coryllus coryllus
4005
BLOG

Jak Piotr Gursztyn "Do rzeczy" ratował

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 83

 Od kilku dni jasne jest dla wszystkich, że misja redakcji „Do rzeczy” jest inna niż deklarowana. Misja „W sieci” jest taka sama, ale Karnowscy dali budujący dowód przytomności i nie zaatakował 92 letniego powstańca, zajmując się, w czasie kiedy tamci go flekowali, jakimiś innymi czynnościami. Sympatia czytelników do pisma redaktora Lisickiego spadła w ostatnich dniach do zera prawie, a liczba miłośników tego periodyku zbliżyła się do liczby miłośników pasożytów układu pokarmowego świń. I na to wszystko wychodzi Piotr Gursztyn, jeden z zasłużonych publicystów wspomnianego tu „Do rzeczy”, a wcześniej „Uważam Rze” i pisze tekst o zwalczaniu rewizjonistów historycznych. Że niby on ich zwalcza. To jest pierwszy tekst Gursztyna na ten temat, jest on w dodatku opisowy, to znaczy większość treści to charakterystyka owego zwalczania, nie zaś polemika z konkretnymi wymienionymi z nazwiska rewizjonistami. Czyli zamiast meczu bokserskiego mamy opowieść w stylu „co bym zrobił, gdybym tam był”. Buduje nam pan Piotr przy tym całkiem fałszywą alternatywę, całkiem od rzeczy wybór, pomiędzy jakimiś – również z nazwiska niewymienionymi – rzetelnymi historykami reprezentującymi prawdziwą historię, a tymi całymi rewizjonistami.

Wobec ostatnich wybryków jego redakcyjnych kolegów uznać wypada, że ci rewizjoniści to oni właśnie: Zychowicz i Cenckiewicz. No, ale uznać też wypada, że oni są stuprocentowymi zawodowcami, uprawiającymi historię tak jak trzeba, czyli jak twierdzi Piotr Gursztyn, jakby była ta historia prawie nauką ścisłą. Zacznijmy od tego, że nie istnieje coś takiego jak prawie nauka ścisła i to wynika z elementarnej logiki. Podobnie jak nie istnieje druga świeżość i inne, podobne głupstwa.

Po co Piotr Gursztyn napisał ten tekst? Po to zapewne, by ratować sprzedaż, w pismach bowiem periodycznych, ukazujących się na rynku, ratowanie sprzedaży jest podstawowym zadaniem dziennikarzy i publicystów. Nie odkłamywanie czy zakłamywanie historii, nie dociekanie prawdy i prowadzenie śledztw dziennikarskich, ale ciągła troska o podnoszenie sprzedaży. Moja egzegeza jest więc taka - po opublikowaniu tekstu „na Kieżuna”, w redakcji zaczęła się panika i trzeba było coś zrobić, żeby zatrzeć to złe wrażenie. Inaczej doszłoby do czegoś strasznego, czyli do poszukiwania winnych. Dla każdego zaś przytomnego człowieka jasne jest, że tymi winnymi nie mogliby się okazać Zychowicz z Cenckiewiczem. Padłoby więc na kogoś innego, kto oberwałby rykoszetem, albo zostałby po prostu wystawiony. Ktoś wpadł więc na pomysł, być może sam Piotr Gursztyn, żeby załagodzić całą sprawę. Co by bowiem o Piotrku nie mówić, talenty dyplomatyczne posiada i w łagodzeniu sporów oraz mydleniu oczu ma poważne osiągnięcia. No i mamy oto ten tekst, z którego z pewnym zaskoczeniem przyznam, dowiadujemy się, że Piotr Gursztyn zwalcza rewizjonistów. Nie wiemy gdzie ich zwalcza, bo wcześniej trzymał to swoje zwalczanie w tajemnicy, ale na pewno nie we własnej redakcji. Zapytałem go bowiem od razu o nazwiska tych rewizjonistów. Odpowiedział, żeby lepiej ujawnił swoje nazwisko i nie chował się za leszczyną. Nie wiedziałem co powiedzieć, bo moje nazwisko jest znane od dawna, wypisałem je nawet na blogu. Wszyscy więc wiedzą kim jestem już od pięciu lat. Spróbowałem więc inaczej. Zapytałem dlaczego Piotr Gursztyn, łowca rewizjonistów, pracuje w jednej redakcji z Marianem Zacharskim, czy mu to nie przeszkadza. Odpowiedział zdaniem: a jak tam twoje CV. Moje CV opisane zostało w książce „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu”. I każdy kto ją przeczyta przekona się gdzie pracowałem i co tam robiłem. Piotrowi zaś chodzi zdaje się o to, że moja praca w pismach rozrywkowych jest kompromatem gorszym, niż jego praca w gazecie zatrudniającej byłego komunistycznego szpiega w randze generała. Otóż nie jest. Poza tym ja to wszystko ujawniłem, bo nie ma tam nic do ukrywania. Napisałem jak było, a było i strasznie i śmiesznie. I tym różnię się właśnie od dziennikarzy „Do rzeczy”, że stać mnie na napisane książki o swojej przeszłości. „Bez nerw” jak to mówią gdzieniegdzie. No więc ja chciałbym teraz przeczytać książkę takiego na przykład Piotra Goćka o jego redakcyjnych przygodach, albo samego Lisickiego, o tym jak w trudzie i mozole piął się po szczeblach kariery, by zdobyć wreszcie ten szczyt. To musiałoby być szalenie ciekawe, ale przypuszczam, że dla Piotra Gursztyna mogłoby się okazać zbyt rewizjonistyczne. Sam Piotr Gursztyn takiej książki nie napisze i ja doskonale wiem dlaczego. Otóż on nie należy do tej bandy. Nie należy a jedynie aspiruje. To jest smutne, bo ja Piotrka pamiętam z akademika i to był po prostu dobry, sympatyczny chłopak, bardzo ideowy. Myśmy się znali, ale się nie kolegowaliśmy, bo żeśmy się po prostu nie rozumieli. Jego kariera dziennikarska w odróżnieniu od kariery takiego Zychowicza jest prawdziwa, jego praca w różnych redakcjach naznaczona była upokorzeniami, w większości niezasłużonymi, tak jak kariera wszystkich uczciwych ludzi, którzy zdobywają coś w życiu własnym tylko wysiłkiem. Piotr Gursztyn nie został wyciągnięty z żadnego kapelusza wraz ze zgrają jakiś innych małpiatek wygłaszających różne – kontrowersyjne bądź uładzone – sądy na wszystkie możliwe tematy. On się do tych mainstreamowych redakcji wspiął. A skoro tak to musi traktować serio to wszystko co tam się dzieje. Nie ma wyjścia. Dlatego właśnie próbuje ratować sytuację. Tak oceniam ten jego tekst, całkowicie bezsensowny, bo wymierzony nie wiadomo w kogo. A do tego jeszcze opisany w miejscu, które z punktu widzenia kolegów redakcyjnych Piotra Gursztyna godne jest tylko pogardy – w blogosferze. Po co on to tu umieścił, skoro powinien to opublikować na łamach „Do rzeczy”? Tylko chęć obrony obrzydliwej polityki redakcji wchodzi moim zdaniem w grę. Nie ma bowiem czegoś takiego jak połowiczna odwaga i nie ma nauk prawie ścisłych, nie ma drugiej świeżości i nie istnieję możliwość – powtarzam się, wiem – zrobienia kariery w polskich mediach. Tam można się jedynie skompromitować. Misja jest gdzie indziej.

 

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl. Jeszcze tylko przez dwa dni można kupować dwa tomy Baśni jak niedźwiedź w cenie jednego. 1 października Baśń jak niedźwiedź. Historie amerykańskie kosztować będzie znów 40 złotych.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości