coryllus coryllus
4951
BLOG

Seweryn Cezaryka jest dojrzałym człowiekiem

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 117

 Na wyniki egzaminów maturalnych czekaliśmy wszyscy w naszym pokoju na końcu korytarza. W internacie nie mówi się pokój tylko sala, jak w wojsku. No więc pół klasy siedziało w tym malutkim pomieszczeniu, w którym całą podłogę zajmowały cztery tapczaniki i stół. Wszyscy oczywiście palili, choć na terenie szkoły i internatu obowiązywał bezwzględny zakaz palenia. Śmierdziało niemiłosiernie na całym korytarzu, ale nikt się nie przejmował, byliśmy już po maturze. Zaraz mieli ogłosić wyniki..

Co jakiś czas do sali wpadał któryś z kolegów czających się przed drzwiami szkoły w oczekiwaniu na wywieszenie listy z nazwiskami. Za każdym razem ten tłum palących bez przerwy dwudziestolatków podrywał się w górę i wszyscy wołali – i co?!

  • Jeszcze nie wywiesili - odpowiadał kolega.

Te wyniki były dla nas szalenie ważne, bo od tego kto zdał, a kto nie zdał zależała nasza służba w wojsku. Byliśmy szkołą mundurową i wiadomo było, że ci co nie zdali matury dostaną zaraz powołania. Nikomu zaś nie chciało się iść po wakacjach do armii, nie każdy chciał iść na studia, ale wielu miało takie plany. Zawalona matura wykluczała je rzecz jasna.

Po dłuższym oczekiwaniu, kiedy skończyły się już papierosy, ktoś powiedział, że trzeba tam iść do gabinetu dyrektora i po prostu dowiedzieć się jak jest. No i wszyscy tam poszliśmy. Nie baliśmy się nic a nic, bo byliśmy już dorośli i nawet gdyby nasz dyrektor zobaczył nas z papierosem w ustach, jak łazimy po boisku nie mógł nam już nic zrobić. Przed maturą bowiem zdaliśmy egzamin zawodowy, szkoła była ukończona i byliśmy wolni.

Stanęliśmy przed tym pokojem z wielkim animuszem. Nie pamiętam kto zapukał, kto pierwszy wszedł do środka, nie byłem to w każdym razie ja, myślę, że albo kolega Robert, który jak się okazało matury nie zdał, albo Rajmund. W środku siedział nasz dyrektor w galowym mundurze oraz dwie polonistki. Dyrektor, który miał na imię Henryk, nie okazał ani zniecierpliwienia, ani zdziwienia naszą wizytą, ucieszył się nawet. Od razu wstał, poszedł do sąsiedniego pokoju i przyniósł arkusze z ocenami. Potem zaś patrząc na nas mówił co który dostał i z czego. Było sporo zaskoczeń. Kolega Syfon, który na maturę w ogóle nie chciał iść, bo mu się zdawało, że nie zda jej z pewnością, dostał dwie dostateczne. Kolega Robert nie zdał. Jacek zdał, ja też zdałem na cztery z polskiego i trzy z matematyki. Piotrek nie zdał, Rajmund zdał, Tadek też zdał. Wylecieliśmy ze szkoły głównym wejściem wrzeszcząc jak opętani, poszliśmy się przebrać i choć mieliśmy ochotę iść na miasto i tam się upić, zostaliśmy w internacie. Mieliśmy przed sobą jeszcze egzaminy ustne, które miałby być już tylko formalnością. Ja miałem zdawać z polskiego i z historii.

Najgorsze było za nami. Najbardziej bałem się matematyki, wiedziałem bowiem, że nie ma takiej mocy, która pozwoliłaby mi ten egzamin zdać, no chyba że dostanę ściągawkę. Pocieszające było to, że w identycznej sytuacji znajdowało się 80 procent kolegów zdających tego samego dnia co ja. Tak naprawdę wszystko zależało do tego, kto gdzie będzie siedział. Chodziło o to, by ci co mieli robić ściągi siedzieli z tyłu, bo inaczej nie mogliby przecież ich przygotować. Przed drzwiami ustawialiśmy się więc tak, by pan od matematyki, niech mu ziemia lekką będzie, który nas rozsadzał, popchnął takiego na przykład Zbyszka we właściwym kierunku. Nic ponadto się nie liczyło. Wszystkie matematyczne niemoty musiały liczyć na szczęście. Kto siedział w pobliżu Zbyszka zdawał, kto siedział dalej nie zdawał, ci co siedzieli przed komisją mieli najgorzej. Przed nimi było całe pięć godzin bezmyślnego gapienia się na twarze zaambarasowanych nauczycieli. Dostałem dobre miejsce, nie dość, że prawie na samym końcu sali, to jeszcze miałem Zbyszka tak trochę po skosie, w dodatku przede mną. Ściąga żeby do mnie dotrzeć musiała lecieć do tyłu, upaść najpierw na stół Roberta, a potem, kiedy Robert skończy ją przepisywać, na mój. Trochę to trwało i przez większość czasu siedziałem nie czytając nawet treści zadań, żeby się nie denerwować. W pewnym momencie podszedł do mnie pan od matematyki, ale nie ten, który nas uczył, tylko drugi. Popatrzył na mnie, na moją kartkę i uśmiechnął się dziwnie. Potem zaś machnął ręką i odszedł. Mniej więcej dwie godziny przed końcem dostałem ściągę. Nic z niej nie rozumiejąc przepisałem wszystko jak tam szło po kolei i wraz z całą gromadą podobnych sobie gamoni oddałem tę pracę naszemu nauczycielowi. On je wszystkie przeglądał przy odbiorze i za każdym razem dziwnie się uśmiechał. Kiedy wyszedłem z tej sali byłem mokry od potu, jak większość kolegów zresztą. Nie tylko przez stres, ale także przez to, że siedzieliśmy tam, w pełnym słońcu wpadającym przez wielkie okna, odziani w galowe mundury, pod krawatami. Było dość duszno.

Na polskim nie stresowałem się wcale. Musiałem się tylko ustrzec pokusy wybrania tak zwanego tematu wolnego. To była klasyczna pułapka, w którą wpadali różni swobodni myśliciele. Najłatwiej było się na tym wyłożyć w szkole takiej jak nasza. Nie pamiętam dokładnie jaki był temat mojej pracy, ale pisałem o Antygonie i o Krzyżakach. Trochę dziwne, ale niech tam, tematy maturalne zawsze są dziwne.

Po latach odnalazłem kolegę Zbyszka na Naszej Klasie i podziękowałem mu za tę maturę z matematyki. Odpisał, że jestem drugą osobą, która mu za tę fantastyczną robotę dziękuje. Spytałem kto był pierwszą. Okazało się, że nasz świętej pamięci sor od matmy, zwany Mielonym. Zbyszek uratował jego reputację, a przy okazji prawie dwie klasy maturalne. Całkiem sporo osób ten egzamin wtedy zdało.

Na ustny szliśmy grupami. Ja byłem w grupie z Rajmundem, Pawłem, Jarkiem i kimś jeszcze, ale nie pamiętam z kim, chyba z Piotrkiem. Do klasy wchodziło się jakimś dziwnym systemem, ktoś tam już był, ktoś wychodził i my zajmowaliśmy jego miejsce. W pewnym momencie na korytarzu byliśmy tylko my dwaj – ja i Rajmund. I wydawało się, że już wszystko umiemy i nic nas nie zaskoczy, pamiętamy daty, nazwiska i kto o czym pisał wiersze. Było jednak dość nerwowo. Rajmund chodził cały czas po korytarzu i w pewnym momencie zapytał mnie znienacka – ty, jak on się nazywał, Seweryn Cezaryka?

Zamarłem, ale było już za późno, otworzyły się drzwi i poproszono nas do środka. Losowaliśmy tematy. Było ich na kartce chyba trzy albo cztery. Wylosowałem prawie dobrze, bo prawie wszystko wiedziałem, ale ostatni temat to była poezja Baczyńskiego, której nie znam, nie specjalnie lubię i nie wiedziałem co o tym Baczyńskim powiedzieć. To mi zaniżyło ocenę ogólną. No, ale jakoś z tej matury wyszedłem.

Potem był jeszcze jeden dzień egzaminów ustnych, chyba, że coś pokręciłem. No i tego dnia po południu prawie cała klasa siedziała na moim tapczanie i paliła papierosy gapiąc się w okno.

Później było uroczyste zakończenie roku, a ja się tak cieszyłem, że zdanej matury, że zapomniałem uścisnąć rękę naszego wychowawcy, który wręczał mi świadectwo. No i rozjechaliśmy się później do domów. Wielu kolegów zobaczyłem dopiero po dwudziestu latach. Prawie w ogóle się nie zmienili.

 

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości