coryllus coryllus
3598
BLOG

Spotkanie dysydentów czyli istota promocji

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 35

 W najbliższy piątek miałem mieć wieczór autorski w kawiarni „Niespodzianka” przy Marszałkowskiej 7. Umówiliśmy wszystko jeszcze w ostatnią targową niedzielę i wczoraj majstrowaliśmy już tylko przy plakacie. Wszystko było w porządku, kiedy nagle, wczoraj po południu, okazało się, że w tym samym terminie, zupełnie niespodziewanie w „Niespodziance” odbędzie się organizowane przez Stowarzyszenie Wolnego Słowa, spotkanie dysydentów. Rozumiem, że byłych? Dysydenci będą wspominać dawne czasy, rozmawiać o przyszłości oraz dyskutować ustawę kombatancką o działaczach opozycji antykomunistycznej oraz osobach represjonowanych z powodów politycznych, która ma wejść właśnie w życie. Dysydenci, byli jak rozumiem, spotykają się więc 6 czerwca w „Niespodziance” o godzinie 18.00, po to, by wspominać dawne czasy, śpiewać dawne piosenki i wznosić dawne hasła. Będzie to, jak napisano w ogłoszeniu, spotkanie ponad podziałami. Można więc będzie na nim spotkać także ludzi z drugiej strony barykady (tak to zrozumiałem) i porozmawiać z nimi tak od serca, jak człowiek z człowiekiem. Nie będzie – tak jest napisane na ulotce – oficjalnych wystąpień, mikrofon będzie dostępny dla każdego, kto zechce się podzielić swoimi refleksjami. SWS zapewnia uczestnikom skromny poczęstunek i lampkę wina, a także dobrą muzykę. Zagra zespół TO i OWO Jerzego Antoszkiewicza. Zapowiada się wcale miły i udany wieczór, szczególnie dla tych, którzy pierwsi dopadną mikrofonu. Z nami zaś było tak, że najpierw zapisano to spotkanie ze mną do kalendarza, potem okazało się, że SWS ma absolutne pierwszeństwo, choćby nie wiem co się działo. No i zapisali się wcześniej w innym, ważniejszym notesie. Stąd całe zamieszanie. Wszystko jak w życiu. No więc chcąc nie chcąc musieliśmy zmienić lokalizację. Zapraszam więc wszystkich najserdeczniej na wieczorek organizowany przez Stowarzyszenie Wolnego Słowa, gdzie każdy dysydent i działacz opozycji demokratycznej będzie mógł opowiedzieć o sobie przez mikrofon ze sceny. I wszyscy będą słuchać. Nie będą mieli wyjścia. Zapraszam tym serdeczniej, że przewidziane są także wspólne śpiewy, a wiadomo, że jak gdzieś zbiorą się doświadczeni życiem Polacy i zaczną śpiewać, to atmosfera robi się gęsta od znaczeń i emocji i po prostu nie sposób z takiego miejsca wyjść o własnych siłach.

Co będzie z naszym spotkaniem? Musieliśmy poszukać nowej lokalizacji. Koledzy Irek i Michał ją znaleźli, za co im najserdeczniej dziękuję, bo przecież spotkania w Warszawie nie było już od roku. To jest aż dziwne. No, ale tak bywa w życiu. Spotkanie się odbędzie w Cafe Flora przy wejściu do Ogrodu Botanicznego, Al. Ujazdowskie 4. Tytuł spotkania, bardzo na czasie: Irlandzki Kościół i Republika. Spotkanie rozpocznie się o 19.30, bo wcześniej, do 18, będę obecny na kiermaszu IPN przy Marszałkowskiej. Tak więc jeśli ktoś będzie miał już dość dysydenckich śpiewów i rozmów ponad podziałami, może przejść te parę kroków i posiedzieć z nami w Cafe Flora. Nie będzie co prawda wspólnego śpiewania, a mikrofon w dłoni będę dzierżył ja, oddając go tylko czasami tym, którzy zadawać będą pytania, ale może być równie miło co w „Niespodziance”.

No i na tym zakończymy sprawę wieczorku autorskiego. Teraz będzie coś innego. Zupełnie przypadkiem odkryłem wczoraj na półce książeczkę zawierającą opowiadania, nie znanego nikomu w Polsce, słowackiego autora Jana Lenczo. Książeczka nosi tytuł „Dydaktyczna kronika rodu Hohenzollernów” i inne utwory”. Jest to książeczka specyficzna, bo poziom ogólności, na którym operuje Jan Lenczo jest, jak dla mnie za wysoki. Rozważania teoretyczne o wyborach życiowych i wartościach ilustrowane wykąpanymi w bielince przykładami historycznymi, były może ciekawe 50 lat temu, ale dziś jakoś mnie nie biorą. No, ale ta kronika dydaktyczna Hohenzollernów jest miejscami ciekawa, ale bardzo krótka, takie trzy porządne blogerskie notki. Nie ma w niej tych Hohenzollernów, którzy nas najbardziej interesują, czyli Georga i Albrechta, ale są inni. W tym najciekawszy z mojego punktu widzenia Jan II Cicero. Na jego przykładzie Jan Lenczo omawia mechanizm działania dobrego PR i dobrej propagandy. Oto – jak mówi legenda – Jan Cicero z Ansbach, w czterogodzinnej przemowie wygłoszonej po łacinie zapobiegł wojnie pomiędzy królem Czech, Polski i Węgier. Wojnie toczonej o Śląsk. Stąd wziął się jego przydomek – Cicero. Prawda jak twierdzi Jan Lenczo jest jednak inna. Jan II Hohenzollern w ogóle nie znał łaciny, wręcz jej nienawidził. Na Śląsk wkroczył ze swoim wojskiem złożonym z najgorszych łotrów w Rzeszy i tak tym wystraszył wymienionych królów, że zarzucili swoje spory. Jan II był bowiem jak wszyscy Hohenzollernowie, nie dość, że zdecydowany to jeszcze bogaty i wpływowy. Po tej akcji zebrał swoich skrybów, którzy opisali tę historie w sposób taki jaki znamy ją z legendy, dodając, każdy w swojej relacji, że o wyczynie Jana słyszeli od naocznego świadka. Tym samym Jan Cicero uzyskał tak pożądaną przez historyków zgodność relacji w źródłach. Do tego jeszcze sprosił na ucztę zamkową mieszczan i różnych łazików przebywających w Ansbach i przy winie oraz mięsiwach opowiadał im o tym czterogodzinnym przemówieniu, którego nie było. Oni zaś roznieśli potem tę opowieść po wszystkich zakątkach Rzeszy. Pointa zaś, tej opowiastki jest taka: „Nie ma znaczenia czy wydarzenia, w które wierzą poddani, są prawdziwe, lecz jedynie to, że w nie wierzą”.

Piszę to wszystko ponieważ zaskoczył mnie nieco wczorajszy tekst Toyaha. Ten dotyczący Marysi Sokołowskiej. Ja jestem, do czego mam nadzieję już się przyzwyczailiście, daleki od entuzjazmu w każdym właściwie wypadku. Dyskusję zaś o tym czy Marysia jest w swoich wpisach na ask.fm szczera, czy nie, czy walczy tam z czystym złem czy nie, uważam, za przedwczesną. Uwierzyłem jednak Toyahowi i poprosiłem ją poprzez maila o wywiad dla „Szkoły Nawigatorów”. Nie mam niestety żadnego korespondenta w Gorzowie, który mógłby taki wywiad przeprowadzić. No i czekamy, na razie cisza.

Ja się oczywiście tak, jak Wy denerwuję, tym co opowiada o niej w swoim programie Wojewódzki, ale, mam również pewne obawy co do autentyczności tego przekazu. Powiadacie, że ona tam siedzi cały czas i odpisuje na listy hejterów? I ani drgnie? A do tego odpisuje ze spokojem i mądrością? To jest naprawdę budujące i fantastyczne, ale ja jak zwykle mam w zanadrzu różne proste pytania, które koniecznie chciałbym zadać. Na przykład takie: kim są rodzice Marysi? Gdzie pracują? Nie oceniajcie mnie źle, chciałbym tylko wiedzieć jak jest naprawdę i zorientować się czy ten diapazon emocji, na który z miejsca obiema nogami wskoczył Toyah nie zarwie się pod nim w jednej chwili, a on nie potłucze sobie głowy i kręgosłupa i nie będzie potem lamentował. Byłoby szkoda. Zanim prawda wyjdzie na jaw, zapraszam wszystkich do kawiarni „Niespodzianka” przy Marszałkowskiej 7 na wspólne śpiewanie dysydenckich pieśni, a jak ktoś będzie miał dość, może iść do Cafe Flora i posłuchać co tam gadają o Irlandii.

No i koniecznie przypominajcie sobie czasem pointę tego opowiadanka zapomnianego słowackiego pisarza Jana Lenczo - „Nie ma znaczenia czy wydarzenia, w które wierzą poddani, są prawdziwe, lecz jedynie to, że w nie wierzą”

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura