coryllus coryllus
4721
BLOG

Degrengolada na równi pochyłej

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 56

 Wczoraj pojawił się na samej górze salonu tekst Kataryny, w którym autorka poinformowała nas, że rząd znów nasz oszukał na jakiejś ustawie i to w dodatku dotyczącej przerobu odpadów z akumulatorów. Nie ma więc żartów, idzie ku gorszemu i trzeba zewrzeć szeregi. Jakość tego tekstu jak również jego forma są po prostu tak nędzne, że wywołał on jedynie reakcję różnych wywczasów i temu podobnych istot, które zaczęły ustawy i rządu bronić, oraz jakichś pogubionych ludzików, którzy bili brawo z powodu, że to taka demaskacja. Mnie pojawienie się Kataryny upewniło, że system jest dla nas, póki co niegroźny, skoro wysyła na odcinek blogerski kogoś takiego jak ona, po to, by przekonał nas tutaj, za pomocą tych akumulatorów, że naprawdę, ten rząd to już przesadza. W gruncie rzeczy o to bowiem chodzi, o możliwość robienia przekrętów na akumulatorach w atmosferze świętego spokoju przerywanego równie świętym oburzeniem jakieś pańci, która postanowiła zatrudnić się w charakterze wentyla regulującego ciśnienie w balonie ze społecznymi emocjami.

Rząd nie upadnie od tych akumulatorów, nie upadł od Smoleńska to i teraz nie upadnie. Katarynie chodzi jednak o to, byśmy zwrócili uwagę na związek afery podsłuchowej z tymi akumulatorami, że tam Belka z Sienkiewiczem o kutasach rozmawiają, a tu w rzeczywistości o utylizację odpadów chodzi. Normalnie jak w scenariuszu filmu „China Town” Romana Polańskiego, ojciec ma dziecko z własną córką, a w tle są te przekręty z zanieczyszczaniem wody, czy z czymś. Ja nie pamiętam dokładnie, bo dawno ten film oglądałem i wydał mi się on jeszcze bardziej nędzny niż wczorajsza notka Kataryny. Jak wszystkie filmy Polańskiego zresztą. Bieda z nędzą.

Mamy więc znany z kina wielkiego formatu zestaw chwytów, które odpowiednio podane przez odpowiednią osobę o ugruntowanej sławie, mają nam podnieść ciśnienie. Dlaczego nie podnoszą? Bo Kataryna to już przeszłość. To są wdzięki przebrzmiałe, to jest sześćdziesięcioletnia striptizerka próbująca wabić nas swoim show. W przenośni rzecz jasna nie dosłownie. Mimo to system wysyła ją na odcinek i każe machać nogami. Czy to nie dziwne? Oczywiście, że nie, system jest powolny i ma nas za idiotów. Pomiędzy ludźmi systemu są jakieś zależności, które muszą być realizowane bezwzględnie, żeby ludzie ci mogli żyć. My zaś jesteśmy pretekstem motywującym ich życie. I im więcej złudzeń mają oni w związku z nami tym wygodniej im się żyje. - Kaśka napisz coś o akumulatorach, tu masz materiały – zawołał do Kataryny szef fundacji. - Na kiedy? - Na jutro – głos szefa był lekko znudzony – i niech Janke da to na główną. No i wszyscy mogą iść spać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. No, prawie wszyscy. - Kolego wywczas – Kataryna nie mogła powstrzymać obrzydzenia kiedy zwracała się do siedzącego w sąsiednim pokoju wywczasa – kolego wywczas, macie być na jutro gotowi do wpisywania krytycznych komentarzy pod moim tekstem. - Dlaczego ja – zirytował się wywczas, który w momentach kiedy się nie pocił przypominał jajko w skorupce, a kiedy było gorąco to bez skorupki – dlaczego ja nigdy nie mogę pisać komentarzy entuzjastycznych? Kataryna uśmiechnęła się – bo te mamy zawsze za darmo, wpisują je szczerzy wielbiciele mojego talentu. - Talentu – pomyślał wywczas – akurat, koło talentu to ty nawet nigdy nie stałaś, poczytaj sobie Osiejuka, zobaczysz, co to jest talent.

Patrzę na tę Katarynę i przypomina mi się Grzegorz Braun z tym jego entuzjazmem. Co on się nagada, co on się namacha tymi rękami. I co? Jaki jest tego efekt? Zapis cenzorski w GP i na portalu niezależna, gdzie nie pokazywano go od roku chyba, albo nawet dłużej. Musieli faceta posadzić do więzienia, żeby Sakiewicz zaczął na nowo wymieniać jego nazwisko na swoich łamach. Z Kataryną jest inaczej, ona ma otwarte drzwi i kiedy tylko chce po prostu pojawia się w dowolnym miejscu, a jej sława, choć nieco zapomniana zdaje się nie przebrzmi nigdy. Szydzę oczywiście, ale jak tu nie szydzić. Jak nie szydzić z ludzi, którzy zostają wystawieni niczym plastikowe konie napędzane mechanicznie do wyścigu z prawdziwymi końmi, a na koniec kiedy znowu wygrywają plastikowa publiczność wstaje z miejsc i bije im brawo.

Nie wiem czy wiecie, ale umarł Robin Wiliams, postać sławna naprawdę i przez wielu lubiana. Ja nie miałem do niego jakiegoś szczególnego sentymentu, ale potrafię zrozumieć ludzi, którzy go cenili. Robin Wiliams bardzo drogo opłacał swoją popularność, znacznie drożej niż Kataryna i cała reszta plastikowych bohaterów naszej rzeczywistości. On po prostu mieszkał w piekle. Zatrudnił się tam i żył w samym środku tego piekła, w jakimś szóstym czy siódmym kręgu, w takich rejonach, gdzie kompulsywni alkoholicy będący we władzy czarnych gangów rozprowadzających dragi udają szacownych i bardzo szczęśliwych ojców rodzin albo dziadków. W miejscach gdzie dzieciom kupuje się lody truskawkowe najwyższej jakości, reklamowane przez wszystkie stacje telewizyjne, a potem się te dzieci prowadzi do wielkiego studia, w którym siedzą fachowcy od pornografii wyznaczający nowe trendy w filmach przeznaczonych dla bogatych pedofilów w Indiach. Robin Wiliam zgodził się tam żyć bo chciał być sławny, chciał żeby jego twarz pokazywana była na ekranach i chciał wzbudzać szczere, niekłamane emocje. Żeby ludzie śmiali się i płakali na jego widok, żeby kojarzyli go dobrze, z jakimś sympatycznym nauczycielem, albo z facetem co przebiera się za babcię, lub z pisarzem nazwiskiem Garp. No i Pan Bóg spełnił wszystkie marzenia sługi swego Robina, bo on tak zwykle czyni. Robin jednak nie odpłacił Panu tym samym, nie był mu wdzięczny i pewnie nawet nie modlił się za często. Nie potrafił przestać pić wódki i nie umiał zerwać z dilerami, którzy nachodzili go w domu. Jedynym wyjściem z tej kłopotliwej sytuacji wydawało się samobójstwo i oto mamy tę wiadomość, że Robin Wiliams odebrał sobie życie. Jego żona zaś z tym charakterystycznym dla Krainy Grzybów uśmiechem mówi nam, że był cudownym człowiekiem i mężem, a do tego jej najlepszym przyjacielem. Ciekawe jak spędzali razem czas? Przy wódce czy może przy narkotykach? Myślę, że to dobrze, że żona Wiliamsa mieszka w tym odległym piekle, że nie zagląda tu, do naszego małego piekiełka, w którym królują jakieś pocieszne szmondaki z aspiracjami i ta cała Kataryna wyciągana na różne okazje jak trup z szafy. Oni ciągle mają szansę, mogą po prostu przestać pić i przestać pisać i już, zostaną zbawieni. Robin zaś już nie, jest za późno, o wiele za późno. Trzeba było tam w ogóle nie wchodzić, do tego całego Hollywood, prawda? No, ale to się tylko tak łatwo mówi. To jest pokusa nie do zwalczenia. Myślę, że nawet Katarynie trudno byłoby wytłumaczyć, że nie powinna, co tam Katarynie...spróbujcie wyjaśnić Piotrkowi Gursztynowi, żeby się przestał wygłupiać i zarzucił występy w Klubie Ronina przy tym całym przeglądzie tygodnia. Mowy nie ma i być nie może. Dlaczego? Bo to jest misja. Robin też miał misję, chciał dać ludziom trochę wzruszeń, tylko tyle, nic więcej....

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie trwa wielka świąteczna promocja Baśni jak niedźwiedź, dwa tomy w cenie jednego. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie, tam nie ma promocji, ale książkę także można sobie kupić.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości