coryllus coryllus
4815
BLOG

Pożar Londynu. Omówienie relacji Samuela Pepys'a

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

 Wielki pożar Londynu wiąże się cienkimi ale mocnymi nićmi w historią Czech i Polski. Ja póki co nie zdradzę w jaki sposób wydarzenie to łączy się z nami, poczekać musicie na książkę czeską, ale popatrzcie sami, a jak macie na półce dziennik Pepysa to przeczytajcie, jak to wyglądało.

 

Samuel Pepys był jak pamiętamy sekretarzem Urzędu Marynarki, a potem sekretarzem Tajnej Królewskiej Kancelarii. Zostawił dziennik, który obejmuje lata 1660 – 1669. Najciekawsze fragmenty zostały wydane po polsku w latach pięćdziesiątych, były wznawiane kilka razy, ale dziś nie ma już szans, by ktoś je wznowił, a o komentarzach do nich nie możemy nawet myśleć.

Wielkiemu Pożarowi Londynu poświęca Pepys kilka ładnych stron, ja skupię się na niewielu fragmentach tego opisu, na tych jedynie, które uważam za najistotniejsze.

Pożar zaczął się nad ranem 2 września i był początkowo niewielki. Paliło się gdzieś na tyłach ulicy Mark Lane. Dziewka służebna obudziła co prawda swoich państwa wielkim krzykiem, wołając – gore, wielki pożar w mieście! Ale Pepys patrząc w okno stwierdził, że nie ma się czego bać. Po czym położył się na powrót do łóżka. Rano stwierdził, że ogień jest znacznie mniejszy. I był już całkiem uspokojony.

Nie na długo jednak, bo z miasta wróciła Jane i powiedziała, że w nocy spaliło się 300 domów i teraz płonie cała Fish Street aż do Londyńskiego Mostu. Samuel Papys, słysząc to wybiegł na miasto, wdrapał się na najwyższy poziom Tower, by stamtąd oglądać pożar. Paliło się po obu stronach mostu. To jest niesłychanie dziwne, jak sądzę, bo wszak miasto przedzielone jest rzeką. Nie małą w tym miejscu i przeniesienie się ognia z jednej strony na drugą jest rzecz jasna możliwe, ale w chwili kiedy pół miasta płonie, drugie pół – tak nakazuje logika – czeka z drągami i bosakami, a także z kubłami pełnymi wody by gasić to co się ewentualnie zajmie od przenoszonych z wiatrem płonących śmieci.

Ponoć pożar zaczął się w domu królewskiego piekarza na Pudding Lane. Pepys stał na wieży godzinę i gapił się na płonące miasto. Potem zaś, zmęczony i zasmucony widokiem ludzi, którzy nie gasili bynajmniej ognia, ale „trzymali się domów, póki nie zajęły się ogniem”, przerażony widokiem gołębi, które z opalonymi skrzydłami spadały wprost w płomienie, poszedł do Whitehall, do króla. Tam rzekł wladcy i księciu Yorku, że tylko burzenie domów stojących na drodze ognia może pożar powstrzymać. Król zaś polecił mu, by udał się z tym do Lorda Majora i przekazał rozkaz królewski, by wszyscy żołnierze zajęli się burzeniem domów. Książę Yorku dodał, że on wyśle do burzenia także swoich ludzi.

Burzenie domów to jest oczywiście jeden ze sposobów walki z pożarem, ale są też inne. Ja na przykład słyszałem o polewaniu wodą. Ten mój sposób sprawdza się szczególnie w tych miejscach, gdzie woda jest blisko. Łatwo przyjdzie nam sprawdzić na mapie i licznych fotografiach, że Londyn to miejsce gdzie wody jest pod dostatkiem, przez środek miasta płynie rzeka. Mamy most, który w tamtych strasznych dniach nie spłonął wcale. Komunikacja pomiędzy jedną a drugą częścią miasta była więc czynna. Londyn to miasto beczek, jest ich tam pełno i z największą łatwością można nalać do nich wody, a następnie na wozach przewieźć w te miejsce gdzie pożar jest najgroźniejszy, albo po prostu polewać nią domy, które jeszcze nie płoną. Szczególnie jeśli się ma do dyspozycji żołnierzy Lorda Majora i księcia Yorku. Burzenie też ma sens, ale może nie od razu wszystkiego. Lord Major Thomas Bludworth kiedy usłyszał rozkaz królewski zdenerwował się bardzo. Okazało się bowiem, że większość domów już kazał wyburzyć z własnej inicjatywy, ale niczego to nie zmieniło, pożar rozprzestrzeniał się dalej. Drewno bowiem pali się bez względu na to, czy jest domem, czy stosem bezładnie rozrzuconych desek. No więc jedyny dostępny władzom sposób ratunku miasta, mienia obywateli i ich życia zawiódł już na samym początku.

Jeszcze tego samego dnia widzimy Samuela Pepysa jak obserwuje Tamizę pełną łodzi z najróżniejszym dobytkiem, jego uwagę zwracają szpinety, które mnóstwo ludzi usiłuje ratować, ładując je do łódek. Potem Samuel pływał po Tamizie wraz z żoną i przyjaciółmi i obserwował pożar, aż się wszyscy zmęczyli i poszli do pubu, który mieści się naprzeciwko tawerny „Pod trzema żurawiami”.

3 września Pepys ewakuuje swoje serwisy, złoto i wszystko co cenne, w tym zapas win i sera parmezańskiego do rezydencji lady Batten. Tegoż 3 września jedna ze służących w tajemnicy przed żoną Papes'a odwiedziła swoją matkę, za co została przez tę żonę wyrzucona ze służby, ku wielkiemu zmartwieniu swojego męża Samuela, który nawet nie próbuje ukrywać przed nami, do czego mu ta służąca była potrzebna. W opisach wszystkich kolejny dni, kiedy pożar szalał w Londynie znajdujemy wzmianki o tym, że Papys łazi za swoją żoną i prosi ją by przyjęła dziewczynę z powrotem.

Wszyscy wpływowi ludzie Londynu zwieźli swoje rzeczy do rezydencji sir W. Ridera. Dom był pełen drogich sprzętów, złota, porcelany i żywności. Pepys, zakopał swoje wino w ogrodzie, a wraz z nim ser parmezański, do którego był bardzo przywiązany. 4 września – pisze sekretarz Tajnej Rady Królewskiej – przystąpiono do burzenia domów przy Tower Street. Tego samego dnia spaliła się katedra św. Pawła. Następnego dnia ogień sięgnął rezydencji Pepysów. Wszyscy uciekli w dół rzeki łodzią, ale kiedy Papys wrócił na miejsce o siódmej rano okazało się, że dom stoi. Nie spłonął wcale, ani nie został zburzony przez żołnierzy Lorda Majora. Nie spłonął też Urząd Marynarki, za to po mieście zaczęły krążyć plotki, że cały ten pożar to sprawka Francuzów. Po obiedzie wybrał się Samuel Papys na spacer po spalonych dzielnicach. Okazało się, że giełda też się nie uchowała, kolumny zwalone posągi potrzaskane, jeden tylko sir Thomas Gresham wykuty z marmuru stał na swoim miejscu i patrzył ze smutkiem kamiennymi oczami na tę ohydę spustoszenia.

6 września Papys kupił sobie bułkę, która – o zgrozo – nie kosztowała już jednego pensa tylko dwa!

7 września kupcy już zebrali się w Gresham College, który to budynek miał zastąpić tymczasowo giełdę. Zaczęły się kłótnie, gdzie ma się mieścić Urząd Celny, bo lord podskarbi chciał go mieć w drugim końcu miasta, a nie tam gdzie stał dotychczas. Na ulicach ludzie wymyślają Lordowi Majorowi, który w swojej głupocie kazał burzyć domy, przez co wielu straciło dorobek życia.

8 września okazało się, że radny Starling, bardzo bogaty człowiek, najął do ochrony dobytku i jego ewakuacji aż trzydziestu biedaków. Zapłacił im potem 2 szylingi i 6 pensów do podziału na wszystkich. Oburzające to skąpstwo nie uszło uwagi Papysa, który już 10 września, późnym wieczorem wprost z urzędy wybrał się do żony. Nie swojej bynajmniej, ale do żony Bagwella, która nie otworzyła mu drzwi.

12 września, po wypełnieniu obowiązków urzędowych, ta wredna baba w końcu otworzyła sekretarzowi Urzędu Marynarki te cholerne drzwi. I tu pozwolę sobie zacytować obszerny fragment dziennika:

 

Po obiedzie w domu, wziąłem Balty'ego do Depfort i na jachcie „Bezan” odesłałem go z moim dobytkiem do Londynu. A sam do żony Bagwella, z którą zaznałem wszystkiego, czegom pragnął, ale choć wczoraj umówiłem się, że zostanę u niej na noc, kiedy już było po wszystkim, nagle zbrzydziłem sobie i rzecz, i osobę i pod pozorem , że mąż może wrócić (wysłałem go był na okręt), wstałem i wróciłem późno do domu, tj. do sir W Penna (jako, że u nas nocował Balty ze swoją żoną), i tam zastałem sir W. Penna w tym samym głupim humorze, i późno położyłem się spać.

 

14 września, choć Londyn jeszcze się pali, Papys ma już u siebie stolarzy i tapicerów, którzy ustawiają na nowo meble i wieszają kobierce na ścianach. Ani urząd, ani jego dom nie został przez płomienie tknięty. Urzędnicy i radni jeździli po płonącym Londynie i pływali łodziami po Tamizie obserwując kataklizm, ale poza tym, zajmowali się ratowaniem swojego dobytku, zakopywanie sera parmezańskiego i wina w ogrodzie i doprawdy nie mieli innych zmartwień. 15 września Pepys napisał 30 listów i rozkazów, a kapitan Cocke powiedział mu, że roczny czynsz ze spalonych domów wyceniono na 600 tysięcy funtów. Rozumiem, że po odbudowie czynsz ten został podniesiony.

 

Jak się to wszystko łączyło z Czechami i Polską przeczytacie niebawem w książce pod tytułem „Niedźwiedź i róża czyli tajna historia Czech. Tom I”. Nie mogłem niestety zmieścić wszystkiego w jednym tomie, bo nagle jak diabły z pudełka zaczęły wyskakiwać różne tematy, których doprawdy nie sposób pominąć. Wszystkie oczywiście związane z historią Polski.

Na razie zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie mamy nowe książki, a także komiks o kampanii wrześniowej pułkownika Stanisława Maczka, późniejszego generała. Fantastyczną książkę o Kresach autorstwa Tomasza Antoniego Żaka, reżysera i dyrektora teatru „Nie teraz” oraz kolejny numer Szkoły Nawigatorów oraz kwartalnika Tatry.  

Od dzisiaj czynna jest też wystawa rysunków Tomka Bereźnickiego

 

http://www.rajska.info/o-bibliotece/zapowiedzi-wydarzen/icalrepeat.detail/2014/09/18/991/-/wystawa-rysunku-berenicki-2014.html


Byłbym zapomniał. Książka Tomasza Antoniego Żaka została nominowana do nagrody im. Józefa Mackiewicza

 

 

 

 

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura