie tajemnice rynku książki są już za nami to jesteście w błędzie. Dziś opowiem Wam o tym jak zarabiają prawdziwe sławy, ludzie którzy nie dość, że sami świetnie piszą to jeszcze mają za sobą tradycję rodzinną, która pozycjonuje ich znacznie lepiej niż Monika Jaruzelska pozycjonowała Rafała Ziemkiewicza i tego małego publicystę konserwatywnego w muszce, kiedy chodzili razem z nią do klasy. Trzymajcie się mocno foteli i biurek, bo zaczynam. Otóż mój znajomy zajmuje się handlem na wielką skalę, jego zaś siostra ma męża i mąż ten produkuje różne poważne maszyny do pieczenia wszystkiego, a to pizzy, a to jeńców wziętych na wojnie, a to bułeczek rumianych. Jak wiadomo tych maszyn nie da się ludziom wżeniać z ręki. Do handlu nimi potrzebne są stosowne okoliczności, czyli po prostu targi. Te jak wiadomo kosztują, a ja wiem o tym najlepiej, bo sam na targach bywam, nie na targach maszyn do pieczenia jeńców, ale na książkowych. I tam też nie jest, powiem Wam, tanio. No to teraz wyobraźcie sobie jakie ceny za powierzchnię wystawową są na tych gdzie pojawiają się producenci maszyn. Horrendalne.

I ostatnio właśnie usłyszałem następującą historię dotyczącą targów maszyn do pieczenia. Siedzą sobie tam wszyscy ci ludzie, którzy rozłożyli przemysł piekarski na świecie, produkując urządzenia do wypiekania, które można zainstalować na zapleczu sklepu, siedzą i gawędzą o swoich sprawach. I nagle wśród tego jakże specyficznego i wyraźnie sprofilowanego towarzystwa pojawia się postać niezwykła. Pan wyglądający tak, jakby przed chwilą opuścił zaczarowaną dorożkę, która przywiozła go pod halę z maszynami, pan w dziwnym kapeluszu, w szalu jedwabnym okręconym wokół szyi i w czarnym płaszczu. Chodzi ów człowiek od stoiska do stoiska, ogląda te monstrualne i dziwne maszyny i patrzy z nieśmiałym uśmiechem na wystawców gadających o swoich, sprawach, czyli o tym pieczeniu. I nagle zgrabnym ruchem wyciąga z przewieszonej przez ramię torby książkę, pełną kolorowych ilustracji i przerywając wystawcom gawędę o pieczeniu mówi: oto książka mojego ojca (a może o moim ojcu, nie pamiętam) może zechcą się państwo nią zainteresować, kosztuje jedyne 120 złotych.

Pan ów to nie kto inny jak Krzysztof Logan Tomaszewski, słynny artysta, kompozytor, pisarz i felietonista prawicowego tygodnika opinii „W sieci”. I sami powiedzcie, czy to nie jest genialny pomysł? Podnieść cenę książki do 120 złotych za egzemplarz i sprzedawać ją na targach, gdzie siedzą ludzie na stałe przyspawani do kas pancernych z forsą. Człowiek wchodzi sobie lekkim krokiem na halę, w torbie ma może 5 a może 10 egzemplarzy książki i sprzedaje te egzemplarze bezpośrednio ludziom, dla których 120 złotych to nawet nie są waciki. Praca jest lekka, łatwa i przyjemna, a do tego można poznać wielu interesujących i wpływowych ludzi. Nie trzeba płacić za stoisko na targach książki gdzie jest duża konkurencja i człowiek ryzykuje, że nikt go po prostu nie zauważy, że przepadnie. Na targach maszyn czy na targach dentystycznych, czy na jakichś innych sprawa jest prostsza. Pisarz jest tam niczym kwiat na pustyni, albo źródło w zbożu. A może się jeszcze do tego zdarzyć, że wśród wystawców co sprzedają te maszyny znajdzie się ktoś, kto czyta prawicowy tygodnik „W sieci”, a wtedy to już hulaj dusza...

Można też inaczej. Byłem dwa lata temu w Londynie i miasto to zrobiło na mnie wrażenie wstrząsające. I nie chodzi już o to City gdzie mieszka szatan, nie chodzi o te płoty ze starych patyków otaczające rezydencje na Hampsted, chodzi o coś zupełnie innego. Idziemy sobie kiedyś przez środek miasta, dookoła pełno ekskluzywnych sklepów, torebki po 500 funtów, a o krawaty to nawet nie ma co pytać. I nagle przed jednym z tych luksusowych magazynów widzimy scenę następującą: jeden gość w koszuli i krawacie siedzi na ramionach drugiego tak samo odzianego. I ten co jest na górze trzyma w rękach jakieś śmieci ze swojego sklepu, gdzie wszystko kosztuje więcej niż gdzie indziej. I drze się na całą ulicę, że są te gadżety do sprzedania za trochę mniej pieniędzy. Obok pracownica tego samego magazynu, odziana w garsonkę, stoi na skrzynce po jabłkach, czy po krawatach, nie mogłem się zorientować i też ma jakieś tandetne precjoza w rękach i jeszcze głośniej krzyczy o tej promocji. No mówię Wam zgroza, za grosz dyskrecji, jakiejś malowniczości, wdzięku, nic po prostu. Na chama żenią te swoje śmieci, po 500 funciaków, a ludziska się zbierają, tworzą się grupki, kupki, przebierają patrzą i niejeden wyciąga portfel i płaci. To wszystko działo się w stolicy poważnego państwa, którego obywatele słyną ze skuteczności w działaniu i wyników finansowych. O tym samym w żaden sposób nie można mówić w przypadku prawicowego tygodnika opinii „W sieci” oraz produkujących się tam autorów. Cóż to oznacza? Otóż tyle, że handel to handel i jego immanentną cechą nie jest dyskrecja, jedwabny szal i kapelusz. To się może tak zdawać ludziom żyjącym mrzonkami, albo wprowadzonym w ślepą uliczkę, przez takiego autora jak ja, ale nie jest to z całą pewnością prawda. Jeśli zaś ktoś przypomni sobie taki film jak „Życie Kamila Kuranta”, łuski opadną z jego oczu całkowicie. Oto mamy w tym filmie postać ojca głównego bohatera, który zarabia na życie w ten sposób, że odziany w czarny płaszcz, jedwabny szal i kapelusz pojawia się znienacka w okolicznościach nie korespondujących z tym strojem, czyli w małych miasteczkach i na wsiach i tam próbuje imponować miejscowym tymże strojem, modulacją głosu i treścią wypowiedzi a przy tym wyłudzać pieniądze. Proceder ten uprawiał ojciec Kamila skutecznie aż do momentu kiedy jakiś zdenerwowany interlokutor, pozbawiony gotówki przez pana w szalu i kapeluszu nie poleciał na posterunek policji tylko wziął siekierę i rozwalił mu na miejscu łeb odbierając swoją własność. Ja nie twierdzę, że to samo spotka Krzysztofa Logana Tomaszewskiego, chcę tylko powiedzieć, że uważam ten sposób dystrybucji, który on akurat wybrał za słabszy od tego co go tam w Londynie prezentowali ludzie ze sklepu Marks &Spencer czy jakiegoś innego.

Handel bowiem nie karmi się dyskrecją i kapeluszami, handel to ostentacja, wrzaski i dwóch facetów w koszulach, co siedzą jeden na drugim i reklamują swoje towary, handel to dynamika i ruch we wszystkie strony naraz. No i co tu dużo gadać, Brytyjczycy chyba się na tym rozumieją lepiej niż Krzysztof Logan Tomaszewski i dziennikarze z tygodnika „W sieci”.

I ja właśnie zestawiają ze sobą te dwie historie postanowiłem, że zmienię nieco taktykę na targach. I niech się Toyah nie martwi, nie wskoczę mu na plecy i nie będziemy w ten sposób objeżdżać hali wykrzykując bez przerwy – Baśń jak niedźwiedź, baśń jak niedźwiedź...! Albo: Kto się boi angielskiego listonosza, kto się boi angielskiego listonosza....! Nie każę mu też założyć czarnego kapelusza, szalika i płaszcza do kostek...nic z tych rzeczy. Postanowiłem po prostu wprowadzić sprzedaż wiązaną, a właściwie rozdawnictwo. Moja znajoma produkuje bardzo zdrowe, trwałe, pięknie pachnące i niezwykle kolorowe mydełka. I one będą jutro do wzięcia u mnie na stoisku 102 w arkadach Kubickiego, przy zakupie powyżej 100 złotych. Ilość mydełek ograniczona, bo na razie jest to eksperyment, a ja płacę za nie gotówką. Jednym słowem mili Państwo: książki, mydło i powidło, a to tego można jeszcze pogadać z producentem tychże książek, producentka mydła nie ma chwilowo czasu, żeby prezentować się na targach, bo akurat uczy angielskiego w swojej szkole. Wizyty panów w jedwabnych szalach i czarnych kapeluszach są niemile widziane i tolerowane nie będą, nie skupujemy maszyn do pieczenia sucharów i pizzy, ani żadnych innych, tylko u nas, tylko u nas....książki, mydło i powidło....

Wczoraj w czasie spotkania we Wrocławiu okazało się iż nie każdy mój pomysł jest doskonały, nad czym rzecz oczywista boleję, ale tylko trochę. Ogłosiłem bowiem wszem i wobec, że zbieram budżet na napisanie biografii Karola Ferdynanda Wazy i wiecie co się okazało? Że taka biografia już jest. Karol Ferdynand doczekał się jej po 400 latach, w 2009 roku książka została wydana, wcześniej jego postać nie interesowała badaczy, tak jak nie interesowała ich postać Albrechta Hohenzollerna. No, ale mamy w końcu i jedną i drugą biografię. Czy możemy się nimi cieszyć i o nich dyskutować? Oczywiście, że nie, bo o ile ta pierwsza jest jeszcze do kupienia na allegro, o tyle o drugiej nawet nie ma co marzyć. Dyskusji więc nie będzie, a co za tym idzie książki są w mojej ocenie nieważne. Czy ich autorzy są smutni z tego powodu, że o ich dziełach nikt nie rozmawia, że są one już na starcie unieważnione, już to przez niski nakład już to przez fałszywą intencje towarzyszącą ich produkcji. Oczywiście, że nie, autorzy są szczęśliwi, bo choć nie zyskali sławy, to skutecznie powstrzymali innych autorów przez zajmowaniem się wymienionymi postaciami, zarobili trochę pieniędzy, może nawet tyle samo co Malanowska i zawsze mogą powiedzieć – oni i całe ich środowisko – a po co pisać drugą biografię Wazy i Hohenzollerna skoro jedna już jest? Gdzie jest – pyta zniecierpliwiony poszukiwacz wrażeń intelektualnych. - O tam – słyszy odpowiedź, ostatni egzemplarz podpiera szafę, bo się za bardzo kiwała.

No więc ja widzę sens pisania po raz drugi tych biografii i myślę, że się nie powstrzymam przed konstruowaniem tego budżetu. Widzę sens, bo wierzę, że nie może istnieć książka bez rynku i wierzę, że nie da się jej sprzedawać z ręki owiniętej jedwabnym szalem na targach maszyn do pieczenia wróbli i paszkotów. No, a oni nie mają rynku. Krzysztof Logan Tomaszewski także go nie ma, on się próbuje wpraszać na rynki obce. Kto ma więc ten rynek? No ci faceci co w Londynie krawat za 2 tysiące funtów z ręki żenili, no i jeszcze ja, Wasz ulubiony autor....tylko u nas, tylko u nas, książki, mydło i powidło...za zakup powyżej 100 złotych kolorowa i pachnąca kostka mydełka własnej roboty...tylko u nas, tylko u nas...Nie ma książki bez mydła! I to nie jest nasze ostatnie słowo....

I nie zapomnijcie o stronie www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura