coryllus coryllus
6119
BLOG

Ludzie, którzy pilnują Toyaha

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 110

 Zanim udało mi się jako tako uporządkować sprawy na naszym blogu stoczyliśmy mnóstwo potyczek z prowokatorami, hejterami i ludźmi zwyczajnie nie rozumiejącymi naszej misji, ludźmi, którzy uważali i nadal uważają, że blogowanie to wymiana poglądów jedynie. Nawet wtedy kiedy bloguje się na zlecenie. Ponieważ autor nie widzi czytelników i musi wierzyć w ich szczere intencje, nie było łatwo. Sowińca wyrzuciłem dopiero po dwóch latach, a może nawet po trzech. Większość osób których pozbyłem się z bloga reaguje bardzo źle na każdy nasz sukces, nawet najmniejszy, choć każdy wie, że sukcesy te, to efekt wyrzeczeń i bardzo ciężkiej pracy. Mimo to wywołują one zawiść taką, jakby chodziło o wygraną na loterii, albo na giełdzie. Mnie osobiście te wybuchy nienawiści utwierdzają jedynie w tym, że idę właściwą drogą. Ludzie, którzy teoretycznie, mają pozycję, a niechby tylko środowiskową zajmują się wypisywaniem nienawistnych komentarzy na temat naszego bloga i bloga Toyaha, nie unikając osobistych uszczypliwości. To jest tak dziwne, że właściwie nie do uwierzenia. O takim Sowińcu ksiądz Isakowicz-Zaleski pisze prawie jak o pułkowniku Kozietulskim, no a potem widzimy tego Sowińca jak przyłazi na blog faceta o nicku Lexblue i pyta: a kto to jest coryllus, a kto to jest toyah? Choć doskonale wie kim jesteśmy, próbuje być jednak złośliwy na tyle, na ile pozwalają mu jego przyrodzone ograniczenia. Pan ten jest naukowcem, filozofem, napisał pracę pod tytułem „Zarys filozofii spotkania” i prowadzi zajęcia z młodzieżą. Ma przy tym, o czym daje znać na swoim blogu, wiele przemyśleń na temat degrengolady naszego współczesnego świata, nie tylko politycznej. Jak on godzi swoją własną degenerację z misją, za którą bierze pieniądze nie wiem, ale widać, że ma efekty. Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się zarysowi filozofii spotkania nie śniło. No, ale dajmy mu spokój, są inni. Owi inni stawiają wobec mnie te same zarzuty, właściwie jeden zarzut. Brzmi on: bo pan jest nikim. I cóż ja mogę powiedzieć? Może tyle, że się już do swojej nicości przyzwyczaiłem i jakoś udaje mi się z nią żyć. Co jakiś czas słyszę od kogoś, że jestem nikim...można się uodpornić. Z Toyahem jest inaczej, bo on przynajmniej mówi po angielsku no i jest dużo starszy ode mnie, co hejterów nieco mityguje. W końcu nawet taka komentatorka jak zukosa nie będzie zbyt gwałtownie szydzić ze starszego człowieka.

Toyah postawił kiedyś taką tezę, że ich nienawiść bierze się stąd iż my, a ja w szczególności, nie podejmowałem z nimi dyskusji. No, ale jak ja miałem podejmować dyskusję, jak charakter tego bloga jest inny? Ja nie siedzę tutaj godzinami po to, by wymieniać uwagi o pogodzie tylko przygotowuję różne projekty do druku. Blog pozostawiam komentatorom, kiedy zaczyna się na nim dziać coś niedobrego, przychodzę i usuwam wichrzycieli oraz chamów. Z ogromnym trudem i po wielu latach oraz rozczarowaniach, udało mi się stworzyć tutaj coś w rodzaju środowiska. Uważam, że to jest duża wartość sama w sobie, a w dodatku najważniejsza wartość tego bloga i każdy kto będzie próbował dezintegrować to środowisko musi liczyć się z konsekwencjami. Oczywiście nie mam wpływu na wszystko i wszystkich, tak więc musimy się liczyć z atakami, mniej lub bardziej ostentacyjnymi. Z próbami obniżania wartości naszej pracy i ze zwykłymi donosami. To wszystko ma oczywiście charakter nobilitujący, bo jak na człowieka który jest nikim doczekałem się już sporego dossier napisanego przez zawistników i kapusiów.

Wczoraj przyszła kolej na Toyaha. Jeszcze wiosną, zorientował się on przy jakiejś okazji, że wśród rozmaitych kłamstw obecnych staje w historii Wielkiej Brytanii, najważniejsze jest to dotyczące granicy celnej na sól, która w połowie XIX wieku przegrodziła Indie. Poprosiłem go by napisał o tym tekst, a on się zgodził, ale musiał postarać się o jakąś literaturę. Na całym Bożym świecie jest tylko jedna książka opisująca ten problem. Napisał ją Roy Moxham, a nosi ona tytuł The Great Hedge of India. Na podstawie tej książki, zerżnięta słowo w słowo, powstała notka na temat granicy celnej dotyczącej soli, którą mamy w wikipedii. Nie ma, powtarzam, innych źródeł do tej historii poza tym co zebrał w swojej publikacji pan Moxham. Toyah kupił tę książkę i przetłumaczył na jej część na polski. Tekst ten umieściliśmy w nowym numerze „Szkoły nawigatorów”. No i wczoraj Lexblue, który jest Ślązakiem, a przy tym człowiekiem jakoś tam znanym w lokalnych, śląskich środowiskach, napisał, że Toyah dokonał plagiatu. Ja się nie mogę nadziwić takiej postawie. Lexblue, facet przechwalający się znajomością z senatorem Kutzem i jakimiś innymi tuzami śląskiej sceny polityczno-intelektualnej, zawraca sobie głowę toyahem i jego tekstem do naszego kwartalnika? Sugerując w dodatku, że toyah popełnił plagiat? To wikipedia dopuściła się plagiatu. Niech pan, miły panie Lexblue ich zaskarży. Pewnie ma pan jeszcze jakieś znajomości w katowickich sądach, więc przyjdzie to panu łatwo.

Pod wczorajszym tekstem Lexblue widać to co widać zawsze, kiedy wydaje im się, że na czymś nas przyłapali, czyli brudną pianę. Królują tam oczywiście ci wszyscy, których kiedyś usunąłem z bloga, za niewinność, jak twierdzą, a w rzeczywistości, za chamskie próby ingerowania w mój projekt. To jest bardzo ciekawe, bo ludzie, którzy są kimś i znają innych ludzi, którzy także są kimś, nie mogą przejść obojętnie obok pracy faceta, który jest całkowicie i absolutnie nikim...Nie mogą, od razu dostają drgawek i domagają się, by sprawę coryllusa rozwiązać administracyjnie, żeby mnie stąd wyrzucić, bo przeszkadzam, żeby mi zamknąć gębę, żeby mnie Polonia Christiana nie filmowała i takie tam, inne chętki.....Przy tym wszystkim większość z tych osób ukrywa się pod nickami, bojąc się prawdy o sobie w sposób oczywisty, a najbardziej zwariowany z nich czyli Sowiniec, pisze w co drugim zdaniu, że to wszystko jest nieważne, nieważne, bo liczy się tylko to co dzieje się w rzeczywistości, a z wydawnictw to jedynie poważne oficyny. Jeśli przyjmiemy na wiarę to co ten cały Sowiniec pisze, łatwo zorientujemy się, że w jego rzeczywistości nie dzieje się nic, bo on większość czasu spędza w sieci. Sami policzcie jego komentarze. No, ale nie będziemy mu prostować życia, nie to jest naszą misją. Środowiska, które nas atakują, dokonują przy tym brzydkiej auto-demaskacji. Ktoś im powiedział, że są wybrani, bo wykonali określoną ilość czarodziejskich ruchów i poznali określoną ilość „ważnych ludzi”, aż tu nagle okazuje się, że to są plewy. Ich życie zaś sprowadza się do wpisywania komentarzy w sieci i nawet dzieci już do nich nie dzwonią. To nie jest moja wina mili państwo, ani nie jest to także wina Toyaha. My się staramy robić to co lubimy w ramach zakreślonych przez prawo i nasze przyrodzone możliwości. To nie nasza wina, że was oszukano, naprawdę....A kiedy będzie naprawdę źle, pamiętajcie, że jest jeszcze Kościół, a w nim spowiednicy. Zawsze możecie się tam udać, wyznać swoje grzechy, obniżyć sobie w ten sposób ciśnienie w zaworach i uratować duszę.

Na koniec chciałbym napisać kilka słów o nowym numerze „Szkoły nawigatorów”. Nie wiem jak Tomkowi udało się zmieścić na jednej stronie komiksu historię Ernesta Wilimowskiego, w dodatku mieszając do niej Petera Gabriela i Phila Collinsa, ale jakoś się udało. Tak jak już pisałem, numer miał być poświęcony tożsamości, ale wskutek różnych przygód jest poświęcony tożsamości tylko trochę. Nie zmienia to jednak faktu, że choć trochę cieńszy niż poprzedni, jest bardzo udany. Może jutro wrzucę to fragmenty z 4 strony okładki, a dziś to na razie tyle.

 

Aha, mam ważne ogłoszenie dla księgarni współpracujących z naszym wydawnictwem. Szanowni Państwo, ponieważ wszyscy zalegacie z realizacją faktur, ponieważ zamawiacie niewielkie ilości książek, które i tak sprzedawane i promowane są poprzez mój blog (wyłącznie), od jesieni, każdy kto będzie chciał zamówić książki, otrzyma je oczywiście, wraz z rabatem, ale dopiero po wpłaceniu gotówki na konto. Kończymy z upiornym zwyczajem długich terminów realizacji płatności, bo przy tak małych zamówieniach nie ponosicie Państwo żadnego ryzyka, a ja mam tylko kłopot i dodatkową robotę z wypisywaniem faktur. Moja misja zaś nie polega na wypisywaniu faktur tylko na pisaniu książek. Nie mogę się rozmieniać na drobne. Będzie więc u nas tak, jak za komuny w hurtowniach sprzętu rolniczego, jak ktoś chce coś kupić, przychodzi z gotówką. I już. Tak jest normalnie w sklepach detalicznych i nikt nie płacze. Wasze zamówienia zaś nie są wiele większe niż zakupy klientów detalistów. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura