coryllus coryllus
4516
BLOG

O niemożności zorganizowania rynku

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 81

 Tak zwany wolny rynek istnieje jedynie na tych obszarach gdzie zyski są niepewne, odbiorca kapryśny, a sprzedaż dużo kosztuje. W każdym innym przypadku rynki są kontrolowane. Pozostawia się oczywiście złudzenie wolności, ale służy ono podkradaniu pomysłów słabszym, albo rekrutacji frajerów, którzy będą tyrać od świtu do nocy za półdarmo dla wielkich świata tego. W zamian za fikcyjne przywileje, kwity na węgiel i tak zwany awans w strukturze. Czyli za rzeczy wielokrotnie już tu wyszydzone.

Rynek, tak jak go opisują fantaści, czyli teoretycy ekonomii, różni liberałowie i podobna hałastra nie jest możliwy do zorganizowania. Pisma zaś tych panów to po prostu propaganda imperialna, która służy oszukaniu państw i organizacji słabszych i mniej mobilnych. Jeśli sobie to uświadomimy inaczej przyjdzie nam spojrzeć na operację zatytułowaną „wprowadzanie standardów gospodarczych świata zachodniego”. Ja już nie będę pisał tu o własności, która za komuny, mimo akcji „Posesja” i innych podobnych głupstw, była jednak pełniejsza niż dziś. Nawet jak ktoś sobie postawił samowolkę na działce to można to było jakoś przeżyć i zalegalizować. Spróbujcie dziś dorobić sobie jakiś daszek do chałupy bez pozwolenia. Zobaczycie co się stanie. No, ale nie o własności miałem pisać, tylko o czymś innym. O filmie mianowicie, a dlatego, o filmie, że rozmawiałem ostatnio z moim kolegą, młodym reżyserem, który zrobił właśnie swój pierwszy fabularny film i od roku namawia mnie, żebym napisał scenariusz według mojej książki „Dom z mchu i paproci”. Ja mu ten scenariusz obiecałem, ale ni cholery nie napisałem, bo po pierwsze nie wiem jak to zrobić, po drugie od lutego trwa tutaj remont, książki są nienapisane, komiks się rysuje, babcia chorowała, mam sprawę w sądzie. To jest aż nadto wymówek, żeby pisanie scenariusza przełożyć na później. No i przełożyłem.

Siedzieliśmy sobie jednak ostatnio z tym panem rezyserem i gawędziliśmy o filmach i festiwalach. No i on mi zdradził, że na tych wszystkich festiwalach, jak już się zjedzie cała ta hałastra filmowa to nasi, ani przez moment nie są zainteresowani nawiązywaniem kontaktów biznesowych, branżowych, fachowych z zagranicą. Oni sobie gawędzą we własnym gronie, a jeśli już idą gdzieś z tymi zagraniczniakami to na wódkę, albo do łóżka. Ja się temu nie dziwię wcale, bo wynika to wprost ze struktury rynku, a raczej z jej braku. Niby wszyscy uczciwi ludzie towidzą, niby wiedzą, ale każdy objaw dojmującego braku mitycznego, wymyślonego przez teoretyków rynku przyjmują z zaskoczeniem i zdziwieniem. Czynią tak albowiem wierzą w rynek, wierzą, że on musi istnieć, choćby nie wiem co. No właśnie, a te barany od filmu w nic nie wierzą poza budżetem państwowym, budżetem fundacji i jumą. Nie mają więc żadnej potrzeby, by kontaktować się z innymi reżyserami i producentami, pochodzącymi z innych rynków. Owych innych rynków nie ma bowiem tak samo jak nie ma naszego rynku. Im głębiej tam zaglądamy do tego filmu tym bardziej rynek jest nieobecny. Na co więc stawiają ci wszyscy ludzie, którzy nie mają możliwości jumania kasy? Na kino autorskie. Pan rezyser zdradził mi, że tego kina autorskiego jest na świecie tyle, że nikt nie ma czasu żeby to obejrzeć. Tylu jest młodych zdolnych reżyserów, którzy chcą zaistnieć. We Francji są ponoć dotacje na dystrybucję i promocję kina autorskiego. Niesamowite prawda? Dlaczego tak jest? Bo kino nie jest produktem rynkowym. Jest produktem propagandowym, który maskuje się rynkiem, żeby w ogóle ktoś chciał się tym zainteresować. Kino i jego blichtr to jest sprzedaż ponurych treści manipulujących mózgami mas, owiniętych w kolorowy papierek. Po to, by ukryć treści propagandowe, agresywne, podprogowe zbudowano cały przemysł filmowy. Innego sensu on nie ma, albowiem nie ma rynku. Nie ma go nawet w USA, bo tam kino zamieniło się już dawno, u samego swego zarania, w gołą propagandę państwową, okrywaną przez jakieś autorskie produkcje dotowane z nie wiadomo jakich budżetów. Bycie scenarzystą w USA musi być wobec tego najłatwiejszym zajęciem na świecie i chyba tylko wyjątkowej głupocie tych ludzi zawdzięczamy te legendy i całych zespołach pracujących nad tekstami do filmów. Mamy bowiem kanon treści, które są eksploatowane bez przerwy według tych samych zasad, a filmy amerykańskie są już od dawna jak egipskie reliefy z czasów średniego państwa. I to się nie zmieni już nigdy, dopóki USA będą istnieć.

Europa stawia na to całe kino autorskie. Powód jest chyba taki, że trudno, by jakiś jeszcze kraj, wobec dominacji USA, promował się jako dziedzic imperiów i depozytor cywilizacyjnego sukcesu. Niby jak? Pozostają więc tak zwane emocje i osobiste spostrzeżenia, kłopotliwe i trudne dzieciństwo, narkotyki, kłopoty z tożsamością, albo lewactwo, które zawsze się dobrze sprzedaje, albowiem kojarzone jest z seksem. Nie wyuzdanym bynajmniej, ale podszytym prawdziwą miłością i prawdziwym cierpieniem. Ja to wiem na pewno, bo czytam teraz bardzo słabą, ale bardzo ważną powieść pod tytułem „Szerszeń”. To jest książka, która miała rekordowe nakłady w ZSRR, nic nigdy później nie sprzedawało się tam aż tak dobrze. Nawet „Młoda gwardia”.

Wracajmy jednak do kina. Na kino autorskie potrzebne są dotacje, nie może ono bowiem istnieć samo dla siebie. Potrzebna jest publiczność, a tę trzeba spędzić. Kiedy mamy dotację i misję polegająca na spędzaniu publiczności do kin, możemy tak manipulować treścią filmów, żeby ci co dają budżety byli zadowoleni, słowem, efekt propagandowy, który zaplanowali został osiągnięty. No i tak się koło zamyka. Nie ma możliwości tworzenia innych filmów niż propagandowe. No, ale ten mój znajomy taki film nie propagandowy ponoć zrobił. Ja go nie widziałem, ale on jest i wielu ludziom się podobał. Doczekał się nawet jakiejś recenzji w poważnym, branżowym piśmie w Hollywood, którego tytułu nie zapamiętałem niestety. Jak na film festiwalowy, który nie miał premiery to chyba dużo. Może więc ten rynek jednak istnieje? Nie, nie istnieje z pewnością, może istnieć do jakiegoś momentu, kiedy przychody są niskie, a publiczność nieliczna, niszowa i lekko zwariowana. Po przekroczeniu momentów krytycznych zaczyna się młyn, kontrola, propaganda i walka o dystrybucję, pieniądze i promocję. Wcześniej wszystkie te elementy też są obecne, ale nie działają pod takim ciśnieniem, wcześniej człowiek może mieć jakieś nadzieje. Ja nie mam jednak zamiaru rozwiewać złudzeń mojego kolegi rezysera, a chcę jedynie spozycjonować przeciwnika i ponazywać jakoś jego poszczególne człony, bo jest to potwór wieloczłonowy i znaleźć może jakieś wyjście z tego kanału.

Obejrzałem sobie ostatnio w telewizji film, który dawno temu okrzyknięty został skończonym arcydziełem. Był to „Amadeusz” Milosza Formana. Dobry Boże, co za nędza. Co za nieprawdopodobna nędza i jaka taniocha. To jest jeden z tych filmów, które muszą powstawać, by ponura propagandowa funkcja kina została zasłonięta.

Mamy tego Mozarta i jego prześladowcę nazwiskiem Salieri, który na starość zamknięty został w domu wariatów. Mozart choruje, pisze, choruje i znowu pisze. Wystawia te opery i gawędzi z Józefem II. Potem go zakopują we wspólnym dole, nie wiadomo właściwie dlaczego, grabarze nie wyglądają bowiem na szczególnie wymagających jeśli idzie o honoraria. Gdyby jego żona Konstancja sprzedała jedną spinkę gdzieś u Żyda, albo tylko zastawiła, starczyłoby jej na pogrzeb i jeszcze by zostało coś w kieszeni. Film składa się z samych niedomówień, przeinaczeń i jednej naciąganej tezy, że nieudacznicy prześladują geniuszy i mogą ich zabić za pomocą zlecenia na requiem pogrzebowe. Gorszy od tego całego „Amadeusza” jest chyba tylko film pod tytułem „Stowarzyszenie umarłych poetów”. Tam jeden z bohaterów mówi, że Puk, jest główną postacią w „Śnie nocy letniej”.

I tak jest z całym tym kinem artystycznym, tak, albo jeszcze gorzej, bo przypomniałem sobie właśnie takiego reżysera jak Altman, który na szczęście już chyba nie żyje. I jeszcze Cox (tak się to chyba pisało), taki facet z Australii, Paul Cox. To dopiero była nędza. Ilu ich było? Skąd brali pieniądze? Czego chcieli? To dopiero są rzeczy do głębokiego przemyślenia.

Czy nie ma żadnej nadziei? Myślę, że jest. Nie tylko w tym, że można znaleźć jakieś swobodne źródła finansowania, a filmy puszczać za zgodą władz miasta i dzielnicy po prostu na ulicy. Myślę, że trzeba szukać całkiem nowych sposobów opowiadania historii i całkiem nowych bohaterów. Innych niż „Amadeusz” i Puk ze „Stowarzyszenia umarłych poetów”. To nie jest łatwe, ale kiedy patrzę na ten komiks, co to już mamy go 36 stron, to widzę, że jest możliwe. Wiele rzeczy jest jeszcze możliwych.

Z tym kolegą reżyserem gadaliśmy jeszcze o pisaniu. Bo on się jednak uparł, że znajdzie scenarzystę. Ja mówię, że nie znajdzie, bo reżyserzy sami piszą sobie scenariusze, żeby było taniej i to jest także kolejne potwierdzenie faktu, że nie ma rynku. Żeby napisać scenariusz trzeba być sprawnym autorem, a nikt takiej sprawności nie uczy. Szkoły filmowe, dziennikarskie, czy uniwersytety to jest bieda z nędzą. Im bardziej prywatne tym gorzej, bo tam już chodzi wyłącznie o to, by ci którzy dbają o to, by nie było rynku, zarabiali na sprzedawaniu młodzieży złudzeń, że on jednak jest. Może uczą tam jakiegoś zawodu, ale zawód ten nikomu się do niczego nie przyda. Może w reklamie, ale i to jest raczej niepewne. Oni wiedzą, że nie w umiejętności pisania tkwi klucz do sukcesu, ale w czymś zgoła innym, w powiązaniach rodzinno-biznesowych. Środowisko jest w Polsce za małe i za małe są budżety, żeby mogło być inaczej.

Co robić? Zmieniać charakter opowieści, tworzyć mikrorynki, jeździć na targi. Ja mam łatwiej, bo jestem wydawcą, a nie reżyserem. Rynek książki jest nieco mniej zmanierowany. Jak sobie radzi mój kolega spytacie? Sprzedaje jakieś zabawki i gadżety, zadzwonił tu ostatnio, że poszukuje młodej osoby do pracy, ale koniecznie z biegłym francuskim. Może kogoś znacie? Nie wiem ile płaci, ani nic, tak tylko piszę o tym, żeby jakoś zaszpachlować tę swoją kompromitację, że mu scenariusza nie napisałem.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie jeszcze przez tydzień trwać będzie sierpniowa promocja Baśni, dwa tomy w cenie jednego.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości