coryllus coryllus
5565
BLOG

Saga rodu pedofilów albo heroizm

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 48

 Wiele osób nie pamięta już tego serialu, ale ja narkotyzowałem się nim dużo silniej niż kapitanem Klossem, czy „Brygadami Tygrysa”. Chodzi rzecz jasna o liczący sobie nie wiadomo ile odcinków brytyjski serial pod tytułem „Saga rodu Palisserów”, gdzie pokazywali jakieś drugie pokolenie antwerspskich kupców przerobionych na arystokrację starej, wesołej Anglii. Głowa rodu – Plantagenet Palliser był jeszcze w dodatku parlamentarzystą z ramienia partii liberalnej, czyli zajmuje się pilnowaniem amerykańskich interesów w samym Londynie, ale też pewnie w Irlandii. Mechanizm, który powoduje, że dziecięca psychika pochłania obrazy takie jak te zawarte w serialu 'Saga rodu Palliserów” czy „Niewolnica Isaura” nie został jeszcze do końca zbadany, ale jego działanie wykorzystywane jest na szeroką skalę. Chodzi o to, żeby z treści trywialnych, nudnych, przewidywalnych i znanych już powszechnie z innych seriali, uczynić podstawową pożywkę dla młodego mózgu.

Dziś też puszczają ten serial tylko tytuł zmienili. Nazywa się on teraz „Saga rodu księży pedofilów”. Mistrzami w dopisywaniu kolejnych odcinków są dziennikarze lokalnych dodatków gazowni. Czasem zaś zamiast tego serialu emitowane są jego modyfikacje, adresowane do trochę innych segmentów rynku. Te produkują wykreowani wcześniej artyści światowej sławy, tacy jak Sasnal. Seriale zaś noszą tytuły następujące „Saga rodu polskich alkoholików antysemitów”, „Saga rodu zbydlęconych wieśniaków, herbu „Wisienka”. Dla trzymającego się nieco z boku targetu wyprodukowano serial pod tytułem „Saga rodu polskich dziennikarzy patriotów walczących z systemem w telewizji, gdzie abonament wynosi 130 złotych”. No i to na razie tyle, szans na to, by jakieś inne, nieco delikatniej obrobione treści przedostały się do publiczności szans nie ma żadnych. Żebyśmy jednak nie zwariowali, a przede wszystkim nie zaczęli knuć po cichu, tylko jawnie i w pełnym blasku policyjnej lampy świecącej nam w uzębienie, wymyślono serial „Saga rodu niszowych blogerów”. Głównym zaś scenarzystą tej produkcji jest Sowiniec. Serial ten został wymyślony także po to, by tamci – bohaterowie innych seriali – którzy nie mogą uchwycić proporcji i należycie ocenić ani własnej sławy ani wielkości mieli się z kim porównać. No i dzięki temu lepiej się poczuli.

W trakcie emisji seriali okazało się jednak, że coś z tymi blogerami jest nie tak i proporcje wyżej wspomniane ulegają dziwnym wahnięciom, trzeba było więc zaplanować nowy serial, żeby je utrzymać na właściwym poziomie no i zatrudnić doń ludzi specjalnie przeszkolonych. Serial ten nosi tytuł „Saga rodu chamskich internetowych trolli”. I jeden odcinek, taki pilotażowy, mieliśmy okazję oglądać wczoraj na naszym blogu.

Inne seriale nie mają szans na emisję, choć czasem puszczają nam filmy z gatunku tak zwanego kina autorskiego. No i wczoraj poleciał jeden. Nazywał się „Buddysta oczyszcza swoją przestrzeń życiową z nieszczerych katolików”. Jest to produkcja poważna i rokująca na przyszłość. Być może nawet powstanie z tego dłuższy serial.

Mam wrażenie, że lata robią swoje i po tych pięciu już – tak, tak 2 sierpnia minie pięć lat – latach blogowania dzień w dzień, zaczynam się powtarzać. No, ale cóż robić, czasem trzeba, a sprawy, które tu omawiamy warte są powtarzania. Z tymi serialami chodzi o to, byśmy mieli we własnych głowach obraz samych siebie skonstruowany tak, jak chcą tego scenarzyści. To jest trucizna poważna i paraliżująca gorzej niż pavulon. Pamiętajmy bowiem, że niewolnictwo to jest brak komunikacji. Nie więzienie, nie zesłanie, ale brak komunikacji w obrębie grupy. No i dlatego właśnie wszystkie potencjalne płaszczyzny porozumienia między ludźmi są tak zaciekle atakowane, a wszystkie pozytywne, nie mówiąc już o heroicznych, postawy przemilczane lub wyśmiewane. Liczy się tylko lojalność wobec scenarzysty i producenta, która jest czasem nagradzana jakimś darmowym biletem do kina.. To w zupełności wystarczy. Dlaczego wystarczy? Bo nie wartość nagrody jest ważna, ale entuzjazm jaki ona wywołuje w tłumie innych lojalnych wobec scenarzysty i producenta ludzi. No, a nad czym jak nad czym, ale nad entuzjazmem tłumów to producenci i scenarzyści naszych seriali potrafią panować jak mało kto. Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę: uczciwy i wolny człowiek może wziąć w nagrodę pieniądze, czasem jakąś nieruchomość lub coś z biżuterii dla żony, jeśli ma niską samoocenę weźmie order, ale o tym, by brać jakieś symboliczne śmieci nie ma mowy. To tego trzeba człowieka sformatować i wbić mu do głowy prawdę najważniejszą – rodzina Palliserów to stara angielska arystokracja. Potem można już rozdawać puchary wycięte z blachy po sardynkowej puszce, dyplomy uznania i różne nagrody typu „wdecha” jak to swego czasu czyniła gazownia.

Lojalność w obrębie grupy jest wartością największą i jedną z najświętszych, o czym wiedzą wszyscy, którzy oglądali film 'Ojciec chrzestny”. Cała zaś para jaką spod tłoków wypuszcza władza przeznaczona jest na zdruzgotanie tej lojalności. Oczywiście, ja tu nie namawiam nikogo do tworzenia grup przestępczych, chodzi mi o to, że ludzie wzajem wobec siebie lojalni potrafią zrobić bardzo szybko coś wielkiego. Znacznie szybciej niż władza i znacznie szybciej niż scenarzysta z producentem, którzy mają przecież inne sprawy na głowie. Muszą sprawdzać teksty nowych scenariuszy. To jest prawda stara i najskrzętniej ukrywana. My się możemy do niej odnosić różnie, ale to tylko ze względu na fakt, że przez ostatnie 70 lat otoczeni byliśmy osobnikami lojalnymi wyłącznie wobec władzy. Internet zmienił to tylko trochę.

Nigdy nie zapomnę sytuacji jaka dawno temu miała miejsce w redakcji „Życia” prowadzonego przez Tomasza Wołka. Wywalali akurat cały dział miejski. Działo się tak dlatego, że Wołek uznał iż są oni zbyt zgrani i zbyt lojalni wobec siebie. I tak rzeczywiście było. No, a tak przecież nie wolno, każdy powinien latać do naczelnego i kapować na innych. Im więcej osób to czyni tym lepiej. A jak się trafi jakiś jeden frajer co nie lata, to się go usuwa z grupy zarzucając mu nielojalność wobec kolegów z zespołu. Ja ten mechanizm znam doskonale i nie przekonujcie mnie, że jest inaczej.

Nie może być ponadto tak, by do świadomości zbiorowej przedostawały się jakieś szkodliwe wzorce postaw, albo nie daj Boże wzbudzające szczere współczucie. No chyba, że chodzi o matkę, co usunęła ciążę, bo musi robić karierę na wydziale grafiki komiksowej w tej Antwerpii, co to z niej rodzina Palliserów do Londynu przyjechała.

W przypadku, który tu omawiamy od wczoraj, w przypadku dziewczyny, samotnie prowadzącej gospodarstwo rolne należy milczeć bezwzględnie. Nie wolno o niej mówić, ani pisać, bo okazać się może, że wśród siedemnastolatków trafiają się nie tylko emo, ludzie zafascynowani kulturą Żydów, miłośnicy samotnych biegów długodystansowych i liderzy zespołów muzycznych, ale także bohaterowie. W dodatku odpowiedzialni, odważni i nieustępliwi. I co wtedy? Co się wtedy stanie? Może dojść do katastrofy. Ludzie zamiast iść do banku po kredyt na swoje idiotyczne zachcianki zaczną coś robić, może nawet założą jakąś fundację, albo niechby tylko firmę. Albo zamówią mszę za duszę tej biednej dziewczyny, którą zabiła prasa do słomy. To są szalenie niebezpieczne rzeczy i z doświadczenia wiem, że ludzie pokroju redaktora Wołka, oraz przez takowych ludzi wychowywani adepci nigdy nie dopuszczą do emisji treści gloryfikujących postawę tej dziewczyny. Wczoraj widzieliśmy jak się te sprawy załatwia na poziomie niszowych blogów. Przychodzi nieznany nikomu pan i wrzuca dwadzieścia komentarzy, na temat stosowności określenia „pole chwały” w odniesieniu do pola, na którym zginęło to dziecko. W komentarzach tych możemy przeczytać, że pole chwały to było w Powstaniu Warszawskim, albo we wrześniu, a nie tam pod tymi Szamotułami czy Poznaniem. I tak wkoło Wojtek. I nie reaguje taki na sugestie, bo on ma przecież zadanie do wykonania, jest w pracy. No więc w imię lojalności grupy trzeba go było wyprowadzić za budynek. Musimy się liczyć z tym, że takich sytuacji będzie coraz więcej, bo seriale zaczęły niebezpiecznie obniżać poziom i zaczyna się bezrobocie wśród głównych aktorów.

No, a oni inaczej jak przez agresję sobie z tym problemem nie poradzą.

Tłumaczył mi ostatnio pewien dawno nie widziany znajomy, że tendencja do organizowania syndykatów kontrolujących i emitujących treści jest naturalna. Nie pozostaje więc nic innego jak się do takiego syndykatu przyłączyć. To jest moim zdaniem myślenie obłąkane z kilku powodów. Po pierwsze nikt nikogo za darmo do żadnego syndykatu nie przyjmie. Żeby tam należeć, mam na myśli okoliczności nam dostępne, trzeba się w syndykacie urodzić. Po drugie, w momencie kiedy zamiast ekspansji celem głównym staje się kontrola treści – czytaj – treści produkowanych przez członków syndykatu, natychmiast rosną koszta tej produkcji. Rosną potężnie z dnia na dzień, bo jakość przestaje być ważna, a relacja pomiędzy producentem i odbiorcą nie ma już żadnego znaczenia. Trzeba więc płacić za promocje. Taki układ można utrzymywać długo, ale trzeba mieć do tego potencjał taki jak KPZR albo Hollywood. Czy nasza krajowa czeredka posiada takowy? Rzecz oczywista nie. Do tego dochodzi moment ważny szalenie czyli juma. Kiedy jakość przestaje być ważna, prócz kosztów rosną także antagonizmy w tym całym syndykacie i jedni oszuści czują się pokrzywdzeni przez innych oszustów. Żeby się jakoś ratować przed frustracją zaczynają kraść, zmniejszone zaś budżety wpływają na dalsze obniżenie jakości. Można oczywiście liczyć na dotacje, ale te są rozdzielane przez członków innego syndykatu. No, a im może nie zależeć na tym, na czym zależy tym lokalsom, co to ich znamy. Oczywiście, ja wiem co chciał powiedzieć ten mój dawno niewidziany znajomy. On chciał powiedzieć, że najważniejsze jest bezpieczeństwo i pewność, które daje syndykat. No, ale to jest przecież bzdura największa, tu właśnie tkwi, w tym momencie podstawowa jakościowa różnica pomiędzy serialem „Rodzina Palliserów” a filmem „Ojciec chrzestny”. Ten pierwszy też stwarzał uczucie bezpieczeństwa i pewności. A wszyscy przecież wiemy czym była brytyjska partia liberalna, do której należał Plantagenet Palliser, w początkach XX wieku, był gangiem starych pedałów, których nie imało się prawo. Wszystkie atrakcje wśród tych ludzi były człowiekowi dostępne, ale bezpieczeństwo i spokój akurat nie. I to jest mam wrażenie zasada powszechnie obowiązująca i takież złudzenie. No, ale ja, niszowy bloger, mam za mały potencjał, by to jasno wyklarować swoim dawno niewidzianym znajomym.

Na tym kończymy dzisiejszy wpis. Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, a także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy.

 

Ps. A propos syndykatów...ktoś może wie, czy Mateusz Werner piszący w nazywanym przez Grzegorza Brauna pismem dekady wydawnictwie „Glaukopis' to ten sam Mateusz Werner, który w latach 90 miał program w telewizji i opowiadał o filmie? Syn starego Wernera, obecnie wykładowca na Uksfordzie? Jeśli tak, to niezły byłby to żart, lepszy niż z tymi Palliserami.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka