coryllus coryllus
7352
BLOG

Gowin o gospodarce i polskich produktach

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 92

 W całkowicie zakłamanej, a wydawanej w latach osiemdziesiątych serii zeszytów historycznych zatytułowanych „II wojna światowa” umieszczone było zdjęcie gromadki ludzi wśród, których stał sobie na stojaku karabin maszynowy. Nad tym przejętym tłumkiem wisiał transparent treści następującej: „Armii w darze. Warszawscy sprzedawcy gazet w kioskach”. Obrazek ten wzruszał mnie mocno gdy byłem dzieckiem, ale dziś nie rozczula mnie on wcale i myślę, że wszyscy dobrze rozumiecie dlaczego.

Mamy oto okoliczności polityczne przedwrześniowe. Okoliczności te wymagają decyzji, charyzmatów i dynamicznych organizacji, które owe decyzje wcielą w życie. Po co charyzmaty spytacie? Po to, by przebijać każdorazowo kartę przeciwnika, który zgłasza różne kłamliwe roszczenia. I w tych okolicznościach, jakże dramatycznych okolicznościach, których świadomi są nieliczni, bo innym broni się dostępu do informacji, zapadają oczywiście decyzje, ale prawie wszystkie one są błędne. A jeśli nie są błędne to są spóźnione. Organizacjami zaś, które wiodą prym w polityce nie są bynajmniej partie, ale jakieś kółka i salony oparte o dwory obce i przez owe dwory wprowadzane notorycznie w błąd co do realiów. I w tym wszystkim rodzi się wojenna propaganda, której efektem jest ten karabin ze sterczącą w górę lufą i napis: „warszawscy sprzedawcy gazet w kioskach”. Państwo, którego przywódcy przez 20 lat nie potrafili zrozumieć dlaczego nikt im nie chce dać kredytu na wojsko, obarczali odpowiedzialnością za zaopatrzenie armii warszawskich sprzedawców gazet. I ci ochoczo spełniali te obłąkane oczekiwania. Bez szemrania, albowiem dyscyplina w narodzie była wielka i każdy chciał być Polakiem. Wokół czego obracała się przedwojenna doktryna państwa polskiego? Wokół sojuszy. To była podstawa i wszystko inne z niej wyrastało. Polska nie miała żadnego pomysłu na dalsze istnienie, a tuż przed wojną fakt ów został zdemaskowany całkowicie poprzez gwałtowne, rozpaczliwe pijaństwo generała Długoszowskiego, który wreszcie zrozumiał gdzie się znalazł i w co się tu gra.

Ponieważ my do dziś nie wiemy jak dokładnie wyglądały stosuneczki pomiędzy różnymi koteriami w Polsce międzywojennej, do dziś nie wiemy ilu zdrajców w generalskich mundurach paradowało po ulicach, karmimy się obrazkami przyjemnymi i słodkimi. Na targach książki ktoś sprzedawał album z fotografiami zatytułowany „Dwudziestolecie. Stare dobre czasy”. No więc czasy te nie są aż tak stare nie były też wcale dobre. Bynajmniej nie przez niesprawiedliwość społeczną jak chcą czerwoni, ale przez co innego, przez brak pomysłu na przyszłość. Ja już sto razy o tym pisałem, ale jeszcze powtórzę: państwo składające się z urzędników i lansujące kulturę sztabowo-biurową potrzebuje kredytu, kredytu i jeszcze raz kredytu. A co za tym idzie państwo to musi być potrzebne kredytodawcom. Czy II Rzeczpospolita była potrzebna komukolwiek poza samymi Polakami? Oczywiście, że nie. Nie była potrzebna nikomu, a jeśli już to pokawałkowana albo okrojona z ziem wschodnich i pozbawiona wielkich gospodarstw rolnych. O tym jednak, że Polska jest potrzebna wyłącznie Polakom rząd i elity II RP przypomniały sobie dopiero na wiosnę roku 1939 i wtedy właśnie zwróciły się o pomoc do sprzedawców gazet, którzy postanowili natychmiast zrobić zbiórkę i kupić karabin.

Co jest kluczem do zrozumienia dwudziestolecia? Są nim relacje pomiędzy politykami polskimi drugiego szeregu oraz generałami a Moskwą. Dopóki tego się nie prześwietli niczego z dwudziestolecia nie zrozumiemy.

Po co ja o tym piszę? Czynię to ponieważ poseł Gowin zwrócił się niedawno do nas z prośbą, żebyśmy mu kupili karabin maszynowy. On tego nie powiedział wprost ale ogródkami, no ale powiedział. Mamy kupować polskie produkty, a wtedy będziemy żyć po polsku i polski przemysł będzie rozkwitał. Pora wyjaśnić od kogo warszawscy sprzedawcy gazet w kioskach kupili karabin. Otóż dostarczył im go polski przemysł zbrojeniowy, na który płacili podatki ze swoich skromnych dochodów. Przemysł ten niestety nie zdobywał rynków zbytu za granicą, albowiem przyjaciele polityków z innych krajów tłumaczyli im cierpliwie, że Polska musi kupować produkty obce,, również dla wojska. Tak więc przemysł polski produkował dla armii, czyli na rynek wewnętrzny. Produkty tego przemysłu kupowali tak naprawdę obywatele, a kiedy okazało się, że jest ich za mało zwrócono się do nich jeszcze raz o pożyczkę. No i oni nie zawiedli, kupili ten karabin. I ja mam teraz pytanie do posła Gowina: co z polskich produktów, prócz soczków, o których niedawno pisał sprzedaje się za granicą? Ja rozumiem, że poseł Gowin stawia na przemysł spożywczy, bo on daje szybkie dochody i po produktach tego przemysłu nie zostaje żaden ślad. Rynki są w stanie wchłonąć dowolną ilość soków czy przetworów owocowych, szczególnie jak jest upalne lato i w ogóle nie ma się czym przejmować. Gorzej jest z innymi gałęziami przemysłu, ale o nich Gowin nie pisze. Polskie produkty bowiem to spożywka. No i karabiny rzecz jasna, ale tu sprawa powiązana jest z misjami wojskowymi więc nie ma się co martwić. Póki będą misje, różne rzeczy z Bumaru będą się sprzedawać. No, ale nie na broni i sokach owocowych świat zbudowano. Co tam słychać w tekstyliach panie pośle Gowin? Kupił pan sobie ostatnio może jakiś polski krawat? Albo marynarkę? Był pan może w Żyrardowie? Widział pan pole porośnięte kwitnącym lnem o poranku? Pewnie nie. Dlaczego? Otóż dlatego, że koledzy posła Gowina i koledzy innych posłów zasiadający w innych parlamentach i innych gabinetach wytłumaczyli im, że tekstylia to nie jest polska domena, a już o tym by kontraktować u rolników len to mowy być nie może. No, a przecież tekstylia to nie wszystko, są inne gałęzie przemysłu. Jest elektronika, jest przemysł ciężki, przemysł drzewny itp..itd...Co z produktami tych branż? Czy także mamy je kupować czy musimy koncentrować się na spożywce?

Ja się naprawdę nie denerwuję, ale sami zobaczcie wokół czego taki Gowin buduje sens naszego tutaj istnienia i jak definiuje misję. To przecież szlag człowieka może trafić. To jest jeszcze gorsze niż gadanie o podniesieniu poziomu życia i milionie mieszkań. No i najważniejsze – co on i inni politycy zrobili dla polskiego przemysłu? Nie spożywczego, nie dla soków z Hortexu, ale dla tekstyliów właśnie. Przypuszczam, że nic. Poza rozwaleniem wszystkich jak kraj długi i szeroki fabryk włókienniczych. Gowin nie mówi o tekstyliach, bo ten gang, który z ramienia korony brytyjskiej sprzedaje szmaty w lumpeksach, mógłby pewnego dnia zjawić się u niego pod drzwiami i zażądać wyjaśnień. I co wtedy? Warszawscy sprzedawcy gazet z pewnością nie dostarczą mu dziś żadnej broni. Będzie się musiał tłumaczyć i to gęsto.

Ja jestem całkowicie poza tymi sprawami, ale może ktoś kompetentny wyjaśni mi jakie możliwości wpływania na rynki obce ma polityk takiego kraju jak Polska? Jakie on ma narzędzia, by umożliwić sprzedaż polskich produktów na skalę masową w innych krajach? I czy on rzeczywiście tego chce? Jeśli bowiem rynki są kontrolowane, a zawsze są, to znaczy, że potrzebne jest jakieś silne polskie lobby, które będzie forsowało politykę gospodarczą potrzebną naszym zakładom i naszym produktom. Czy ono ma się motywować? No przecież nie zyskiem do cholery, bo powyżej pewnego poziomu zysk nie ma już żadnego znaczenia. I tu dochodzimy do rzeczy najważniejszej czyli do doktryny. Czy ona istnieje? Oczywiście, że nie. Nie istnieje, bo poziom polskich polityków wyklucza jej istnienie. Oni się obracają wokół fikcji zysk-strata i haseł „swój do swego, po swoje”.

Podam teraz skrajny przykład organizacji gospodarczej zaopatrzonej w doktrynę i narzędzia. I nie będę się odwoływał do XVI wieku. Oto mamy aferę „Żelazo” i ludzi, którzy za nią stoją. Oni mają doktrynę i mają narzędzia jej realizacji, jest to oczywiście doktryna zbrodnicza, ale niezwykle skuteczna i zysk także jest w tej doktrynie ważny, ale nie najważniejszy. On jest na drugim planie. Rabunków tych dokonywano bowiem w innym niż chęć wzbogacenia się celu.

Czy jakakolwiek organizacja w Polsce ma może dziś narzędzia realizacji polityki gospodarczej na rynkach obcych choć w połowie tak skuteczne? Oczywiście żartuję, ale mam nadzieję, że jestem rozumiany. Rynki i handel nie służą temu, by wzbogacić jedną czy drugą grupę osób i podnieść poziom życia obywateli. One budowane są i działają na chwałę już to korony już to Pana Boga, który po 6 dniach pracy dał nam 7 dzień odpoczynku. Czy ja się wyrażam zrozumiale panie pośle Gowin? Chcę powiedzieć, że nie wygramy żadnej wojny, nawet bardzo cichej jedząc serek z Piątnicy i popijając go garwolińskim mlekiem. To się nie uda. I jestem szczerze zdziwiony, że ludzie tacy jak pan tego nie rozumieją.

 

A teraz uwaga. Rozpoczynamy wielką wiosenną promocję. Przed nami nowe wyzwania. Opróżniamy magazyny. Od dziś I tom Baśni jak niedźwiedź kosztuje 20 złotych plus koszta wysyłki, a książki takie jak „Dom z mchu i paproci”, „Twój pierwszy elementarz” oraz „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie” sprzedajemy po 15 złotych plus koszta wysyłki. Po 15 złotych również sprzedajemy „Dzieci peerelu” i „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu”. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Aha, mamy jeszcze koszulkę z nowym rysunkiem niewolnika.

 

No i jeszcze linki do nagrań. Grzegorz Braun i Jan Pospieszalski mówią o „Szkole nawigatorów” a także rozmowa moja i Grzegorza Brauna we Wrocławiu.

 

http://www.youtube.com/watch?v=e529yX-KU7Q

 

http://www.youtube.com/watch?v=0-QF45Ny7kw

 

http://www.pch24.pl/tv,braun-i-maciejewski--we-wroclawiu--zobacz-film,22167

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka