coryllus coryllus
4023
BLOG

Bartoszewski w Biedronce

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 33

 Co jakiś czas przychodzi nam się zastanowić jak to jest z tą polityką wydawców i dystrybutorów wobec polskiej książki. Za każdym razem dochodzimy do tego samego wniosku – jest źle, a będzie gorzej. Z czego to wynika? Z bezwładu umysłowego osób czynnych na tym rynku i z nadziei na szybkie i łatwe zyski. Padnie teraz najważniejsze stwierdzenie, jakie kiedykolwiek wypowiedziane zostało na temat rynku książki. Uwaga! Nie ma łatwych zysków na rynku książki. Tak mogą myśleć ludzie ubodzy w wyobraźnię, albo jacyś półgroszowi geszefciarze. Nadzieja na łatwe zyski to pokusa szatana, a próby jej zrealizowania degradują wydawcę, dystrybutora i książkę. No i nie ma od tego rzecz jasna odwołania. Ja rozumiem, że nikt nie będzie traktował serio tego co piszę, bo na rynku książki są sami mądrzy i tylko ja jeden jestem głupi, przyzwyczaiłem się. To zresztą nawet lepiej, jak nikt tego nie posłucha. Co mam na myśli pisząc „rynek książki”? Mam na myśli rynek druków zwartych minus podręczniki. Dlaczego tak? Ponieważ o podręczniki walczą mafie światowego formatu, na które my nie mamy wpływu. Ta walka utożsamiana jest z rządem dusz nad naszymi dziećmi, ale to także jest bzdura. Nie chodzi o dusze, tylko o nasze portfele.

Na czym więc polega ten mechanizm, który stosują wszyscy licząc na łatwy zarobek. Na zaniżaniu poziomu rzecz jasna. Na eksploatowaniu coraz bardziej prymitywnych emocji, leżących coraz dalej nie tylko od prawdy, ale od oczekiwań czytelnika, a potem dystrybuowanie tego śmiecia, przez masowe kanały sprzedaży. Na tym zasadza się nadzieja na szybki zysk. Ona jest bezzasadna, bo masowi dystrybutorzy nie płacą z zasady, albo płacą z opóźnieniem. Książka zaś, nawet dziś, kiedy można ją wyprodukować w kilka dni, nie jest towarem masowym. Tak się może zdawać różnym świrom, ale to nieprawda. Zabawnie wyglądają w kontekście tego stwierdzenia różne zabiegi, które nazwane są często reakcjami na potrzeby rynku. Skakał Małysz, wypuścili książkę o Małyszu, Engel przegrał na mistrzostwach, wypuścili książkę Engela, teraz wyszła książka o Justynie Kowalczyk i jej depresji. Natychmiast odezwała się Pochanke z TVN, też Justyna, że ona też miała depresję, też płakała, nie biegła co prawda 10 kilometrów po śniegu ze złamaną nogą, ale płakać, płakała. No i może o niej też by napisać książkę, bo taka jest potrzeba rynku. Ja obserwuję te różne potrzeby rynku i patrzę jak one są zaspokajane. Patrzę choćby na to ile się w roku 2014 wydało w Polsce książek o charakterze naukowy, traktujących o pieniądzach i gospodarce. Całkiem sporo. Cóż za zadziwiająca przemiana....Kłopot jest oczywiście z dystrybucją, bo nowe treści nie wchodzą gładko na miejsce starych, nie da rady. Kiedy się więc przez pół wieku pieprzy o polityce dynastycznej Jagiellonów, a nagle zaczyna pisać o ich bankierach, ludzie doznają szoku i nie wiedzą co zrobić. Zwłaszcza gdy narracja ta płynie z uniwersytetu, który do tej pory zachowywał się przewidywalnie. No, ale wydawnictwa uczelniane nie muszą się troszczyć o zbyt, chodzi tam jedynie o te idiotyczne punkty, więc promocja, reklama i takie tam drobiazgi nie mają znaczenia. O wiele poważniej jest na rynku wydawnictw popularnych i popularyzujących. Tam autorzy i wydawcy od razu wpadają w zastawioną na nich pułapkę, to znaczy usiłują sami sobie przetłumaczyć, że tak zwany masowy czytelnik istnieje i w dodatku jest on zainteresowany ich książkami. Sam z siebie jest zainteresowany, to znaczy, że promocji nie trzeba robić, przez co towar zejdzie szybko i sprzeda się w ilościach dużych, a zyski z tego będą takie, że ho, ho...To jest, powtarzam, myślenie obłąkane, stosowane przez ludzi idących ku katastrofie.

Pracowałem kiedyś w firmie, gdzie jacyś szaleńcy wymyślili projekt następujący: katalog słabych książek dla biednych i niewykształconych odbiorców. Nie dało się tym ludziom wytłumaczyć, że tkwią w błędzie, bo byli to wszystko menedżerowie z Tesco i Amwaya, którzy wiedzieli lepiej. No i ich podstawowym zadaniem było menedżerowanie w gabinecie, a nie sprzedaż rzeczywista. Choć starali się bardzo robić wrażenie kompetentnych i sprawnie działających. To wtedy jeden facet z działu kontroli zapytał mnie, czy nie da się przeprowadzić korekty tego katalogu w programie Excel. Nie wiedziałem co odrzec na te słowa. Milczałem po prostu. Dziś obłęd ten zatoczył znacznie szersze kręgi i przez to właśnie mamy książki w Lidlu i Biedronce. Na początku były to jakieś korporacyjne romansidła, bez polotu. Pisane i wydawane na zasadzie – sprzeda się, bo korporacje zaludnione są durniami. Może i są, ale tych durniów nie ma w Lidlu i Biedronce, ja to wiem, bo często tam bywam. Teraz zaś sytuacja uległa dramatycznej zmianie i w sieciach dyskontowych sprzedają wszystko, nawet Cenckiewicza i Bartoszewskiego. Jest tam również, żeniona po 10 zeta od sztuki, książka pod tytułem „Resortowe dzieci”. Gdzie są, chciałem nieśmiało spytać, autorzy tej książki, którzy jesienią ubiegłego roku chwalili się, że w ciągu trzech tygodni sprzedali 100 tysięcy egzemplarzy? Może niech pan Darski wypowie się na temat obecności swojego dzieła na półce pomiędzy pampersami, a avocado. Gdzie są teraz ci wszyscy ogłupiali kłamcy, ci wciskacze kitu, projekciści, jak mówi Braun, lepszych światów? Stoją w kolejce do kasy w tej samej Biedronce, z flaszką wina za 9 zeta w koszyku?

Tylko idiota liczy na łatwe zyski na rynku książki. No, ale idiotów nigdy nie brakuje, o czym przekonujemy się co jakiś czas.

Wczoraj na półce w Biedronce zauważyłem książkę Bartoszewskiego o Powstaniu Warszawskim. Nie wstrząsnęło to mną za bardzo, bo wcześniej w Lidlu widziałem Cenckiewicza. Ja rozumiem, że można się do upojenia przekonywać, że to nic, że to właśnie próba dotarcia do szerszych mas czytelniczych, ale to jest po prostu kłamstwo. Nie ma szerszych mas czytelniczych. To jest mem wymyślony przez tego bałwana Mickiewicza na naszą zgubę. Prawie żadna książka nie trafia pod strzechy, a jeśli trafia to nie z inspiracji wydawcy czy autora, ale tego mieszkańca kurnej chaty, który zrządzeniem Najwyższego miast zapędzać dziewczyny na stogi, siedzi na przyzbie i patrzy w gwiazdy. Potem zaś za zarobione w tartaku pieniądze kupuje sobie u Żyda pochodzące nie wiadomo skąd wydanie „O obrotach sfer niebieskich”. Inaczej to nie działa. Kupić może jeszcze czasem i kupią, ale nie przeczytają. Wyniosą za stodołę, albo przerobią na skręty.

Obecność książek w Biedronce to degradacja. W przypadku Cenckiewicz degradacja autora, w przypadku Bartoszewskiego degradacja Biedronki i Powstania.

Dlaczego oni tak robią? Skąd pomysł, by umieszczać te książki w dyskontach? Bo zatkały się systemy dystrybucji w Empiku i Matrasie. No i mamy już pewną tradycję, od dawna książki są w Tesco, ale była to oferta specyficzna: romanse, przygody w odległych, egzotycznych krajach i poradniki. Czyli książki dla nikogo. Sytuacja jest więc taka: ktoś przejmuje sieci sprzedaży książek. Unieważnia je, celowo, albo z głupoty, poprzez likwidację płynności finansowej, a jedyną reakcją wydawcy jest wprowadzenie książek do innego sieciowego dystrybutora, który jest jeszcze gorszy.

Ktoś powie, że to może nie tak, może taka jest konieczność, bo przecież znane są próby budowy sieci księgarni w całej Polsce, które się za każdym razem kończyły klęską. I cóż ja mogę rzec? Jak się na stanowiskach menedżerskich zatrudnia durniów i złodziei, to się takie rzeczy muszą skończyć klęską. Jak się nie inwestuje w edukację sprzedawców stawiając za ladą krewnych i znajomych pani Krysi, która jest miła, to trzeba się klęski spodziewać. Jak się ma ofertę przeznaczoną do nie wiadomo kogo, to nie można się spodziewać niczego więcej. Utrzymanie sieci księgarń to potworny wysiłek, ale nie ma innej drogi. Mam na myśli dużych wydawców, jeśli ktoś jednak myśli, że te księgarnie utrzymają się bez inwestycji w promocję książki, że będzie się tam sprzedawał Bartoszewski, bo ma nazwisko, to chyba zwariował. Co to ma być za promocja? Ja nie będę tu opowiadał niczego po próżnicy, poczekajcie na komiks, który rysuje Tomek.

Oczywiście, jest tak, że większość wydawnictw które osiągnęły sukces na rynku w ogóle nie musi się przejmować tym co ja tu piszę, bo są to instytucje żywione przez budżet ministerstwa. One tylko udają sukces, bo w rzeczywistości są to pasożyty. No, ale to niczego nie zmienia, wobec takiej polityki na rynku, oni też staną, tyle, że trochę później wobec kwestii – jak sprzedawać książkę i jaka ona powinna być. Spośród tych rzekomych sukcesów najwidoczniejsze są efekty działań takich firm, jak „Czarna owca”, która należy do Santorskiego. Oznacza to tyle, że Santorski dostaje najwięcej kasy z budżetu, a nie to, że sprzedaje najwięcej. No i ma jeszcze pieniądze na promocję oraz dostęp do mediów. Jego książek w Biedronce na pewno nie będzie. Inni muszą sobie jakoś radzić, a radzą sobie niemrawo.

Pisałem o tym wielokrotnie: dla małych wydawców jednym ratunkiem są targi. Póki istnieją żyjemy. Jak ktoś zechce je skasować, albo podnieść ceny, tak by było tam miejsce tylko dla Santorskiego to koniec. Wtedy zostanie tylko internet. No, a co z Biedronką? Ona będzie wówczas postrzegana, jako ekskluzywny sklep dla elit, bo prócz mandarynek i sera liliput kupić tam będzie można także książkę Justyny Pochanke o tym jak dostała depresji od pracy w TVN.

Teraz konkluzja: właściwą drogą jest podnoszenie jakości książki, edytorskiej i merytorycznej. Właściwą drogą jest inwestowanie w dobrych autorów i dobrych czytelników, którzy muszą wiedzieć, że nie są byle kim, że są wybrani i to co im się sprzedaje nie jest nędzną codziennością, ale czymś absolutnie specjalnym. Książka zawsze była i zawsze będzie towarem luksusowym, służącym zaspokajaniu potrzeb ekskluzywnych. Jeśli czasem zdaje się komuś, że jest inaczej, to znaczy, że nie patrzy na książkę, ale na druk propagandowy, który nie zaspokaja potrzeb czytelnika, ale próbuje je kreować tak, by zaspokojone zostały wymagania sponsora tego druku.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Nowy komiks Jakuba Kijuca niestety jeszcze do mnie nie dotarł, więc niespodzianki na razie nie będzie.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura