coryllus coryllus
5522
BLOG

Nagrody literackie i żydowscy antykwariusze

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 52

 Kiedy byłem jeszcze bardzo młody wydawało mi się, że nagrody literackie są po to, by dawać szansę autorom. Naprawdę tak myślałem, bo traktowałem książki tak jak wszyscy mało wyrobieni czytelnicy, czyli jak chwilową frajdę, do której się wraca czasami. Pamiętam dokładnie kiedy ogłoszono pierwszy edycję nagrody Nike. Wydawało mi się, że teraz dopiero zacznie się ruch w interesie. Byłem głupi, ale nie bardziej niż wszyscy inni. Nike bowiem była początkiem całkowitego zabetonowania rynku wydawniczego i rynku dystrybucji. Wręczono ją tak zwanym żelaznym kandydatom, żeby wyznaczyć młodym wysoki poziom. Dwa razy dostał ją stary kokiet Myśliwski, bo nie było jej wprost komu dać. No i dzięki niej rozbudzono apetyty różnych młodziaków. Rozbudzono jedynie, bo stówka to stówka i nie można jej wręczać nieodpowiedzialnym gówniarzom. Rok 2014 przyniósł kres tej nagrody, nawet jeśli nie ostateczny, to stanie się ów rok początkiem całkowitego upadku Nike. Wszystko przez Karpowicza i jego wygórowane stawki za seks. To nie są bynajmniej żarty, bo powaga nagrody literackiej zachowana być musi, zaraz wyjaśnię dlaczego. Wręcza się ją więc pisarzom poważnym, co parę lat dopuszczając jakąś tak zwaną awangardę, na przykład Masłowską, lub jakiegoś pijaka, na przykład Pilcha. Istotnym celem nagrody, celem poważnym jest kontrola kanałów dystrybucji. Nagrodzone książki wydawane są wyłącznie przez poważnych wydawców, którzy dysponują poważnymi kanałami dystrybucji. Nagrodzone książki to elita wśród wydawnictw i one muszą się przede wszystkim znaleźć na półkach księgarni i bibliotek. Reszta zaś czyli różni niezależni wydawcy, różni średni wydawcy i amatorzy mają czekać w kolejce i karmić się nadzieją. W tym miejscu właśnie rynek książki nabiera charakteru propagandowego. Profiluje się nagrodę i kreuje pisarzy, potem treści te wpuszcza się w kanały dystrybucji kontrolowane przez fundatorów nagrody i gotowe. Tak jest z Empikiem na przykład i z Matrasem, tak jest z bibliotekami, które omówiliśmy sobie wczoraj i tak jest z domami kultury. I nie będzie inaczej, chyba, że Iganc Karpowicz przegnie i zażyczy sobie 13 kawałków za numer. Wtedy dzieją się rzeczy niesłychane, bo okazuje się, że ciemny lud, tak pogardzany przez nagrodzonych Nike autorów, przez fundatorów tej nagrody i przez elitarną publiczność odepchnie od siebie promowane treści i powie - pocałujcie nas w dupę. Co wtedy robić? Trzeba jakoś ratować dystrybucję, a to można zrobić jedynie przez zmianę targetu, przez jego poszerzenie oraz przez wspomaganie sprzedaży autorytetami. No i potrzebna jest nowa pompa ssąco-tłocząca czyli nowa nagroda. No i w tym roku mamy taką nagrodę. Jest to jak najbardziej „nasza” nagroda, którą firmuje Paweł Lisicki, najbardziej nasz z naszych redaktorów naczelnych. On jest jeszcze bardziej nasz niż Karnowscy razem wzięci, naprawdę. I teraz został jednym z filarów nowej nagrody literackiej, nagrody Identitas. Przyznawana jest ona w dwóch kategoriach: historii i humanistyce, obojętnie co by to ostatnie nie znaczyło. W tym roku dostał ją facet, który napisał książkę „Rettinger polityk prywatny” oraz Jan Polkowski za swoją beznadziejną powieść „Ślady krwi”. Misja i cel tej nagrody są dokładnie takie same jak misja i cel Nike przed laty. Trzeba ją wręczyć swoim i zabetonować rynek. Bo nie chodzi przecież o te 40 kawałków, które dostał Polkowski. Betonowania pilnować będą profesorowi z uniwersytetu tacy jak Andrzej Paczkowski oraz przedstawiciele tych samych wydawnictw, na których opierała się Nike, czyli WAB na przykład. Prócz naszych autorów, a ci będą z racji braku warsztatu zdobywać nagrodę Identitas w kategorii „humanistyka”, w konkursie startować będą także historycy młodego pokolenia. Oni z kolei ukształtują na długie lata, taki jest zamysł jak sądzę, sposób w jaki Polacy postrzegać będą własne dzieje. No i dadzą naszym mediom pożywkę na której wyrosną kolejne numery „Do rzeczy” i „W sieci”, a jest już naprawdę źle, bo Karnowscy dali na okładkę temat „Życie po życiu”.

Oświetliłem tutaj jeden, nie najgłębszy bynajmniej, poziom tej gry w Diablo jaką jest polski rynek wydawniczy, żeby zejść na poziom głębszy trzeba sobie koniecznie wyjaśnić dwie kwestie. Po pierwsze: kim jest Paweł Lisicki, pod drugie: po co są uniwersytety.

Tej pierwszej kwestii nie wyjaśnię z powodów oczywistych, nie mam bowiem potrzebnego dla takich operacji warsztatu. Drugą kwestię zaś wyjaśniłem wczoraj powracając do książek opisujących dzieje żydowskiego antykwarstwa w Krakowie. Autorzy, którzy mierzą się z tym tematem, tak polscy jak i żydowscy, autorzy tacy jak Ryszard Loew, Aleksander Słapa, czy wreszcie sam Karol Estreicher, zachowują się jak pijane dzieci we mgle, albo jak skończeni durnie, jeśli ktoś nie lubi rozbudowanych porównań. Otóż rynek antykwarski w Krakowie XIX i początku XX wieku miał kilka poziomów. Tak jak i dzisiaj chodziło o opanowanie kanałów dystrybucji, o reklamę i poszerzenie targetów. Ci biedni żydowscy handlarze z ulicy szpitalnej postrzegani przez krakowskich profesorów i księgarzy jako niewiele rozumiejący bukiniści, ciągnący wózki pełne książek, ci brudni Żydzi w chałatach, gnieżdżący się ze swoimi książkami w bramach, dystrybuowali swój towar poprzez katalogi. Tak właśnie, poprzez katalogi, wydawali je a następnie rozsyłali pod różne adresy. Skąd mieli te adresy? A tego to już nie wiem. W każdym razie je mieli. Niektóre z antykwariatów mieściły się w budynkach hotelowych. Nikt nie zwraca na to uwagi, że antykwarnia Fabiana Himmelblaua zajmowała pomieszczenie w hotelu „Pod różą”, inna zaś mieściła się po prostu w „Europejskim”. Rozumiem, że nie były to najtańsze lokale w mieście, a przypominam też, że księgi hotelowe zawierają mnóstwo danych osobowych.

Katalog to wydawnictwo periodyczne, w którym umieszcza się dostępną ofertę. Obsługa tej oferty zaś to ludzie, którzy muszą książki pakować, oklejać markami pocztowymi i rozsyłać po całym świecie. Tych wysyłanych książek jest dużo, bo antykwarnie prosperują. Oznacza to, że sprzedaż uliczna była tylko częścią żydowskiego handlu książką. Była ona jednak, podobnie jak katalogi sprzedażą bezpośrednią, co podkreślam. Żydzi nie dawali książek w pacht, oni je mogli wziąć, ale oddać nigdy. Tylko sprzedaż uliczna jednak zwróciła uwagę profesorów uniwersytetu takich jak Estreicher i specjalistów od polskiej książki takich jak Słapa. Skąd żydzi biorą książki? Ze starych strychów, z dworów, które zbankrutowały, z likwidowanych przez zaborcę klasztorów kontemplacyjnych i z kasowanych bibliotek. Książki te puszczane były w obieg. Co w praktyce oznaczało, że wywożono je za granicę, oczywiście mam tu na myśli co cenniejsze egzemplarze. Prócz tego zajmowali się Żydzi promocją młodych autorów, głównie poetów. Wydawali na przykład Staffa, ale także Wyspiańskiego. Na to była moda, ale kto tę koniunkturę nakręcał nikt nie wie. Ot, po prostu były środowiska. Cóż w tym czasie robi uniwersytet? Zajmuje się badaniami dziejów ojczystych na podstawie ksiąg zgromadzonych w Bibliotece Jagiellońskiej, ksiąg, które dostarczyli tam żydowscy antykwarze, wyselekcjonowawszy je wcześniej starannie. Dlaczego pracownicy naukowi sami nie skupują książek po upadających bibliotekach, po klasztorach skasowanych przez władze i w zbankrutowanych dworach? Ja tego nie wiem, ale przypuszczam, że z tego samego powodu, z którego dziś nie zajmują się badaniami nad udziałem Londynu w polityce Europy Wschodniej – bo nie było rozkazu. No i pieniądze, nie mają pieniędzy jak zwykle, a jeśli mają to szkoda ich przecież na jakieś zakupy. Lepiej ufundować nagrodę literacką dla najbardziej zdolnego badacza dziejów siodła polskiego w XVII stuleciu.

Nędzni żydowscy sprzedawcy, opisywani z kretyńskim sentymentem przez polskich uczonych wydają katalogi, prowadzą korespondencję z całym światem i przejmują księgozbiory, a uniwersytet w tym czasie zajmuje się pomnażaniem tak zwanego dorobku. Taka jest proporcja i ona pozostała niezmieniona do dziś. Nic się z tym nie da zrobić, taka jest bowiem funkcja państwowego uniwersytetu. To jest krowa stojąca na polu koniczyny, z której co jakiś czas wydobywają się gazy. To wszystko.

Aha, zainteresowanie Żydów polską książką bierze się w dużej części stąd, że – jak nam to opisał – Ryszard Loew – uniwersytet jagielloński zaczął się w XIX wieku polonizować. Oczywiście, że zaczął się polonizować, bo takie było polecenie władz w Wiedniu, wtedy wymyślono przecież te wszystkie humanistyczne brednie, tych Kallimachów, złote wieki i inne rzeczy.

Nagroda Identitas potwierdza i umacnia tę starodawną funkcję uniwersytetu, zajrzyjcie na ich stronę i zwróćcie uwagę na zdjęcie grupowe, które się tam znajduje. Festiwal eunuchów po prostu, a na szczycie tej piramidy postawili Semkę. Www.identitas.pl

Nasi wreszcie zwyciężą i po kilku latach każdy z nich będzie miał w ręku prestiżową statuetkę, ładniejszą niż „Złota ryba”. I jeszcze parę groszy skapnie.

 

Na dziś to tyle. Jutro dalszy ciąg przygód żydowskich antykwariuszy z Krakowa. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl czeka tam na Was nowa Baśń jak niedźwiedź i album komiksowy „Święte królestwo” wydany w dwóch językach, album do którego dołączona jest płyta – prawie 40 minut muzyki. Wszystko razem możecie obejrzeć na zdjęciu obok. Ktoś się wczoraj skarżył, że nie pokazujemy już trailerów. Proszę, oto one:

 

http://youtu.be/j2GHGZeCqEk

 

http://youtu.be/wx98FpvCVGk

 

Jeśli możecie rozpropagować te trailery będę wdzięczny. Nie stać na jeszcze na wydawanie katalogu z ofertą i rozsyłanie go do czytelników. Mamy póki co jedynie kwartalnik.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura