coryllus coryllus
4745
BLOG

Prawdziwa melancholia

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 22

 W czasie zwiedzania muzeum w Białymstoku dowiedziałem się czym jest prawdziwa melancholia. Pan kustosz zacytował bowiem Juliana Tuwima, który czekając w tymże Białymstoku na nocny pociąg do Warszawy zwiedzał nie muzea bynajmniej, ale lokale. I wtedy właśnie, podczas tego zwiedzania podał Julian Tuwim najbardziej zwięzłą i prawdziwą definicję melancholii. Otóż mamy z nią do czynienia wtedy kiedy w knajpie jest więcej kelnerów niż gości. Ja zaś nie mając żadnego pojęcia o tej definicji ukułem niegdyś podobną, ale dotyczyła ona nie melancholii bynajmniej tylko salonu24, powiedziałem mianowicie, że ten salon to taka knajpa dla kelnerów. Oni ją otworzyli rzekomo dla gości, ale tak naprawdę po to, by sami świetnie się w niej bawić. Koncepcja ta nie dość, że okrzepła to jeszcze rozwija się w nieprawdopodobnych kierunkach. I ja się o tym przekonałem wczoraj kupując tygodnik „W sieci”. Zanim przejdę do omówienia numeru, chciałem najserdeczniej przeprosić redaktora Lisickiego za to, że kiedyś uznałem iż nie ma na świecie gorszego wydawnictwa niż jego tygodnik. Otóż ono istnieje i jest nim gazeta Karnowskich. Jak pamiętamy tygodnik ten powołano do życia z myślą, żeby promować autorów z sieci czyli z Internetu. Chodziło o to, by wreszcie raz na zawsze ustalić hierarchię i by utrwalić na papierze tę strukturę kelnerską, która żyła do tej pory na różnych blogowiskach. Żeby było wiadomo kto jest ważny, a kto nie. Tyle, że już po pierwszym numerze okazało się iż kelnerzy z Internetu muszą jednak ustąpić miejsca tym z redakcji i tak przepadł nam gdzieś Sowiniec, ale na jego miejscu pojawił się za to Lech Makowiecki. Wszystko jak widzicie się zgadza. Mamy melancholię, knajpę, dworzec i wszyscy czekamy na pociąg. Melancholia jest najwyższego gatunku, łatwo możecie się przekonać przeglądając listę nazwisk. Mamy tam barda Makowskiego w sześciu chyba odsłonach, Makowieckiego w jednej, mamy Wencla, mamy Górnego, który znalazł świętego Graala, mamy profesora Zybertowicza i młodego Łysiaka, który patrzy tak, jakby miał jakieś kłopoty z przemianą materii. Mamy tam w ogóle wszystkich, którzy chcieliby pisać w sieci prawdziwej i mieć tutaj żywych, prawdziwych czytelników, ale niestety nie mogą. W związku z tym idą do Karnowskich i ci mówią im, że owszem, oni mają pewne możliwości i jak się autor postara to i czytelnik się znajdzie. No i ja się znalazłem. Jak ten głupi wydałem wczoraj ponad 6 złotych na numer poświęcony zmartwychwstaniu. Niech Wam się nie zdaje, że chodzi o zmartwychwstanie Jezusa. W tym tygodniku chodzi o to tylko trochę, naprawdę zaś chodzi o zmartwychwstanie Polski i o patriotyczny mesjanizm w najlepszym, melancholijnym wydaniu dla prawdziwych kelnerów.

Ja nie przeczytałem celowo tekstu Górnego, żeby się nie zdenerwować za bardzo, przeczytałem za to tekst Łysiaka, który zdaje się nie ma innego wyjścia jak rozwadniać to co napisał jego tata już 30 lat temu i podawać tę serwatkę jako wytrawne wino, po wypiciu którego poziom patriotyzmu w organizmie każdego z nas wzrośnie do wartości nigdy wcześniej niespotykanych. Pisze oto młody Łysiak o mesjanizmie i winkelrydyzmie, który się temuż mesjanizmowi przeciwstawiał. I przez tę aktywną postawę winkelrydyzmu, którą sobie zaszczepili legioniści marszałka powstała Polska. I ja się nie mogę nadziwić proszę Państwa podłości tych ludzi. Że też oni po tylu latach i tylu demaskacjach zastawiają te same pułapki. To się nie mieści w głowie. Nie mam na to dobrego wytłumaczenia, poza może takim, że Łysiak pracuje w ministerstwie edukacji i promuje tym tekstem jakiś nowy-stary podręcznik przeznaczony dla prawdziwych patriotów. No, bo inaczej jak to wyjaśnić? Można oczywiście jeszcze raz napisać o pogardzie dla inteligencji czytelnika, którą oni mają wrośniętą w serca, ale już mnie palce od tego bolą. Ja tylko przypomnę o co chodzi z tym Winkelriedem. To był taki najemnik wynajęty przez Francuzów razem z innymi Szwajcarami. Walczył w czasie wojen włoskich i zdaje się zginął w roku 1522, kiedy okazało się, że arekbuz jest jednak skuteczniejszy niż pika. Potem zaś, w obliczu serii klęsk, Francja oraz ci wszyscy, którzy nie byli zainteresowani tym, by przełęcze alpejskie i równina padańska zajęta była przez Niemców, rozkręcili jego legendę do rozmiarów niespotykanych. Że był dzielny i odważny, że walczył za króla nie zaś dla pieniędzy, że był prawie nieśmiertelny jak Zorro, no ale się nie udało. Później w stuleciu XVIII Winklerieda przesunięto nieco wstecz i umieszczono go w realiach XIV wiecznych. Stał się bohaterem bitwy pod Sempach, w której szwajcarscy wieśniacy, źle uzbrojeni, nie okryci blachą, ale za to bardzo bohaterscy pokonali straszliwe hufce cesarza Leopolda. Winkelried zaś wbił sobie w pierś te niemieckie dzidy i zginął z okrzykiem – Oto droga do wolności! I cóż ja tu mogę rzec? W tej bitwie pod Sempach chodziło o to, że cesarz, by w ogóle móc się postawić gangom szwajcarskim, musiał zaciągnąć kredyt i nająć ludzi w Szwabii, w tamtejszych miastach. No, a co to za miasta są w tej Szwabii? Ja przypomnę tylko jedno – Augsburg. Co się tam robi w tej Szwabii i czym handluje? Kopalinami głównie, ale trzeba mieć na nie jakiś rynek. Może we Włoszech? Świetnie, we Włoszech, ale żeby tam dotrzeć niestety musimy kontrolować przełęcz św. Gotarda oraz podporządkować sobie miasta kantonalne, które nie chcą widzieć szwabskich towarów na południu. Dlaczego? Bo ktoś ich wynajął do pilnowania tych dróg przez Alpy. A kto? Może ci co wożą angielską wełnę z Flandrii do Florencji? No, pewnie tak. I może jeszcze król z Paryża i paru innych. Cesarz sam nic nie poradzi, jego rodzina – Habsburgowie, pochodzą ze Szwabii i trzeba się dogadać z tamtejszymi gangami, żeby coś przedsięwziąć. Miasta tamtejsze też są zainteresowane ekspansją na południe, ale szkoda im wysyłać ludzi na pewną śmierć. Lepiej, by za ryzyko ktoś zapłacił. Na przykład ten cały cesarz, co to niby jest miejscowy, ale teraz sadzi się na światowca. Jakie jeszcze rodziny pochodzą ze Szwabii? No ci, jak im tam....Hohenzollernowie....i jeszcze ci drudzy....Fuggerowie....no i kilka innych....

Czy oni brali udział w bitwie pod Sempach? Być może nie, bo byli jeszcze za słabi, ktoś inny wiódł wówczas prym w interesach południowo-niemieckich.. Chodzi jednak w tej mojej opowieści o to, że postać Winkelrieda szwajcarskiego najemnika w służbie francuskiej demaskuje nam całą politykę i wojny toczone wokół szlaków do Italii. Nie tylko XVI wieczne ale też wcześniejsze. Ten facet, wymyślony w XVI wieku, przerobiony następnie na symbol rewolucji, był elementem antycesarskiej propagandy i niczym więcej. Nie ma więc żadnej potrzeby ani żadnego realnego powodu, by włączać go do naszej rodzimej mitologii, w której i tak jest zbyt wielu tragicznie zmarłych, a zbyt mało żywych. Słowacki coś tam sobie naskrobał, to się oczywiście może podobać, ale pamiętajmy, że kłamstwo to jest słaby sposób na wychowywanie młodzieży. Kłamstwo systemowe zaś to po prostu katastrofa. Łysiak tego nie wie, jemu się zdaje, że robi dobrą robotę, bo wychowuje ludzi, a może nawet nie to. Może ojciec mu kazał, albo po prostu zabrakło mu na piwo i poszedł do Karnowskich, żeby coś zarobić.

Niejaki Adamski zaś pisze w najnowszym „W sieci” o tym jak to różni niepokorni celebryci, co to i w mordę dadzą i skręta zapalą, odnaleźli Jezusa. „Niegrzeczni chłopcy, którzy odnaleźli Boga” taki tytuł nosi ten tekst. I to jest manifestacja obłędu prawdziwego, nie udawanego. Autor bowiem przywołuje najpierw naszych rodzimych celebrytów, którzy ćpali, pili i puszczali się na okrągło, by potem zadumać się nad marnością świata i głębią Ewangelii, potem zaś zabiera się za opisywanie przypadku Boba Dylana i Johny Cash'a. I to jest niesamowite. Dylan, który jest normalnie Żydem, ochrzcił się w roku 1978, potem coś tam zagrał dla papieża i sprzedał katolikom trzy płyty, na których coś tam smęci o Panu Bogu. Później – o czym Adamski sam pisze – przyjechał do Jerozolimy i oprawił rytuał, który zwykle muszą przejść Żydzi co to ich chrześcijaństwo skusiło. No i on przeszedł i więcej się na temat Chrystusa nie zająknął. I autor nazwiskiem Adamski, który jest jeszcze do tego redaktorem czegoś co się nazywa „w nas” podaje tego Dylana jako dobry przykład do naśladowania. A przekonuje nas argumentem takim: Nie można zapominać, że publiczne manifestowanie wiary jest najczęściej równoznaczne ze stratą dużej części targetu i diametralną zmianą życia. I co? Nie wariat?

Publiczne manifestowanie wiary mój panie Adamski jest równoznaczne z czymś przeciwnym. I dobrze o tym wie pański naczelny latając co niedziela do kościoła, stojąc przy ołtarzu ze złożonymi rękami nawet wtedy kiedy wszyscy już siedzą, albo klęczą.

Wszelkie manifestacje wiary, podobnie jak gadanie o poważnych chorobach jest w przypadku tak zwanych celebrytów próbą zrekonstruowania koniunktury, która chwilowo osłabła, albo wręcz z tym, że lekarze kazali im iść na odwyk, bo dalsze ćpanie i picie grozi śmiercią w męczarniach. Oni zaś, nie znajdując w sobie żadnej motywacji, muszą lecieć z tym a to do papieża, a to do klasztoru zen, a to gdzieś do jakiejś aśramy w Indiach. I wszyscy to rozumieją tylko nie redaktorzy z pisma „W sieci”. Oni nie mogą dać takiej wykładni tych cudownych nawróceń degeneratów albowiem cały ich plan na sukces polega właśnie na tym, by strona za stroną demonstrować te same emocje co Dylan w roku 1978 i Johny Cash kilka lat później.

Czy chodzi tu tylko o zysk? Nie sądzę. Chodzi o stworzenie środowiska powolnych baranów, które nie tylko będą płacić za przygotowywanie nowej, dziejowej katastrofy, nie tylko będą kupować gazety i płyty ze zdjęciami Ducha Świętego co to go sfotografował Tekieli dawno temu, ale – kiedy przyjdzie pora – kupią sobie także elegancki mundur gwardii obywatelskiej, wyprodukowany w jakiejś nieznanej nam fabryce tekstyliów, zupełnie tak samo jak ci powstańcy Irlandzcy przed rokiem 1916, o czym tu niedawno pisałem. A potem już tylko parady, bębny, piszczałki, Lech Makowiecki z gitarą i wszystko co tylko chcecie.

Aha, jeszcze jedno – Makowski napisał tekst o tym, że podpisanie porozumień sierpniowych to także takie zmartwychwstanie. Nic nie zmyślam. Ilustracją do tekstu jest zdjęcie Wałęsy na trybunie.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Mamy tam nowe książki o matematyce, no i promocje Baśni tom I i książek Toyaha.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka