coryllus coryllus
4549
BLOG

Nasze są ulice...

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 31

W pamiętnym i wielce cenionym serialu brytyjskim zatytułowanym „Wszystkie stworzenia małe i duże”, Zygfryd – starszy brat, doktor weterynarii, mówi do swojego młodszego brata Tristana, patentowanego lenia i nieuka – lepiej nie umieć nic niż umieć trochę....Nasza sympatia jest oczywiście w całości przekierowana na tego ostatniego i dobrze wiemy, że lepiej jednak umieć trochę niż nie umieć nic, a to co mówi Zygfryd jest jedynie szyderstwem mającym pogrążyć jego brata – sympatycznego chłopaka - ostatecznie i nieodwołalnie. Twórcy serialu zaaranżowali wszystko tak, byśmy się dobrze bawili i mogli trochę współczuć bohaterom, a trochę się z nimi utożsamić. I tak było wiadomo, że nikt z widzów nie zostanie weterynarzem, a już z pewnością nie w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkają zwariowane staruszki pasące psy czekoladkami oraz ponurzy rolnicy kochający swoje woły, jak własne dzieci.

Przypominam Wam o tym serialu, bo jak w wielu przypadkach my mamy dziś przed oczami produkcję analogiczną, dającą się porównać z „Wszystkimi stworzeniami...”, ale w wymowie swej o wiele bardziej ponurą i zalatującą amatorszczyzną. Mam na myśli występy „naszych” dotyczące 13 grudnia i ewentualnych demonstracji ulicznych. To się zrobiło już tak nachalne, że do kompletu brakuje tylko Jana Pietrzaka z gitarą i Anny Chodakowskiej z cyckami na wierzchu. Najpierw Giertych wieszczył iluż to zabitych będzie na ulicach 13 grudnia, potem Gadowski domagał się by posłowie PiS opuścili parlament, a ludzie wyszli na ulicę, a wczoraj swoje dołożył Sakiewicz, który najwyraźniej uwierzył w to, że jest kimś w rodzaju przewodnika narodu. Im wcześniej mu się wyjaśni, że jest jedynie przekwalifikowanym sprzedawcą mikserów spod pachy, tym lepiej będzie dla nas wszystkich. Tylko kto to ma zrobić? Z nich wszystkich Sakiewicz jest najbardziej oporny i najgorzej rokuje.

Wszystkie te występy skażone są głęboką nieautentycznością, a wymienieni są jak ten biedny Tristan, który próbuje przekonać swojego brata, niegdysiejszego prymusa, że wie jak się leczy nosówkę, która jest przecież nieuleczalna. Brakuje im tylko przy tym polotu i wcale nie są sympatyczni. Wyglądają jak noc żywych trupów. Szczególnie ta cała Nykiel z tygodnika „W sieci”, którą dawno temu fotografowano na tle czarnych, policyjnych pasków na ścianie z napisem „Bo kocham Polskę”. Sens był taki, że redakcja „W sieci” siedzi w anclu za miłość do ojczyzny. Szanowni Państwo, w mojej ocenie od czasów „Niewolnicy Isaury” nie było w Polsce gorszego serialu z bardziej żenującymi aktorami poobsadzanymi w głównych rolach. Nie było brzydszych kobiet i bardziej fikcyjnych amantów. Po prostu nie było i już. Wszystko zaś przez to, że dawnymi czasy na propagandzie się nie oszczędzało, bo miała ona być skuteczna naprawdę. Dziś zaś panowie Gadowski, Sakiewicz, pani Nykiel i reszta uważają nas za skończonych bałwanów i do tego właśnie usiłują równać, skrobiąc po drodze ile się da z tego budżetu, jaki na ich serial przeznaczono. My to wiemy, oni najprawdopodobniej też, ale niczego to nie zmienia. Serial leci, a w dodatku jeszcze wszyscy udają, że ta ich serialowa działalność wymierzona jest w system i gazownię i co tam jeszcze chcecie, ogólnie rzecz ujmując we „wrogów Polski”. Otóż nie. To oni są naszymi wrogami. A widać ten moment dokładnie wtedy kiedy nakłaniają nas do wyjścia na ulicę. Cóż ja dla nich mogę mieć za słowo, w przeddzień 13 grudnia? Tego już się zapewne domyśliliście, ja mam dla nich tylko jedno słowo. Won – tak ono brzmi. Po prostu – won! Zabierajcie się ze swoją nędzną propagandą, ze swoimi żenującymi pismami wypełnionym papką dla idiotów, zabierajcie się ze swoimi gwiazdami, typu Logan Tomaszewski, co sprzedają z ręki książki o, przepraszam za kolokwializm, „dupie Maryni i huzarach”. Nie interesuje nas to. Musicie się trochę bardziej napracować, żeby zwrócić naszą uwagę. Napracować solidnie, żeby wam pot ściekał z czoła. Wtedy może zwrócimy wzrok na to co tam piszecie i do czego nawołujecie.

Jeśli zaś chodzi o chodzenie po ulicach, to mam nadzieję, że 13 grudnia Sakiewicz i Nykiel będą szli w pierwszym szeregu i będą przy tym wznosić antypaństwowe okrzyki. Chętnie popatrzę na to pijąc kawę przed ekranem komputera i chętnie komentował będę później te występy na blogu. Może być całkiem nieźle.

Jak zwykle w takich razach, pojawi się tu zaraz ktoś, kto stale bierze udział w demonstracjach i zarzuci mi, że zachęcam do bierności, a tu panie czynem trzeba coś uzyskać. Ja już tych idiotyzmów znieść nie mogę. Wszyscy ci szacowni ojcowie rodzin w kaszkietach, wszyscy ci niedzielni opozycjoniści sądzą, że spacer w towarzystwie Sakiewicza po ulicy to jest czyn? Naprawdę tak myślicie panowie? Już kiedyś o tym pisałem, ale jeszcze powtórzę – odzyskanie rynku książki i ustanowienie na nim swoich warunków, to jest czyn i misja, ale nią się nikt nie interesuje, ponieważ przy tym na pewno nie będzie kamer i nikt potem nie rozpozna się w telewizji. A to jest wszak największa frajda. Nie ma szans także na to, by sukces przyszedł szybko i był opisywalny w kategoriach lansowanych przez prawicową prasę. No więc po co – tak myśli jeden z drugim – po co, skoro można wyjść wprost pod policyjne pały, a potem pokazywać siniaki w telewizji i płakać.

Ja do tematu książki wracam uporczywie, bo to ważne medium, które jest nam odbierane i o które nikt nie walczy. Kretynka Tokarczuk pisze książkę wydaną w luksusowej edycji, rzecz nazywa się „Księgi Jakubowe” i stanie się wkrótce tym czym dawniej w polskich domach była „Trylogia”. Nikomu to nie spędza snu z powiek. Rynek książki ważnej dla nas obkurcza się niczym jabłko suszone w piekarniku. Jest go coraz mniej, a towar na nim dostępny to produkcje różnych „naszych”. Bez polotu, bez promocji, za to podawane z wielką pretensją i szumem, który cichnie zaraz po premierze, bo nikt tych dzieł nie chce brać do ręki. I tak to leci, w koło Macieju, bez żadnej nadziei na poprawę....Zamykają się kolejne obszary wolności, a nasi nic, nasi nawołują do wychodzenia na ulicę. Może kogoś zabiją i znów będzie o czym pisać przez następny rok....A jak nic się nie zdarzy to młody Łysiak zrobi pogadankę o Sienkiewiczu i wpompuje nam w serca zetlałe i przeżute przez całą jego rodzinę emocje. Nieważne już i nawet nie letnie.

Targi, które mamy w tym roku za sobą wyraźnie pokazały jaka jest tendencja i gdzie to wszystko zmierza – do monopolu. To zadekretowania kto jest, a kto nie jest pisarzem, do ustanowienia wyborów pomiędzy dżumą a cholerą, pomiędzy Tokarczukową, a Karpowiczem, z Normanem Davisem, jako super extra bonusem dla wyjątkowo bystrych.

Na dwóch kolejnych imprezach podsłuchałem brzydko co mówili księgarze, zwykle pojawiający się na targach. Otóż księgarze są naturalnymi sojusznikami „naszych”. Żyją oni bowiem złudzeniem, że „nasi”, poprzez sam fakt istnienia zapewnią im dobrą sprzedaż. Nie lubię księgarzy, od razu się przyznam. Ci których podsłuchałem mówili, że targi to klęska, bo one odbierają im chleb. Poprzez to, że wydawca sam sprzedaje księgarz traci i to jest złe. To jest myślenie obłąkane. Księgarz poza tym, że wykłada książki na półki zajmuje się wyłącznie jojczeniem na temat tego jak mu ciężko, tak jakby innym było lekko. Notorycznie zalega z płaceniem i jeszcze uważa, że to jest rzecz naturalna. Nie zorganizuje nigdy żadnego spotkania autorskiego, bo mu się zdaje, że to się nie opłaca. Jedyne co może zrobić to wystawić w witrynie książki wybranego wydawnictwa, o ile to wydawnictwo mu zapłaci za ten akt bohaterstwa. I to jest wszystko. Jeśli więc chcemy jako wydawcy i autorzy odnieść sukces musimy unikać księgarzy. Musimy unikać tego zatrutego systemu dystrybucji, bo zostaniemy tam potraktowani źle. Można jeszcze żyć bez pośredników. Nie zabetonują targów tak szybko, a na pewno nie uda im się tego zrobić z wszystkimi targami. Księgarze twierdzą jeszcze do tego, że jak padną ich sklepy to wydawcy zostaną sam na sam z wielkimi sieciami i wtedy dopiero zobaczą co to jest życie. Wydawcy sami wstawiają książki do sieci, bo to im daje złudzenie sprzedaży i opróżnia magazyny. Księgarze i ich los nie mają z tym żadnego związku. Dystrybucja książki może odbywać się na kilka sposobów. Wkrótce zaś przekonamy się, że dystrybucja sieciowa to pomysł najgłupszy z możliwych i wszyscy się z niego wycofają. Księgarze zaś pozostaną tam gdzie są, w swoich sklepikach, z ponurymi minami, w oczekiwaniu na rozpoczęcie roku szkolnego i zyski ze sprzedaży podręczników. W sieciach, w Biedronce, w Lidlu i Czerwonej torebce, będą wyłącznie książki „naszych”, książki wzywające do buntu i zrzucenia kajdan. Ludzie będą je kupowali w promocji, razem z bananami i serem tylżyckim.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka