coryllus coryllus
2808
BLOG

W sprawie kwartalnika i konkursu

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 17

 Mili autorzy „Szkoły nawigatorów”, niebawem ukaże się kolejny numer kwartalnika, który wspólnie tworzymy. Jest interesujący, ciekawy i dynamiczny, tak jak w poprzednim numerze mamy tam dwa komiksy i kilkanaście tekstów. Okładka jak zwykle fantastyczna i wzbudzająca emocje, jednym się podoba, inni nie mogą na ten styl patrzeć. No i bardzo dobrze. Z numeru tego, numeru, który wejdzie do sprzedaży w końcu czerwca zleciało siedem tekstów. SIEDEM TEKSTÓW !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Zmarnowaliśmy dwa tygodnie próbując przystosować je do druku. Zamiast pisać czeską książkę i zbierać materiały do następnej o kredycie i wojnie, usiłowałem ulepić kwartalnik z materiałów, które mi przysłaliście. W tym czasie, w czasie tej niewdzięcznej pracy, przeczytałem w jednym z komentarzy, że kiedy powstawała „Fronda” ludzie byli tak podnieceni tym wydarzeniem, że po prostu wpłacali na rzecz tego pisma datki. Było to trzecie obok dotacji ministerialnych i sprzedaży źródło finansowania „Frondy”. Ponoć teraz – jak ktoś chce wesprzeć tygodnik „W sieci”, też może wpłacić jakiś datek. Ja nie mam żadnych dotacji ministerialnych, nie chcę też żadnych datków, bo nie o to chodzi w tej idei, datki to kamień u szyi tak naprawdę. Chcę robić pismo, które będzie ciekawe i da szansę autorom nie mogącym zrealizować się gdzie indziej. Za projekty graficzne do tego pisma płacę z własnej kieszeni, proszę Niewolnika o kolejne rysunki, które podnoszą atrakcyjność „Szkoły” i czynią z niej pismo oryginalne i odbiegające od sztampy, a do tego integrują ludzi. Obiecałem honoraria autorskie i wypłacę je, ale, jak zapowiedziałem, będą niewielkie. Otworzyłem kilka projektów naraz, bo inaczej nie da się po prostu prosperować bez wspomagania. Alternatywa jest taka: albo kilka warczących motorków, albo prośby o datki i subwencje. Wybrałem ten pierwszy wariant. Niektórzy, z faktu, że „SN” powstaje w warunkach chałupniczych, wyciągają wniosek następujący: wrzucimy mu byle co i byle jak napisane, a i tak puści, bo nie ma wyjścia. I może jeszcze da parę stów, frajer. Moi drodzy lepiej już by było gdybyście wpłacili jakiś datek na rzecz braci Karnowskich, tak dzielnie walczących ze złem. Naprawdę. Nie będziemy robić kwartalnika z tekstów słabych, z tekstów napisanych na chybcika i byle jak. Ja nie wypracowałem jeszcze schematu współpracy z autorami, bo przecież wydaliśmy dopiero dwa numery pisma, trzeci przed nami. Sprawy, przypominam, dzieją się w czasie, a uruchomienie każdego kolejnego projektu kosztuje mnie dużo czasu i wysiłku, znacznie więcej niż Was kosztuje napisanie tekstu. Schemat ten jednak wypracuję w najbliższych miesiącach, choćbyście się wszyscy mieli na mnie obrazić śmiertelnie i nigdy więcej nie zajrzeć na mój blog. Jakość jest najważniejsza. Pierwszych dwóch numerów nie planowałem zbyt szczegółowo, bo wiedziałem, że radzicie sobie z tekstem, postanowiłem więc dać wszystkim szansę. No i wszystko było dobrze, pismo się podoba, z pierwszego numeru została już tylko jedna, cudem gdzieś, zachowana paczka, a z drugiego może ze cztery. To co stało się jednak z numerem trzecim woła o pomstę do nieba. Nie będę wymieniał nazwisk i nie będę się tu wyżywał nad poszczególnymi autorami. Grzecznie poprosiłem o teksty i otrzymałem je w przepisowym terminie, ale z numeru spadło SIEDEM TEKSTÓW!!!!!!!!!!!!!!!! To są rzeczy niewyobrażalne, to jest po prostu klęska. Nie mamy redakcji i nie mogę siedzieć nad każdym z osobna i mówić mu jakie są moje oczekiwania. Szanuję też Wasz czas i nie zwracam Wam tych tekstów z prośbą o naniesienie poprawek, jak to się dzieje w redakcjach. Nie jesteście debiutantami, wiecie jak to się robi, prawda? Więc po prostu zróbcie to najlepiej jak potraficie, a jeśli Wam się nie chce, to dajcie sobie spokój. Nie piszecie przecież tego dla tych nędznych honorariów, które Wam obiecałem, prawda? Nikt na całym Bożym świecie nie utrzymuje się z pisania tekstów do kwartalnika.

Teraz kilka uwag technicznych. Teksty przychodzą w różnych formatach, często bez nazwiska autora i bez tytułu. To jest skandal, w normalnych redakcjach nikt nawet nie czyta takich tekstów, od razu lądują w śmietniku. Pliki nie są opisane tak jak trzeba, nie ma tytułu, nazwiska, przy kilkunastu, kilkudziesięciu tekstach, którymi jesteśmy obłożeni, łatwo o pomyłkę. Czas nie jest z gumy i nie możemy przeznaczyć go zbyt wiele na przygotowanie kwartalnika. Robimy bardzo dużo, możecie mi wierzyć. I nie możemy przekonać nikogo, by choć w minimalnym stopniu nas w tych wysiłkach wsparł. Jeden z autorów, kiedy poprosiłem go o napisanie tekstu odpowiedział mi zdaniem następującym: daj mi jakąś listę lektur. To jest kolejny skandal. Gdybym jakiemukolwiek redaktorowi odpowiedział w ten sposób nie miałbym wstępu do redakcji. To jest jakieś horrendalne lenistwo, jakaś deprawacja i przepraszam za kolokwializm, „wyżej sranie niż dupy manie”. Lista lektur?!!!! Do prostego tekstu?!!!!!

Wczoraj poprosiłem Toyaha o napisanie tekstu, a on odmówił. Ponieważ Toyah jest najlepszym autorem postanowiłem opieprzyć go autorsko i publicznie. Poprosiłem go o napisanie tekstu na temat powieście Agaty Christie pod tytułem „Pasażer do Frankfurtu”. Zauważcie – naczelny sam wymyśla temat, podsuwa lekturę autorowi i mówi mu na co ma zwrócić uwagę. Chodzi o to, że w tej książce zawarta jest krytyka rewolucji 1968 roku z punktu widzenia osoby, która jest ucieleśnieniem cnót imperium. Można zrobić naprawdę wiele, jak się chce. Toyah zaś mi odmówił, pisząc dość malowniczy list, którego tu nie zacytuję. Do wydania czwartego numeru mamy trzy miesiące, muszę go zaplanować, złożyć, a w tym czasie skończyć książkę czeską, na którą wszyscy czekają, pisać codziennie tekst na blogu, jeździć na spotkania autorskie, promować książki i planować kolejną Baśń. Naprawdę, nie wymagam zbyt wiele. Od Julka i jego żony Patrycji, autorki książki „Smakołyki alergika” wymagałem jedynie tego, by codziennie wrzucali na blog gotowe przepisy z tej książki. Nic więcej. No, ale i tego było za dużo. Ja sobie tę odpowiedź Toyaha dobrze zapamiętałem. A do innych autorów mam prośbę, może ktoś z Was zdecyduje się na napisanie takiego tekstu? To stary pomysł, miał go pisać do pierwszego jeszcze numeru ojciec Antoni Rachmajda, ale on ma teraz inne kłopoty i tekst czeka na swojego autora.

Teraz pora na pochwały. Bardzo dziękuję za zaangażowanie i poziom tekstów Joli Gancarz, Tomkowi Awdankiewiczowi i Krzysztofowi Piotrzkowskiemu. Piszecie najlepiej. Bardzo dziękuję za zaangażowanie panu Jerzemu Klebanowi, który po to by spełnić moją zwariowaną zachciankę i napisać tekst o książce Larsa Gustafssona pojechał aż do Malmo i siedział tam długie godziny w bibliotece nad jego dręczącą i fałszywą prozą. To jest prawdziwy wyczyn. Obiecuję, że już nigdy więcej nie będę wychodził z takimi propozycjami.

 

Teraz o konkursie. Pierwsza edycja naszego konkursu komiksowego to klęska. Nie ma się co oszukiwać i nawijać makaronu na uszy. Autorzy wykazali się dramatycznym wprost niezrozumieniem idei dali bezprzykładny popis lekceważenia. Prace zaczęły napływać w ostatnim tygodniu. To jest ponoć typowe, ale ja tego nie rozumiem. W ostatnim tygodniu przed zamknięciem konkursu wpłynęło 11 prac. Jedna gorsza od drugiej. Jutro zajmę się szczegółowym omówieniem dokonań poszczególnych autorów, bo uważam, że to jest konieczne. Teraz chcę tylko przypomnieć w kilku słowach jaka była i jaka nadal jest idea naszego konkursu. Otóż chodzi o to, by wypromować takich autorów i takie prace, które będą mogły konkurować z rysownikami z rynków obcych. Wśród zdeprawowanych i przyzwyczajonych do łatwizny polskich autorów nie funkcjonuje, jak się okazało, w ogóle żaden mechanizm ambicjonalny. A przecież w grę wchodziły pieniądze, nie małe zresztą. Mili autorzy zanim zabierzecie się do pracy w następnej edycji konkursu przejrzyjcie kilkanaście albumów zagranicznych i zastanówcie się co zrobić z formą, żeby tych ludzi, którzy je narysowali zatkało. O to nam chodzi. Nie uruchomiłem tej maszyny jaką jest konkurs po to, by wspomagać biednych i marzących o sławie artystów z prowincji i wygłaskiwać ich emocje, bo one mnie w ogóle nie interesują. Od takich numerów są struktury ministerialne, możecie się tam zwrócić o dotacje i jakieś wspomaganie. Zrobiłem to, ponieważ interesuje mnie zajęcie dobrej pozycji na rynku. Uważam, że konkurs jest jedyną drogą do tego celu. Oczywiście spotkałem się od razu z głosami tak zwanych zawodowców, że oni nie będą niczego rysować na konkurs, ale jak im coś zlecę i zapłacę to chętnie dla mnie popracują. Nie, dzięki...jeśli ktoś nie rozumie dlaczego, pokazuję i objaśniam: niedługo nie będzie polskiego rynku komiksów, zamieni się on bowiem w poczekalnie dla słabo wykształconych i aspirujących autorów, którym – jak będą grzeczni – wydawcy pozwolą coś opublikować za granicą. Pod warunkiem, że będzie tam goła baba i ksiądz pedofil. Czekajcie więc mili „zawodowcy” dalej na swoją szansę i liczcie na to, że pod wasz warsztat podjedzie piękny wydawca na białym koniu z niezwykle intratnymi propozycjami. Na razie to tyle. Jutro jak powiedziałem zabiorę się za szczegółowe omawianie poszczególnych prac oraz powiem jakie będą ich dalsze losy.

 

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura