coryllus coryllus
5115
BLOG

O wojewodach, smrodach i handlu targetami

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 102

 Pamiętam ile wesołości wzbudzało zawsze w segmencie pism kolorowych przejęcie jakiegoś tytułu przez innego wydawcę. Z dnia na dzień cała zawartość pudełka, wszyscy dziennikarze, graficy, sekretarki i nawet pan ochroniarz stawali się niewolnikami innego pana. Odbywało się to bezboleśnie i cicho. Niektórzy potem znikali z redakcji, ale na ich miejscu zawsze pojawiali się inni i praca wyglądała w zasadzie tak samo. Czasem zmieniła się naczelna i to było związane z jakimś stresem, bo nigdy nie wiadomo co wariatce do łba strzeli. Wiele osób zwanych postronnymi oburzało się na te praktyki i wyrażało głośno swój sprzeciw. Większość jednak tuliła uszy i stukała dalej w klawiaturki licząc na to, że nic się nie stanie, nie skapną się, jak to mówi moje dziecko i uda się pchać swój mały wózeczek dalej.

Ostatni raz operacje taką mogliśmy oglądać parę lat temu kiedy Hajdarowicz wyrzucił z Uważaka jedyną, sprawiedliwą i prawicową i patriotyczną ekipę pod przywództwem Pawła Lisickiego. Oni tam narobili jakiegoś dymu, coś chcieli zakładać, czymś szpanować i skończyło się tak jak się skończyło. Potem założyli „Do rzeczy”, bo okazało się, że już można, a wcześniej powstało „W sieci” Karnowskich. No, a ten Uważak został tam gdzie był tylko inni ludzie go przejęli. Myśmy się od razu odnieśli krytycznie, tak do Hajdarowicza, jak i do ekipy opuszczającej jego pokład, bo po kilku dumnych deklaracjach wykluczających współpracę z tym panem wielu byłych już dziennikarzy Uważam Rze wróciło po cichutku na łamy jego pism, a kiedy ktoś ich zagadnął dlaczego, mimo deklaracji o niewspółpracowaniu z Hajdarowiczem, tam piszą, wzruszali ramionami. Ziemkiewicz zaś autor najsłynniejszego bon motu ówczesnych czasów czyli zdania – Nigdy z Hajdarowiczem nie będę w aliansach – napisanego na dzień przed jego powrotem do Rzeczpospolitej, nazwał mnie wtedy nędznym blogerzyną. Ja to sobie dobrze zapamiętałem, tym lepiej, że mam przez cały czas właściwie do czynienia z ludźmi, którzy dopytują się o moje życie osobiste oraz o moje pieniądze, a także o moich sąsiadów i z odpowiedzi chcą wywnioskować czy ja czasem nie jestem przez kogoś podstawiony. A także czy moje wybory są aby na pewno moralne u czyste. Czy ja czasem nie udaję. No i dlaczego nie mam ślubu kościelnego i dlaczego jeszcze nie ochrzciłem dzieci i skąd biorę pieniądze. Pytania te powtarzają się często, a ja niestety nie mogę wzruszyć ramionami i nazwać tych ludzi nędznymi blogerzynami, bo oni mi te pytania zadają wprost, przychodząc na targi na przykład. Gdybym więc chciał zareagować adekwatnie musiałoby dojść do rękoczynów. Staram się więc być miły i odpowiadać w miarę możności szczerze. Kiedy zadają mi takie pytania na blogu wyrzucam ich oczywiście, bo muszę mieć przecież jakiś minimalny komfort psychiczny.

W czasach kiedy powstawało Do rzeczy i W sieci i wszyscy wiedzieli, że teraz to już będzie prawdziwa prawica z prawdziwymi dziennikarzami, oczekiwaliśmy też wszyscy, że Uważam Rze, jako projekt ukradziony dziennikarzom (tak, tak, wielu pisało w ten sposób) padnie i już się nie podniesie. No, ale pismo nie padło tylko trwało i wszyscy zgodnie, ci którzy Ziemkiewicza lubią i tacy jak ja, uważali je za atrapę. W pewnym momencie owego trwania, zadzwonił do mnie ówczesny naczelny Uważaka, Jan Piński z propozycją, bym pisał u niego felietony. Ja odmówiłem. A zrobiłem to ponieważ widziałem ile emocji jest w ludziach, którzy przychodzą na blogi, ile niechęci wobec takich projektów i pomyślałem, że warto trochę poczekać na swój sukces, nie rozmieniając się na drobne. Nie wiem czy to pamiętacie, ale to był czas ostrych polemik, trudnych pytań, a my z Toyahem traktowani byliśmy jak dwa głupie Jasie, które mogą okazać się podstawionymi przez wrogów agentami. Stan ten trwa do dziś. I wpływu nań nie mają najdziwniejsze nawet przetasowania wśród gwiazd prawicowej sceny publicystycznej. Skąd się biorą owe podejrzenia, z którymi ludzie co jakiś czas do mnie przychodzą? Z głębokiej i całkowicie uzasadnionej niewiary w autentyczność polskich mediów i chęci ustawienia się po ten stronie, która w całym tym, przepraszam za wyrażenie syfie, zachowuje najwięcej pozorów. Celem zaś jest skrycie się pod parasolem z tych pozorów uszytym.  Z takich chęci pączkują między innymi coraz mniej liczni wielbiciele Tomasza Terlikowskiego, bytu cybernetycznego, wyhodowanego w jakimś laboratorium, który dojrzewał pomiędzy białymi i łaciatymi szczurami. Po co dojrzewał? Żeby objąć stanowisko przewodnika stada modelowego. Stada, które opisane jest w podręcznikach i instrukcjach, a którym ktoś musi zarządzać. Oczywiście ktoś pewny, sprofilowany i obarczony taką ilością fobii i deficytów, żeby dało się nim kierować pewnie i bezpiecznie. I to jest właśnie Terlikowski. I teraz dochodzimy do dwóch najważniejszych rzeczy. Po pierwsze – czy takie stada istnieją? Po drugie – do czego one służą? Otóż one w mojej ocenie nie istnieją, choć laboranci, którzy wykarmili Terlikowskiego kawałkami sera „Sokół” z mleczarni w Rykach, mogą mieć inne zdanie. Z owego konfliktu pomiędzy laboratoryjnym modelem a rzeczywistością biorą się wszystkie klęski prawicowych projektów medialnych. Do czego zaś służą owe stada a raczej ich modele, wyjaśniła wczoraj Danae, otóż są one potrzebne do konsumpcji reklam wielkich koncernów. Nie jest więc prawdą to co nam tu wczoraj sugerował kolega Gajek, że chodzi o wielkie narodowe pojednanie i wspólny marsz na wojnę. O tym, że nie będzie żadnej wojny wszyscy wiedzą już od dawna. Poznajemy zaś to po występach Żirinowskiego. Jeśli gdzieś pojawia się Władymir Wolfowicz i woła, że zniszczy, zrówna z ziemią, pozabija, wypali do gołej skały, albo coś w tym stylu, to znaczy, że możemy spać spokojnie, nic się nie stanie. Celem zaś aktywności takiego Terlikowskiego po tak zwanej przeciwnej stronie barykady jest podłączenie targetu prawicowych oszołomów do ogólnej puli konsumentów bloków reklamowych TVN. Komuś zrobiło się szkoda, że tyle bydła pasie się bez sensu i postanowił je zagospodarować. To może nosić jakieś zewnętrzne cechy pojednania, ale w istocie jest to tylko biznes, nic osobistego. Żeby zarządzać stadem bydła potrzebny jest pasterz, który je poprowadzi tam gdzie trzeba, grając przy tym na fujarce. Pasterz musi cieszyć się bezwzględnym zaufaniem wołów, o bykach nie ma mowy w naszym stadzie, krów i cieląt. Bezwzględnym powiadam, a więc musi mieć jakieś takie charyzmaty, co to się ich podważyć w żaden sposób nie da. Zwykła wierzbowa fujarka nie wystarczy. Melodia z niej płynąca nie dotrze do wielu pasących się na obrzeżach łąki sztuk i będą straty. Trzeba mieć jeszcze jakieś transparenty z różnymi napisami, jak to na przykład – spalić kliniki aborcyjne! A może nawet – tak, tak, nic w tym dziwnego – muletę. Dopiero wtedy można zająć się przeprowadzaniem stada na inne pastwisko. Ktoś powie, że nie da rady, bo krowy się połapią w czym rzecz. Nic się nie połapią, bo nawet jakby je do rzeźni prowadzili, to by się nie połapały. No a tu o rzeźni mowy nie ma, chodzi o rzecz nieistotną z punktu widzenia bydła, czyli o zmianę pastwiska. I tyle. Oczywiście musi się to odbyć przy fanfarach, bo jest to jednak zmiana, ale bez szału, nic się w końcu nie strasznego nie dzieje. TVN to też telewizja, jak się raz czy dwa zastąpi Pochanke Terlikowskim, nikomu włos z głowy nie spadnie, a na fuzji skorzystają wszyscy.

Pytanie czy Terlikowski to jedyny przewodnik, który wiedzie swoje stado ku soczystszym niwom? Tego nie wiemy, być może tak, być może nie. Wkrótce się okaże.

No, a teraz spytać trzeba jaki to wszystko ma związek z nami, z blogerami i komentatorami? My nie jesteśmy konsumentami reklam TVN wyjąwszy Toyaha, który się narkotyzuje telewizją. Nie jesteśmy bydłem, któremu można przygrywać na fujarce. Nie jesteśmy też pasterzami, bo ci są rekrutowani wedle bardzo surowych zasad. No to kim my jesteśmy? Nikim kochani. Nikim po prostu. A co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie jak mówi stare przysłowie pszczół. Jesteśmy ludźmi, którym obce osoby mogą zadawać bez krępachy pytania o dochody, o życie osobiste i różne szczegóły z przeszłości, bo to jest przecież dość ciekawe, a w naszym przypadku nie niesie jeszcze dodatkowego ryzyka. A czy ktoś zapytał kiedyś takiego choćby Terlikowskiego czy prócz swoich legalnych dzieci ma jeszcze jakieś inne? A jeśli tak to z kim? No i czy płaci na te dzieci jakieś alimenty? I w jakiej wysokości. Nikt się chyba na tę odwagę jeszcze nie zdobył. A to jest przecież osoba publiczna i chyba wolno jej stawiać takie pytania? Nie spowodują one przywrócenia do przytomności całego stada, ale może kilka wołów się zatrzyma.

Jak zauważyliście na naszych oczach dokonała się bardzo ważna zmiana rynku medialnego. Oto ustabilizowała się sytuacja w redakcjach, zespoły z niewielkimi korektami pozostaną już na długo nie zmienione, nie będzie handlu niewolnikami siedzącymi przy klawiaturach. Rozpoczęła się epoka handlu bydłem. To jest o wiele korzystniejsze i dużo tańsze, bo trzeba jedynie podnieść gażę pastuchowi, reszta robi się sama, pod warunkiem, że się wcześniej wychowało dobrego pastucha. W redakcjach zaś były koterie, kliki, faceci z charyzmatami towarzyskimi, wewnętrzne hierarchie całkowicie poza kontrolą systemu, które trzeba było traktować serio, bo jeśli nie, inwestor ryzykował zawalenie projektu. Witajcie więc w nowej epoce. Jedno mogę Wam obiecać, my pozostaniemy tu gdzie jesteśmy, oczywiście ryzyko, że nas „znikną” jest zawsze, ale myślę, że póki działa Internet pozwolą nam egzystować. No, ale nie będzie to łatwe. Ja tu napisałem wczoraj kilka słów o organizacji spotkań autorskich. Otóż jeśli komuś się zdaje, że załatwienie sobie takiego spotkania jest proste to znaczy, że jest w błędzie. Wszelkie instytucje publiczne traktowane są jak kanały dystrybucji towarów i treści i kontrolowane są z kilku centralnych punktów. Swoje miejsca spotkań mają autorzy z gazowni i swoje mają ci „nasi”. Owa kontrola to jeszcze jedna z cech słabości rynku, który jest do spodu oszukany. Tak więc ci co są tam lansowani muszą mieć gwarancję sukcesu wszędzie, a do tego potrzebna jest kontrola. To nie jest matrix ani czasy późnego Gierka, ale nasz współczesny świat. No więc ja wczoraj zrezygnowałem z uczestnictwa w takich spotkaniach i uczyniłem to z ulgą. Tak naprawdę bowiem mogą być one organizowane jedynie na trenie prywatnym. No, a i to pewnie nie potrwa długo, bo własność prywatna staje się coraz większą fikcją. Niebawem na terenie prywatnym organizowane będą jedynie spotkania członków ruchu narodowego, którzy pod czujnym okiem kamer TVN zamawiać będą po pięć piw u zaprzyjaźnionych barmanów z hotelu „Bristol”, zwiezionych tam specjalnie przy okazji tego mitingu.

 

Rozpoczęliśmy już sprzedaż wydanego przez IPN komiksu pod tytułem „Wrzesień pułkownika Maczka”. Komiks ten jest pierwszym albumem zawierającym płytę z muzyką autora rysunków Tomasza Bereźnickiego. Uważam, że wobec tej budżetowej nędzy jako mamy to właśnie jest dobra droga. Dystrybucja tego komiksu jest z mojej strony czymś w rodzaju rozpoznania walką. Za miesiąc bowiem debiutujemy z własnym wydawnictwem komiksowym. Na targach w Krakowie sprzedawać będziemy album „Święte królestwo”, który opowiada o upadku Węgier w XVI wieku, o Jakubie Fuggerze, królu Ludwiku II z dynastii Jagiellońskiej, o braciach Hohenzollern i innych znanych Wam motywach z II tomu Baśni jak niedźwiedź. Zrobiliśmy ten komiks ponieważ nie mamy budżetu na film o tych czasach. Komorowski nie da nam za to medalu, bo on nic nie zrozumie z tego komiksu, podobnie jak ci wszyscy „nasi” i nie nasi, poruszający się na poziomie Hansa Klossa i komiksów o Wojewódzkim. I to jest uważam szalenie ważne, żeby nie konkurować z nimi w tych obszarach, które oni uznają za najłatwiejsze i najbardziej zyskowne. Jestem głęboko przekonany, że przyszłość polskiego komiksu to ciężkie, wysokiej jakości albumy, w miarę możliwości z muzyką, pełne autorskich pomysłów, odchodzące od standardowej narracji z dymkami i podziałem na kadry. W tym kierunku będziemy dążyć. Mam nadzieję, że na początku października Tomek Bereźnicki pokaże trailer tego albumu i że ten trailer wyrwie wszystkich z butów.

Na razie Maczek, nowy numer Szkoły nawigatorów gdzie znajduje się fantastyczny tekst Joli Gancarz pod tytułem „Jak powstał Paradis Iudaeorum”, oraz książka Tomasza Antoniego Żaka pod tytułem „Dom za żelazną kurtyną”. Książka, która została nominowana do nagrody im. Józefa Mackiewicza. Autor jest reżyserem teatralnym, menedżerem i dyrektorem teatru „Nie teraz”. W nowym numerze Szkoły zamieściliśmy obszerny wywiad z nim na temat kondycji współczesnego teatru. Człowiek ten w pełni rozumie i realizuje postulaty, które my tutaj podnosimy codziennie. Wystawia sztuki o żołnierzach wyklętych, o księżach ratujących Żydów podczas wojny i o Wołyniu. Zrobił nawet antyfeministyczne przedstawienie na podstawie tekstów Sylwii Plath. „Dom za żelazną kurtyną” to rzecz o Kresach, w Szkole Nawigatorów, prócz wywiadu z autorem znajduje się także fragment książki. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl. No, a teraz jeszcze trailer komiksu o Stanisławie Maczku. 


 

https://www.youtube.com/watch?v=n7VWomFZaz8

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości