coryllus coryllus
5177
BLOG

Lewatywa Jana Husa

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 20

 

  • Znowu spróbowali ekscelencjo – powiedział młody mnich przerywając wieczorną modlitwę biskupa.

Wallenrod podniósł się z kolan i patrząc na zakonnika zacisnął mocno szczęki. Człowiek powierzony jego opiece musiał przeżyć do końca procesu. Musiał być zdrowy, w formie i przytomnie odpowiadać na stawiane mu pytania. Utrzymanie go w tym stanie nie było doprawdy łatwe. Najpierw ten dureń fałszywy papież kazał go umieścić w celi pod mostem. Kiedy w końcu udało się załatwić mu mieszkanie w centrum Konstancji i przenieść go tam, zaczęło się podtruwanie. Ostatnio zaś jeden z rycerzy doniósł biskupowi, że Czesi przygotowali ucieczkę więźnia.

  • Mam nadzieję, że Hus nie jest aż takim idiotą i nie da się na to nabrać – biskup zagadał sam do siebie lekceważąc obecność zakonnika.

  • Słucham – powiedział tamten zapominając na chwilę, że jego pan ma silnie rozbudowane życie wewnętrzne i rozmawia głośno nie tylko z Bogiem, ale też z samym sobą.

  • Nic, nic...mówię, że wieczór chłodny jak na tę porę roku... poroście do mnie rycerza z Ansbach i giermka Ruperta. Musimy się naradzić...aha i tego Włocha, którego przysłali nam z Neapolu..

Mnich wyszedł, a Jan Wallenrod biskup Rygi patrzył, stojąc w oknie, jak gasną światła we wszystkich domach Konstancji.

  • Ciekawe czy on już zasnął – pomyślał o swoim podopiecznym. W tym momencie otworzyły się ciężkie drzwi i do komnaty wszedł mężczyzna w tunice z czarnym krzyżem na piersi. Za nim wsunął się ktoś, kogo w półmroku można by było wziąć za niedźwiedzia. Byli rycerz z Ansbach i jego giermek Rupert najwierniejsi ludzie biskupa, jedyni na których mógł polegać w tym kłębowisku żmij jakim był sobór w cesarskim mieście Konstancja. Chwilę potem pojawił się Włoch, wysoki szczupły i szpakowaty mężczyzna w dziwnym okrągłym birecie na głowie, szytym według wzoru, którego na dalekiej północy, skąd pochodził biskup nikt jeszcze nie widział.

  • Siadajcie – powiedział Wallenrod i przywołał służbę. Na stole pojawiły się kubki, wino i chleb, biskup żył bardzo skromnie wbrew temu co się mówiło w miastach pruskich, w Gdańsku, Krakowie i Pradze.

    Zebrani usieli. Giermek Rupert milczał, a rycerze z Ansbach oderwał zębami kęs żytniego chleba i przeżuwał go popijając winem.

  • Nie zaczekałeś na modlitwę – skarcił go biskup

  • Bo też i nie dla modlitwy nas wezwałeś – odrzekł rycerz

    Biskup udał, że tego nie słyszy.

  • Znowu próbowali – zapytał Włoch

Wallenrod nawet nie odpowiedział. Wszystko było jasne.

  • Jeśli im się uda to z nami będzie koniec – powiedział rycerz z Ansbach

  • Panie – niespodziewanie mówić zaczął giermek – panie pozwól mi działać, zakradnę się nocą do komnat Wacława z Brzeżan i zarżnę go jak barana. To załatwi sprawę. Potem w przebraniu przedostanę się za mury, ukradnę rybakom łódkę i spłynę renem do najbliższego, wiernego nam klasztoru.

    Biskup uśmiechnął się.

  • Nie rozumiesz polityki chłopcze – powiedział – potem zaś zaczął kreślić przed oczami zebranych złożoność sytuacji w jakiej się znaleźli.

    Dziś znowu próbowano go otruć. To nie pierwszy raz jak wiecie. Kiedy wzywają go na przesłuchania musimy chronić go jak źrenicy oka, wynajmujemy halabardników, ale nigdy nie ma pewności, że nie rzuci się na niego ktoś ze sztyletem i nie wbije mu go w krtań. Jest coraz trudniej, sami zresztą wiecie. Wacław z Brzeżan i jego ludzie chcą wymusić na cesarzu, by zdjął z nas ciężar opieki nad więźniem i przekazał go Czechom. Wiecie co to oznacza.

    Rycerz z Ansbach uśmiechnął się.

  • Oczywiście, że wiemy – okaże się wkrótce, że drzwi jego mieszkania zostały otwarte na noc cudownym sposobem, on zaś raźno wskoczył na konia i nie niepokojony przez nikogo pognał wraz z ludźmi Wacława z Brzeżan i Wacława z Dube wprost do Pragi.

  • Potem zaś – dodał Tessio, który był właśnie tym Włochem z Neapolu co go biskup na naradę zaprosił i jak raz przebywał w Konstancji na praktyce – potem znajdą go zabitego gdzieś pod mostem, w jakiejś dziurze na Rudawach czy w Czeskim Lesie i powiedzą, że to wyście panie kazali go zgładzić. Na dowód okażą wasz fałszywy pierścień, który walał się gdzieś obok trupa, bo pewnie obstalowali takich już dziesięć na rozmaite okazje.

  • Masz wyobraźnię – pochwalił Włocha rycerz z Ansbach

  • U nas to naturalne – odciął się tamten

  • Chłopcy – głos biskupa stał się cieplejszy – przestańcie, radźcie lepiej co zrobić, żeby Hus dożył do ogłoszenia wyroku.

  • Ja wiem co robić – rzekł rycerz z Ansbach – przede wszystkim zrzucić z mostu wprost do Renu Włodkowica i tego drugiego buca w czarnych rajtuzach, jakże on się tam nazywa...?

  • Zawisza – podpowiedział mu giermek Rupert

  • O właśnie – podtrzymał swoją gawędę rycerz – Zawisza. To są niebezpieczni propagandyści rozsiewający ideologię gender. Jeden chodzi prawie bez gaci, a drugi wyciąga jakieś nie widziane dotychczas przez nikogo papiery.

  • Albrechcie – biskup był wyraźnie wkurzony – przestań! Jesteś dziecinny.

    Rycerz z Ansbach zamilkł.

  • Senior Tessio – Wallenrod zwócił się do Włocha – jakie jest wasze zdanie.

  • Myślę – rzekł Tessio z nieukrywanym wstrętem zapychając sobie gębę suchych chlebem – że przede wszystkim trzeba zrobić Husowi lewatywę. To jak na razie jedyny sposób, by oczyścić jego organizm ze strychniny, którą faszeruje mu półgęski Wacław z Brzeżan. W Italii nie wynaleziono jeszcze płukania żołądka, ani żadnych farmaceutyków pozwalających neutralizować trucizny aplikowane do przewodu pokarmowego. Pozostaje więc lewatywa.

  • No dobrze – rycerz z Ansbach popatrzył na Tessio z szyderczą ciekawością – no dobrze – powtórzył, ale co będzie jak po tej lewatywie Hus umrze? Powiedzą, żeśmy go właśnie w ten wyrafinowany sposób zamordowali i jeszcze opiszą to w tysiącznych pamfletach. Włodkowic wyjdzie na mównicę i będzie wył do księżyca i ręce załamywał płacząc jakie to okropne, że rycerze Najświętszej Marii Panny postanowili zabić Husa lewatywą....

  • Toż przecież nie wy ani nie wasz giermek będziecie mu tę lewatywę aplikować – rzekł zirytowany Tessio – weźmiemy zaufanego lekarza...

Rycerz z Ansbach zarechotał szyderczo

  • Zaufanego lekarza? W Konstancji? A kto ma tu do kogokolwiek zaufanie?

  • Myślę, że możemy nawet wynająć cesarskiego medyka – rzekł poważnie biskup Wallenrod

  • O nie – Tessio aż podniósł się z miejsca – cesarskiego nie radzę....

  • Widziałeś go – szepnął rycerz z Ansbach do swojego giermka – cwaniak...A po chwili, już całkiem cicho dodał – no to po cesarzu....

  • Kogo więc radzicie wynająć – zapytał biskup głosem mocno już zmęczonym.

  • Mam swojego człowieka – rzekł Tessio – to zaufany medyk, posługiwałem się nim wielokrotnie...z dużą skutecznością...zna się na lewatywach....

  • Jak się nazywa – rycerz z Ansbach zaniepokoił się czy czasem nie będzie to jakiś Czech, albo mieszkaniec Witembergi

  • To Włoch, długo przebywał na wschodzie, ma dobre nazwisko i zna się na swoim fachu...

  • Słyszeliśmy o nim – zapytał biskup

  • Możliwe - rzekł Tessio - to senior Solozzo...

  • O żesz – wyrwało się giermkowi, bo nawet taki prosty chłopak jak on słyszał o Solozzo i jego nadzwyczajnych środkach uśmierzających ból i wywołujących wizje lepsze niż opiaty sprzedawane przez Żydów ze Stambułu.

    Rycerz z Ansbach zaś uśmiechnął się do siebie.

  • No tak, dzięki niemu nikt nas nie oskarży o zamordowanie Husa....

  • Jasne...- dodał biskup i uśmiechnął się...

  • Ze strachu...- Tessio wypełnił swoim ciepłym głosem zapadającą w komnacie ciszę.

 

Następnego dnia, w czasie kolejnych przesłuchań Jana Husa o mało nie doszło do tragedii. Mistrz Jan zemdlał w przytomności cesarza i biskupów. Nikt poza Janem Wallenrodem biskupem Rygi, rycerzem z Ansbach i giermkiem Rupertem nie rzucił mu się na pomoc. Ekscelencja podniósł zemdlonego na własnych rękach, a trzeba wam wiedzieć, że Jan Hus nie był wcale wynędzniały i swoje ważył. Potem kiedy już opuścili salę biskup przerzucił nieprzytomnego Husa na barki Ruperta i ten prawie biegnąc, doniósł go do mieszkania nad Renem, które Krzyżacy wynajęli dla Husa, na czas procesu.

Cesarz krzywił się kiedy na to patrzył.

  • Czy oni nie mogą pozwolić mu po prostu umrzeć – szeptał do siebie – czy będziemy musieli spalić go na tym cholernym stosie?

Cesarz dogadał się już bowiem dawno ze swoim bratem Wacławem i z Anglikami. Dogadał się nawet z cechami z Pragi i teraz chodziło już tylko o to, którędy produkcja tekstylna z Czech transportowana będzie na północ. Czy przez Lubekę czy może przez Kraków i Gdańsk.

Wszystko było umówione i dograne, ale ci głupi Krzyżacy za nic nie chcieli tego zrozumieć. Od czasu kiedy Jogaiła kazał otruć Konrada Wallenroda, zrobili się naprawdę nerwowi. Nie mogli za żadne skarby dogadać się z dyrekcją angielskiej faktorii w Gdańsku, próbowali wymuszać na cesarzu różne posunięcia, a on nie wiedział co zrobić. Najchętniej dogadałby się z Jogaiłą, z tymi jego magistrami, po to w końcu wynajął tego pedała Zawiszę. Najchęteniej pozwolił na wożenie wszystkiego Wisłą. No i dał zarobić Anglikom z Gdańska. To było ważne, albowiem wzmacniało nową dynastię na wyspie, a ta była cesarzowi bardzo potrzebna. No, ale Krzyżacy mieli swoje plany i nie rozumieli, że ich czas się kończy. Hus nie po to przyjechał do Konstancji, żeby go tu spalili na stosie, ale po to, by umrzeć w trakcie przesłuchań. Wtedy można by o to oskarżyć Krzyżaków, rozwiązać ich, Prusy podzielić i skolonizować na nowo. No, ale jak....Co Hus się gorzej poczuje to ci dranie wzywają jakichś czarnoksiężników, żeby postawić go na nogi. Tyle trutki ile wpakowali w niego bracia Czesi zabiłoby słonia, a ten cholerny heretyk nic, ciągle żyje...co Wallenrod mu zaaplikował, że się tak dobrze trzyma...? I jeszcze załatwili mu lokal w środku miasta...co za ludzie...

Takim rozmyślaniom oddawał się cesarz i król Niemiec. W tym czasie czescy rycerze z fałszywym uśmiechem Karela Gota na ustach próbowali, po cichutku skłonić Jana Husa do ucieczki. Ten jednak zapierał się rękami i nogami, wiedział bowiem, że jednymi ludźmi, którzy mogą go uratować są zebrani na procesie biskupi. Jeśli zgodzi się uciec, umrze w okolicznościach nierozpoznanych. Nie wiedział tylko Jan Hus, że los jego został przesądzony już dawno, że patrycjat i cechy złotej Pragi przehandlowały go za udział w rynku tekstyliów. Mistrz Jan myślał, ale nie tak jak Jan Wallenrod biskup Rygi. Nie był on bowiem człowiekiem złym, ale naiwnym i prostodusznym, a pewnie także nieco płytkim. Człowiekiem który w niewłaściwym czasie uwierzył w swoją misję.

 

Opowiadanie jest fragmentem książki „Niedźwiedź i róża czyli tajna historia Czech” dostępnej na stronie www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura