coryllus coryllus
3970
BLOG

Głupie plemię redaktorów

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 39

 Kiedy tak sobie myślę o tym dlaczego media wyglądają tak jak wyglądają, myśli moje szybują ku tym wszystkim redaktorom, których kiedyś poznałem. Ku tym sławnym i tym całkiem zapomnianym, ku tym wszystkim ludziom, którzy pośredniczą w przekazywaniu treści od autora do czytelnika. I wiecie co Wam powiem, to są wszystko jeden w drugiego bałwany. A nie dość, że bałwany to jeszcze napompowane agresją i tak wystraszone, że trudno to nawet opisać.

Taki redaktor, kiedy zostanie na swoje stanowisko mianowany, chce czy nie chce usiłuje dorosnąć do nowej sytuacji. Nikt mu nie kazał dorastać, ale on wie, że musi, bo redaktorów prowadzących rekrutują wyłącznie spośród ludzi ze strasznie zaniżoną samooceną.. Zmienia się więc taki redaktor nie do poznania, a jak jeszcze do tego dostanie gabinet osobny to zmienia się tak jakby był motylem wykluwającym się z poczwarki. Zmienia się o wiele bardziej niż menedżerowie ze średniego szczebla w korporacjach, bo do tamtych na pewno nie przyjdzie telewizja, nikt nie będzie oceniał publicznie ich pracy, no i oni nie mają społecznej misji. Redaktor zaś ma, szczególnie jeśli pracuje w tygodniku opinii. Wierzcie mi jednak, że misja to jest znamię, które noszą również redaktorzy pism sportowych i kobiecych i w ogóle wszystkich, jakie są, nawet redaktorzy „Wiadomości wędkarskich”.

Jeśli weźmiemy pod uwagę media elektroniczne, czyli telewizję po prostu, dołożyć do tego smutnego podołka musimy jeszcze agentów służb, przy których normalny redaktor ze zwykłymi szajbami, to jest prawdziwe Królestwo Boże na Ziemi. Tamci mają po prostu nasrane, a ich podstawowa aktywność polega na tym, żeby się nie dać zdemaskować. W związku z tym w każdej redakcji już pierwszego dnia wszyscy wiedzą kto jest kim i skąd przyszedł, kogo znał i gdzie donosi. Tak to już bowiem bywa z pragnieniami i staraniami bliźnich, że są one przez otoczenie interpretowane całkiem na odwrót.

Ze służbowymi agentami kłopot jest też taki, że oni muszą być lansowani jako najlepsi, najskuteczniejsi i w ogóle cool. W zależności oczywiście co to cool oznacza. Są więc albo ludźmi sukcesu, albo ludźmi dramatu, ale zawsze niezwykle ludzkiego i głębokiego. Nie wiem jak to się godzi z ich misją, ale według moich prostych wyobrażeń nie powinno się godzić wcale. No chyba, że chodzi wyłącznie o to, by sobie dorobić na jeszcze jednym etacie. O ile jeszcze parę lat temu te medialne kreacje robiły na kimś wrażenie, o tyle teraz to jest całkiem przebrzmiałe. Nikt już nie wierzy mediom, a wynika to wprost z długotrwałej i głębokiej pracy prawdziwych redaktorów idiotów i podstawionych redaktorów-agentów-idiotów. Tylko i wyłącznie oni są odpowiedzialni za to, że ludzie olewają treści medialne, tylko i wyłącznie oni są odpowiedzialni za to, że jedyne co przyswaja tak pogardzany tutaj leming, to portal „Pudelek”. Tylko oni i nikt więcej.

Nie potrafię do końca wyjaśnić tego fenomenu, ale jednakowoż spróbuje. Ze zwykłymi redaktorami sprawa jest prosta. Biorą najgłupszego, najbardziej usłużnego, najdłużej siedzącego w pracy i go awansują. On się potem stara jak nie wiem co, czyli ignoruje wszystkie sygnały dochodzące doń ze świata, poza chrząknięciami i beknięciami dyrektora wydawniczego, albo wyższej jakiejś góry. Interpretacja owych chrząknięć i beknięć to treść gazety lub magazynu. Z opiniotwórczymi mediami jest trochę inaczej, bo tam redaktorzy usiłują zgadnąć co myśli czytelnik. Nie znają żadnego czytelnika, więcej nie znają żadnych ludzi poza własnym środowiskiem i dochodzące stamtąd informacje biorą za tak zwany puls świata. Wobec takiej konstatacji pozostaje nam już tylko czekać na wywiad, który Gociek przeprowadzi z Wolskim. Oni nic więcej nie wymyślą. Z trzecia kategorią, która dziś nie prezentuje się już tak nachalnie jak w połowie lat dziewięćdziesiątych, czyli z zatrudnionymi w mediach funkcjonariuszami rzecz wygląda tak, że zachowują się tak, jakby całe te media zostały zorganizowane dla nich. Nie dla czytelnika, nie dla zespołu redakcyjnego, ale tylko i wyłącznie dla nich. I po tym się ich właśnie poznaje. Być może nie jest to ich wina, być może mają na swoje zadania przeznaczony określony czas i muszą się spieszyć. No, ale w takim razie my, czytelnicy i widzowie, możemy im tylko powiedzieć, że też bardzo się spieszymy i nie mamy dla nich czasu.

Efektem takiego systemu rekrutacji redaktorów jest to przerażające ubóstwo treści, o którym tu ciągle piszemy oraz aspiracyjny i agresywny charakter mediów. To nie są po prostu media dla nas. To są media dla szefów tych ludzi. Nie ma się więc co dziwić, że wszyscy się od tego odwracają ze wstrętem i trzeba dodatkowo zatrudniać blogerów, żeby nakręcali różne koniunktury pisząc, jakie to ważne teksty drukowane są tu i ówdzie. Zabieg ten wywołuje efekt jeszcze bardziej komiczny, który znany jest także na rynku książki. Pytają mnie często ludzie, dlaczego ja się nie staram o recenzje. No kurcze, nie staram się, bo jeśli książka nie sprzedaje się dzięki mnie, to tym bardziej nie sprzeda się dzięki autorom słabszym ode mnie. To jest oczywiste. Z innymi książkami zaś jest tak, że one są z istoty słabe. No i żeby sprzedać te słabe książki wydawcy wpadają na pomysł, że trzeba dać recenzję w jakimś piśmie. I tę recenzję pisze człowiek, który nie dość, że książki nie czytał, to jeszcze warsztatowo jest dużo biedniejszy niż jej autor. O czym tu gadać. Wiódł ślepy kulawego, dobrze im się działo.

Jak więc, powiedzcie mi, bloger lansujący teksty Targalskiego, w niezależnej, może przyczynić się do wzrostu popularności pomienionego? Może się przyczynić jedynie do wzrostu szyderstwa z tej biednej gazety, bo to teksty Targalskiego między innymi, sprawiają, że ludzie się od GP odsuwają i wolą „Pudelka”. Nikt nie lubi bowiem jak się z niego robi idiotę. No, ale cała ta sprawa ma jeszcze jeden istotny rys i on jest niestety tragiczny. Ludzie ci są w większości nieusuwalni. Do redakcji trafili ze względu na swoje powiązania rodzinne i muszą żyć w tym intelektualnym klinczu. Im głupiej i bardziej beznadziejnie piszą, tym głośniej wyrażamy krytykę pod ich adresem, im głośniej ją wyrażamy, tym bardziej oni uważają nas za oszalałych profanów, którzy nie rozumieją niczego. Wybraniec bowiem, szczególnie wyznaczony przez rodzinę, albo pion administracyjno-służbowy nie może się mylić nigdy.

Jakie są pragnienia tych ludzi? Takie same jak wszystkich frustratów – być kochanym. Tam już nie chodzi o pieniądze i kredyty. Takimi głupstwami nikt się nie przejmuje. Myślicie, że o czym myśli Gadowski dzień i noc, albo taki Janecki, który się chwali publicznie znajomościami z jakimiś amerykańskimi pismakami. Oni wszyscy chcą, by publiczność ich szczerze i autentycznie kochała. To jest jednak niemożliwe z istoty, bo jak ktoś występuje pod wewnętrznym przymusem, nie może liczyć na nic poza obrzuceniem pomidorami.

Może trochę przesadziłem z tym kochaniem...może jeszcze trochę o darmową wódkę chodzi o jeszcze o prestiż. Obojętnie co byśmy pod tym słowem nie rozumieli. Prestiżu jednak nie ma już dziś nawet w gazowni, z jej nakładami i rozmachem. Postarali się o to swoją długoletnią działalnością ludzie tacy jak Orliński, Varga i Staszewski. To jest jedno z największych złudzeń jakim hołd oddaje głupie plemię redaktorów – prestiż. Warto zapamiętać.

Podstawowym zawodowym pragnieniem redaktorów jest, cytuję „by czytelnik zrozumiał”. Tu się wszystko zaczyna i tu się kończy. Oni dzięki tym wszystkim szkoleniom, tym kursom dżu-dżitsu i feng szui zatracili wiarę w czytelnika i teraz muszą się martwić, czy czytelnik zrozumie, co oni chcą mu przekazać. Oczywiście, że zrozumie i zaraz odsunie się od jednego z drugim jak od śmierdzącej ryby. Wszyscy widzimy te proces w wymiarze indywidualnym i zbiorowym, widzimy go na blogach, widzimy go w dyskusjach przy stole, widzimy go w czasie każdego spotkania z jednym czy drugim redaktorem, który żeby ratować swoją reputację i życie postanowił zmienić nieco swój profil i zamienić się...w co? No w co może zamienić się redaktor? W autora rzecz jasna, w autora może się zamienić. Bo nawet ktoś tak beznadziejny jak ten cały Janecki zorientował się w końcu, że to autorów pożąda publiczność, że to o autorów chodzi, że oni mają to wszystko czego mieć nie może mianowany redaktor. No więc od kilku już lat mamy desant redaktorów na planetę „Autor”. Całe szczęście, że redaktorzy-funkcjonariusze nie zostają autorami, ale to chyba z tego powodu, że wymagałoby takie przejście nowej instrukcji i nowej misji. Tak tylko zgaduję, bo nie wiem. Redaktorzy stają się autorami i piszą książki, potem książki te idą na przemiał, ale oni je dalej piszą, bo bez tego nic by im nie zostało. No chyba, że zostaliby krytykami filmowymi, ale tam też nie jest lekko.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie do niedzieli trwa wielka świąteczna promocja Baśni jak niedźwiedź. Dwa tomy w cenie jednego.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości