coryllus coryllus
5442
BLOG

Ludwik Waryński i fundusze powiernicze

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 71

 W związku z nową, czeską książką, musiałem się zapoznać z biografią Ludwika Waryńskiego. Poszedłem do biblioteki, która nie jest bynajmniej mała. I co? I pstro. Nie ma biografii Ludwika. Zapytałem czy jest powieść Tadeusza Hołuja „Róża i płonący las”, na podstawie której nakręcono w roku 1979 film biograficzny o Ludwiku. A gdzie tam, w filii jest, ale filia ma urlop do września. Do września to ja muszę mieć gotową książkę. A film sobie obejrzyjcie, gra tam Anna Chodakowska, znana aktorka, która popiera dziś PiS i szczerych patriotów. No, ale mi jest potrzebny Ludwik, zacząłem więc grzebać po sieci. W wikipedii nic oczywiście nie ma, ale jest kilka artykułów rozsianych po necie, też słabych, ale coś tam znajdujemy. Nie będę was karmił cytatami, podam tylko wnioski, a jak przyjdzie do mnie ta gruba książką, co ją sobie już na allegro kupiłem, to będziemy wiedzieli więcej i będzie jeszcze ciekawiej. Oto działalność Ludwika rozpoczyna się w trakcie wojny rosyjsko-tureckiej, tej na którą pojechał kapitalista Wokulski. Może przez tego Prusa właśnie nie udało się dawnymi laty wypromować Waryńskiego na prawdziwego, pełnokrwistego bohatera, bo dwóch altruistów, jeden w futrze z rosomaków, a drugi w tużurku i binoklach to jednak troszkę za dużo. A Ludwik był altruistą co się zowie. Już jego tata był altruistą. Piszą, że brał udział w akcjach mających wspierać Powstanie Styczniowe. Nie precyzują co to za akcje, ale podkreślają, że wychowanie Ludwika było z pewnością patriotyczne. Z akcji wspierających Powstanie Styczniowe, to my znamy następujące: wożenie bibuły patriotycznej ze Śląska, wożenie biżuterii patriotycznej ze Śląska, wożenie pruskich i austriackich pistoletów ze Śląska, obdzieranie zabitych na polach bitew. Ciekawe czy w tej biografii co tu idzie będą jakieś szczegóły, już się nie mogę doczekać.

Jak już Ludwik podrósł to ruszył w świat - do Petersburga. Tam pracował w Instytucie Technologicznym, czy czymś podobnym. Nie wiem co tam robił, ale z dalszych jego losów wynika, że był ten instytut miejscem, gdzie po cichu szkolono terrorystów i gangsterów. Ludwik wyszedł stamtąd, a raczej został wydalony za zorganizowanie strajku. Potem pojechał do Królestwa, pobył w Warszawie i przeniósł się do Puław, do szkoły agronomów i leśników. Był już socjalistą pełną gębą, zakładał kółka i organizował zebrania i właściwie cały dzień spędzał latając po mieście i agitując. Nikt nie podaje skąd miał na to pieniądze. Później (mogę pokręcić kolejność, ale musicie mi wybaczyć, bo bardzo jestem podekscytowany) pojechał do Warszawy i tam – uwaga, uwaga – nie podjął pracy w fabryce, bo nie miał czasu. Założył za to własny warsztat ślusarski, w którym zatrudniał robotników i studentów, a czynił to właśnie po to, by jednych oswoić z drugimi i potem razem budować lepszą przyszłość. Był wtedy jeszcze Ludwik anarchistą i wierzył, że socjalizm nie ma nic wspólnego z polityką, że to tylko ekonomia. Jednym słowem był człowiekiem niedojrzałym, który dostał od kogoś pieniądze na założenie małej fabryki rewolwerów bębenkowych. No bo co tam mogło być produkowane w tym warsztacie i gdzie upłynniano towar? Później, jak się zaczęło wokół niego robić gęsto od agentów wyjechał do Lwowa, a tam hulaj dusza...działał i działał, agitował, pisał odezwy...aha, zapomniałbym w Warszawie, jeszcze przedtem zaczęto drukować ulotki socjalistyczne po polsku. Były to pierwsze socjalistyczne bzdury pisane po polsku. Tłumaczono je wprost z niemieckiego. Drukowano je w Dreźnie i trzeba było przewieźć cały transport do kraju. Wszyscy się bali, a Waryński mimo że nie znał niemieckiego od razu się zgłosił, pojechał tam i wyobraźcie sobie, że przywiózł do kraju 6 tysięcy egzemplarzy lewicowych książek, zamówionych przez stworzone przez niego samego w Warszawie kółka. Ilu ludzi przychodziło na zebrania tych kółek? Maksymalnie 60 osób. Tyle wynosiło najwyższe ekstremum. Byli oczywiście tacy, którzy nie przychodzili na zebrania, a w organizacjach działali. Razem z nimi było tego jakieś 150 osób. Wiemy to, bo Ludwik kazał tym ludziom zakładać kasy. Nic nie zmyślam, kazał im zakładać kasy i wpłacać tam groszowe składki, no i z tych składek można było potem wydrukować te 6 tysięcy książek. Najpierw zamówili tłumacza, który przełożył literaturę marksistowską na polski, a potem kazali to wydrukować. Ponoć szybko poszło, wręcz błyskawicznie, no ale co się dziwić, jak w państwowej, pruskiej drukarni to tłoczyli. Ludwik zaś przewiózł wszystko przez granicę, nie wiemy jednak jak, czy wozem drabiniastym, czy w wagonie kolejowym, który wynajął na tę okazję czy jakoś inaczej.

No, ale wracajmy do Austrii. Tam zaczął działać, ale wpadł. Ponoć źli żandarmi pobili go w więzieniu, potem posadzili go w areszcie i czekał na proces. I w czasie tego siedzenia w austriackiej tiurmie wydawał gazetkę dla więźniów, która się nazywała „Zgrzyt więźnia”. Nie wiem czy zachował się chociaż jeden egzemplarz, ale jeśli tak to Sierakowski powinien go obnosić po Warszawie w specjalnym pudełku jak relikwię, a Hartmann powinien iść przodem i odczytywać głośno co celniejsze fragmenty z publikacji Ludwika. Zauważcie, jak to się pięknie układa: zamknięty w austriackiej twierdzy Kołłątaj pisze wiekopomną pracę o geografii, pionierską, jak nas pouczyła ostatnio blogerka Artemida-Moderna, Waryński wydaje w więzieniu gazetkę, a Adam Michnik pisze listy do Kiszczaka. Tylko Pileckiemu nic się nie udało napisać w tym więzieniu, ale pewnie to dlatego, że był z natury leniwy.

Na procesie Ludwik broni się sam, rezygnuje z adwokata, ponoć prokurator aż się wzruszył tym jego przemówieniem, adwokaci siedzący na sali płaczą, sędzia także. Ludwika uniewinniają i oczyszczają z zarzutów, zostawiają mu w papierach tylko brak meldunku. To mało, jak na faceta który wozi przez granicę nielegalne książki całymi tonami i prowadzi fabryczkę broni. Musi jednak opuścić monarchię i gdzieś wyjechać. Wybiera oczywiście Genewę. Zamieszkuje pod miastem, w domu, który dzieli z innymi towarzyszami, zgromadzonymi w jednym miejscu przez towarzysza Rotszylda, a to w celu, żeby się nie rozbiegli po świecie i nie narobili głupstw. No i żeby nie trzeba było potem werbować i szkolić nowych, bo to przecież koszta. Tam poznaje Annę, z którą się żeni i ma syna Tadeusza. Ta Anna mu trochę nie pasuje, bo ma drobnomieszczańskie nawyki, obiady gotuje, sprząta i pierze, chce mieć dom jednym słowem, ale to nie dla Ludwika, bo on pożąda czynów. No i w roku 1881 wyjeżdża do Warszawy, bo tam czekają na niego robociarze, którzy cierpią głód i nędzę. Od razu zyskuje Ludwik ich sympatię i zaczyna działać od nowa. Najpierw strajk na kolei, banda Ludwika wymusza na zarządzie spółki kolei warszawsko wiedeńskiej wyrzucenie z pracy niemiłych menedżerów i przyjęcie na to miejsce miłych. Ach jeszcze jedno...w tej Genewie świętowali rocznicę Powstania Listopadowego i Marks z Engelsem przysłali do polskich rewolucjonistów list na tę okazję, a w nim napisali, że trzeba odbudować Polskę. Na to się Ludwik wkurzył i powiedział, że nie trzeba, bo nie Polska jest ważna, ale internacjonalizm. Zaznaczył w ten sposób swoje przejście z obozu terrorystów sponsorowanych przez rząd brytyjski do obozu terrorystów sponsorowanych przez banki.

W Warszawie zrobił rzecz najważniejszą, założył partię „Proletaryat” i zaczął wydawać gazetę. Normalnie pod nosem Ochrany gazetę wydawał, odezwy pisał, a ludzie rozlepiali je na murach fabryk. No i wtedy także padło słowo „kasa”. Ludwik znów kazał ludziom zakładać kasy, ale nikt niestety nie pisze, kto te kasy kontrolował i w jakich bankach były składane te pieniądze. Jasne jest bowiem, że nie trzymano ich w domu, na pewno nie w domu Ludwika, który przecież domu nie miał, bo uważał to za burżujski przesąd.

Słowo „kasy” pojawia się w kontekście afery policmajstra Buturlina, który nakazał pewnego dnia, że wszystkie kobiety pracujące w fabrykach powinny być przebadane przez lekarzy i podlegać kontroli wenerycznej tak jak prostytutki. Ludwik się wkurzył, postawił wszystko na ostrzu noża, czyli nakazał robociarzom bronić honoru swoich kobiet, matek, żon i córek. My, ponieważ jesteśmy ludźmi życiowo doświadczonymi, możemy spojrzeć na tę kwestię nieco inaczej. Myślę, że było tak: prostytucja wśród robotnic była powszechna, dla wielu dziewczyn była ona po prostu złudną nadzieją na polepszenie sobie życia. Policja chciała to objąć kontrolą, ponieważ rewirowym zależało na tym, by zyski z nierządu trafiały, częściowo chociaż, do ich kieszeni. No, ale one trafiały gdzie indziej i zaczął się dym. Nie dość, że ci wstrętni kapitaliści z kolei warszawsko-wiedeńskiej wyrzucają z pracy ludzi miłych sercu Ludwika, to jeszcze policja próbuje położyć łapę na dochodach z nierządu, które do tej pory spokojnie płynęły do kasy Wielkiego Proletaryatu?! To jest nie do pomyślenia, to jest skandal. Zaczęła się akcja i ona przyniosła skutek, policmajster Buturlin wycofał swoje zarządzenie. Pewnie bał się, że jeden ze studentów, których dawniej Ludwik zatrudniał u siebie w warsztacie ślusarskim odwiedzi go w nocy i zechce zaprezentować mu jak niezawodnie działają produkty tej niewielkiej fabryczki.

I tak to płynęło życie Ludwika, od wymuszenia do wymuszenia, do jednej zbiorowej składki do drugiej, aż się to w końcu urwało, bo wszystkich zamknęli. Dlaczego? Aha, to jest właśnie zagadka. W czasie kiedy Ludwik organizuje te swoje fundusze na świecie dzieją się ciekawe rzeczy. Wielka Brytania podpisuje z pokonaną przez Rosjan Turcją tajny pakt, w myśl którego Cypr przechodzi pod rzeczywisty zarząd Brytyjczyków, a wszędzie w całej Europie organizowane są zamachy. A to na króla Włoch, a to na Wilhelma I i jego córkę, a to na cesarzową Sissi, a wcześniej jeszcze na jej syna, co się nazywało, że strzelił sobie w łeb. Za tym wszystkim stoją anarchiści, brudni, wstrętni, włoscy anarchiści. No jasne, że anarchiści, oni są najlepsi, bo im liczenie nie idzie za dobrze, a przez to mają niewygórowane stawki. Ludwik zaś jeszcze w Genewie zerwał z anarchizmem i został normalnym socjalistą-satanistą z ciężkim parciem na zdobywanie budżetów. I to go zgubiło. Rząd brytyjski bowiem szykował się do głębokich zmian w Europie, to samo towarzysz Rotszyld. Napisał on pewnego dnia list do naszego bohatera, a w nim stało czarno na białym: Ludwiku, nie po to ci daję pieniądze, żebyś okradał jeszcze te biedne kurwy. Mogłeś olać Marksa i Engelsa, ale ze mną nie zadzieraj, bo będzie źle. Miałeś organizować zamachy a nie parabanki. Od tego to ja tu jestem.

A pocałuj mnie w dupę dziadu – pomyślał Ludwik i dalej robił swoje. No i pewnego dnia, w kawiarni, kiedy gadał sobie spokojnie z jedną rosyjską towarzyszką, stanął nad nim pan rewirowy. Spokojnie poczekał aż Ludwik skończył tokować i położył mu ciężką swoją rękę na ramieniu. No, ale Ludwik całkiem się tym nie przejął, zerwał się od stolika, wyskoczył z kawiarni i wybiegł na miasto. Prawie mu się udało, ale to była jednak zasadzka. Towarzysz Rotszyld nie żartował. Prócz Ludwika, szefa gangu o nazwie „Wielki Proletaryat” aresztowano jeszcze innych towarzyszy. I wyobraźcie sobie, że wszyscy oni dostali czapę, a tylko Ludwik skazany został na 16 lat twierdzy. Piszą, że to przez perfidię władz, które wiedziały, że Ludwik ma gruźlicę i w twierdzy się wykończy. My w to oczywiście nie wierzymy. Wierzymy, za to w to, że towarzysz Rotszyld i towarzysze policmajstrzy, a może nawet któryś z towarzyszy wielkich książąt z rodziny panującej postanowili dać mu jeszcze jedną szansę. Nie wiemy niestety czy Ludwik wydawał w Szliselburgu jakąś więzienną gazetkę, bo autorzy płaczący nad jego losem milczą na ten temat. Przypuszczam, że nie, bo tam siedzieli albo lepsi od niego, albo prowokatorzy. Mimo starań władz, mimo lekarza, który odwiedzał go w celi, choroba Ludwika rozwijała się. W końcu umarł. Potem zaś stał się bohaterem i ikoną socjalizmu. Ponoć jeszcze przed odzyskaniem niepodległości. Po wojnie zaś czerwoni umieścili go na stuzłotówce. Wszyscy ją pamiętamy. Z głowy Ludwika, zagiętej w dziwny sposób układaliśmy różne obsceniczne obrazki, jakby na pamiątkę tej afery buturlinowskiej.

Aha, jeszcze jedno, w tym samym mniej więcej czasie co nasz Proletaryat powstała pierwsza socjalistyczna partia w Hiszpanii. Ta co ją potem zdelegalizował Franco. Szefem tej organizacji był człowiek o wiele rozsądniejszy od Ludwika, nazywał się Iglesias, czyli po polsku Kościelny. Pewnie dla zmylenia przeciwnika. Był on przewodniczącym tamtejszego wszechhiszpańskiego związku drukarzy. W Iberii towarzysz Rotszyld postawił na propagandę, a u nas na rewolwery. Wszystko przez to, że tu się toczyła wojna z Turkiem, a tam póki co żadna wojna się nie toczyła, jeśli nie liczyć prowadzonej za morzem wojny o saletrę, wojny toczonej pomiędzy byłymi hiszpańskimi koloniami: Chile, Peru i Boliwią. Tam z pewnością przydawała się drukowana po hiszpańsku propaganda.

 

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie trwa wielka, sierpniowa promocja Baśni jak niedźwiedź. Dwa tomy w cenie jednego.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura