coryllus coryllus
5614
BLOG

Czy wnuk generała także zostanie pisarzem?

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 30

 W latach dziewięćdziesiątych gazownia wydawała dodatek telewizyjny, w którym uderzające były dwie rzeczy. To znaczy było tych rzeczy pewnie więcej, ale ja zwróciłem uwagę na dwie. Była tam dziwaczna rubryka zatytułowana „Fabryka opakowań szklanych”, którą prowadził Jarosław Mikołajewski, późniejszy ambasador, czy może konsul w Rzeczpospolitej Polskiej w Rzymie. Pan ten był normalnie, w życiu, italianistą zatrudnionym gdzieś na uczelni, ale nie dawało mu to satysfakcji i dorabiał sobie w gazecie. Ja trochę szydzę, rzecz jasna, bo nie o dorabianie chodziło, a na pewno nie tylko. Czym była ta rubryka Mikołajewskiego? Zaskoczę Was z pewnością. To była krytyka reklam. Tak po prostu. W gazowni uznano, że skoro nie może być prawdziwej krytyki, bo wszyscy ważni pisarze są „swoi” i rynek jest opanowany, trzeba wprowadzić nowy gatunek tekstów krytycznych dotyczących nie tyle kampanii reklamowych co poszczególnych spotów. Oszustwo i idiotyzm tego pomysłu polegały na tym, że Mikołajewski oceniał te reklamy w oderwaniu od ich rzeczywistej i istotnej funkcji, czyli od sprzedaży produktu. Tak właśnie było, ale jak się głębiej nad tym zastanowimy okaże się, że wszelka krytyka na tym polega. To jest zmasowane działanie propagandowe, prowadzone z dobrze zorganizowanych ośrodków, które ma przekonać ludzi, że istotna i naturalna funkcja dzieł i poczynań ludzkich jest nieważna lub wręcz nie istnieje. Krytyka służy temu, by nadawać rzeczom nowe funkcje. Najwyraźniej i najdobitniej widać to w ocenie przedmiotów kultu. Jeśli się ich nie wyrwie z otoczenia, do którego zostały przeznaczone, nie ma mowy o ich ocenianiu, a co za tym idzie wpuszczaniu w obieg najbardziej podstawowych informacji o tych przedmiotach, co czasami nazywamy popularyzacją. Przedmioty kultu nie potrzebują innej niż religijna popularyzacji, nie potrzebują jej także wierni. Koniunktura nakręcana przez badaczy średniowiecznych nastaw ołtarzowych nie służy nikomu poza nimi samymi, urzędnikami państwowymi, którzy robotę zlecają i handlarzami sztuką, dla których nie ma nic świętego. Cała historia sztuki jest zaś po prostu próbą upaństwowienia rzeczy wykonanych dawno temu przez rzemieślników i artystów na potrzeby Kościoła. Dopiero po tej operacji i zmianie otoczenia przedmioty te nabierają w oczach ludzi wartości. Są też natychmiast kradzione, a jeśli nie to ich ochrona pociąga za sobą horrendalne koszty. No i samo ich istnienie w nowym, świeckim otoczeniu wiąże się ściśle z funkcjonowaniem aparatu państwowego. Stosunek do wyrwanej z kontekstu sztuki wiele mówi o stanie struktur urzędniczych. Jeśli nie wierzycie zajrzyjcie do National Galery, a potem do Muzeum Narodowego.

No, ale miało być o reklamie. Dlaczego Mikołajewski szykowany na ambasadora w Rzymie zabrał się za opisywanie i szydzenie z reklam telewizyjnych? Bo jest infantylnym bałwanem? To też, ale są również inne powody. Oni tam doskonale wiedzą, że rynek treści to nie jest wiadro z zamarzniętymi pomyjami i musi być w nim jakiś ruch. Inaczej cały ten obszar działań nie ma sensu i równie dobrze, można – miast pisać recenzje filmów reklamowych – iść na grzyby. Każde wyposażone w budżet środowisko ma jednak zawsze chęć by ustabilizować sytuację na tym rynku raz na zawsze. To jest niemożliwe z istoty, ale ludzie są tak głupi, że w to nie wierzą. Wydaje im się, że ci wystrugani z bananów i oblepieni recenzjami bożkowie poezji i prozy, będą ważni do końca świata Mamy więc dwie przeciwstawne tendencję w jednym, małym i hermetycznym środowisku. Jak się z tym uporać, żeby każdy był zarobiony? To proste – trzeba znaleźć jakiś obszar, na którym można będzie bezpiecznie mącić i brać za to pieniądze. Reklama się idealnie nadaje, bo recenzje wpisują się w jej istotę – nie ważne co piszą, byle pisali. Fakt zaś iż ocena nie dotyczy spraw najważniejszych czyli funkcji, a jedynie tego jak była ubrana aktorka grająca Malmę czy oponę z Dębicy, nie ma dla świata reklamy znaczenia. No i jeszcze budżety, reklamowe budżety są ogromne i nikt tam nie zwraca uwagi na to, że na granicy tych wielkich, buzujących wszechświatów fruwa jakiś Mikołajewski i coś piszczy. Jego opinię są nieważne dla klientów, większość z nich nawet ich pewnie nie pozna. Można więc go tolerować.

Prócz Mikołajewskiego podobnymi głupstwami zajmowała się kiedyś Gretkowska, bo był to akurat moment kiedy dzielnym dziennikarzom z gazowni udało się wreszcie zamienić rynek treści w zamarznięte pomyje. Na krótko, ale się udało.

Czas siermięgi lansowanej przez Mikołajewskiego minął, podobnie jak czas Gretkowskiej, a kwestie oceny kampanii reklamowych mocno się dziś sprofesjonalizowały i nie ma w tym światku miejsca dla smutnych, starzejących się italianistów. Okazało się ponadto, że takie recenzowanie nie przynosi nikomu spodziewanych satysfakcji, a pieniądze które dostawał Mikołajewski były spore nie ze względu na jakość jego tekstów, ale na niego samego i zasługi jakie położył dla środowiska. Ci co przyszli po nim nie mogli już liczyć na nic.

Nowe pokolenia zaś, czemu dziwić się nie należy wcale, nie mają zamiaru tolerować widoku wiadra z zamarzniętymi pomyjami i chcą powrócić do stanu sprzed epoki Mikołajewskiego, to znaczy do tych szczęsnych czasów kiedy można było zajmować się krytyką naprawdę, czyli na zlecenie zaopatrzonych w budżety środowisk wyrywać dzieła i przedmioty z kontekstów i nadawać im nowe znaczenia. Dlaczego oni chcą to robić? Bo to jest nobilitujące, a w czasach kiedy własność jest fikcją, kiedy odwaga potaniała, a Ryszard Czarnecki pisze książki, popyt na szlachectwo jest po prostu szalony. I właściwie nie zostało tym ludziom już nic, poza książką i jej recenzją. Będą teraz próbowali sami ustawić rynek tak, by pomyje zamarzły na nim w nieco innym układzie. Zgniłe jabłko pójdzie na spód, a chustka do nosa i kawałek kalafiora na wierzch, fusy z kawy na bok, a pestki wiśni z kompotu dookoła, w wianuszek. Na wiaderku zaś, całkiem z boku, wypisze się nowe nazwiska. Obserwujcie uważnie jakie to będą nazwiska. Takie numery były już robione wcześniej i za każdym razem było bardzo śmiesznie. We wspomniany dodatku telewizyjnym do gazowni także coś takiego przeprowadzili i to była właśnie ta druga rzecz, która rzuciła mi się w oczy. Jakiś nieszczęśnik wymyślił, że program telewizyjny na każdy dzień, będzie opatrzony wizerunkiem jakiegoś celebryty, bądź celebrytyki, a do tego jeszcze obok zdjęcia znajdować się będzie jakaś mądra sentencja, którą owi ludzie wymyślą na poczekaniu lub skądś przepiszą. Każdy wie, że nie da się wymyślać kawałów przez cały czas, w końcu człowiek zaczyna się powtarzać i robi się nudny. Nie ma czegoś takiego jak pomysły nieustająco dobre, przychodzące do głowy z dnia na dzień. No, ale nie to było ważne dla tych ludzi. Oni chcieli pokazać, że w tej telewizyjnej prócz ramówki są jeszcze żywi ludzie i oni mają coś do powiedzenia. Już w pierwszym miesiącu okazało się, że celebrytów zabrakło, podobnie jak mądrych sentencji. No i trzeba było się ratować dziennikarzami takimi jak Staszewski i aktorami takimi jak ta pani co grała Balcerkową w serialu „Alternatywy 4”.

Czy oni kiedykolwiek przestaną? Nie sądzę. Na targach książki w Warszawie najpopularniejszą autorką była Monika Jaruzelska, przed jej stoiskiem kłębiły się tłumy. Mój kolega, który zajrzał na stadion spotkał tam swoją znajomą z liceum, była to dość szczególna znajoma, córka Aleksandra Kwaśniewskiego. Zapytał ją ten mój znajomy, co porabia, a ona na to, że została pisarką. - Ale poważną pisarką – podkreśliła, nie celebrytką. W wyniku dalszych indagacji okazało się, że pani Aleksandra jest autorką wywiadów ze znanymi ludźmi. Nagrywa je i przepisuje. Nie wiem czy zrobiła już wywiad z Balcerkową, ale myślę, że powinna. Małgorzata Rozenek jest bowiem za bardzo zajęta i może być nieuchwytna.

Kolejnym pisarzem zostanie wnuk generała Jaruzelskiego. Naprawdę. Skoro siostrzeniec Tarasewicza mógł nim zostać, to tamtemu też się należy. Nie wiadomo tylko z kim będzie przeprowadzał wywiady i na jaki temat. Talent zaś z pewnością odziedziczył po matce. Pomyje znowu wirują, znowu coś bulgoce. I tak do następnej zimy, aż powierzchnia w wiaderku zacznie przypominać zastygłą w zdziwieniu twarz Janusza Palikota, albo jakiegoś innego człowieka tej kategorii i wtedy dopiero otworzy się pole do interpretacji i poszukiwania nowych znaczeń.

 

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl Jutro napiszę coś niecoś o naszych nowych seriach wydawniczych. Muszę odpocząć po targach.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura